Ale SW to są proste, czarno-białe bajki, takie miały być w zamierzeniu Papcia Lucasa. Nie ma w tym nic złego. Powinnaś też wiedzieć nieco więcej na temat tego, jak Lucas widział reguły świata, który tworzył, i jak w jego rozumieniu wygląda przestrzeganie tych reguł.
Zwracasz za duża uwagę na kompletnie nieistotne z punktu widzenia narracji detale. Ubrania, mróz, siła uderzenia o drzewo... to są tylko elementy dekoracyjne, nie mają w ogóle sensu fizycznego w tym fikcyjnym świecie. Tylko i wyłącznie estetyczny i/lub symboliczny. Jeżeli takie aspekty psują Ci odbiór filmu, to sorry, ale filmowe Gwiezdne Wojny nie są dla Ciebie. Musisz albo pewne rzeczy ignorować, albo nauczyć się patrzeć na to wszystko nieco inaczej.
Twoje podejście przypomina mi nieco rozumowanie gracza RPG. Tam wszystko się liczy: parametry zbroi/ubrania, wpływ środowiska, poziomy umiejętności, prawdopodobieństwa skuteczności itd. Kino to nie RPG, liczą się emocje, estetyka, narracja, struktura i rytm. Podobnie jak w muzyce. I podobnie jak w muzyce, można schodzić z analizą na coraz niższe poziomy, przez struktury kompozycji, użyte techniki, aż do właściwego "sprzętu" (np. dlaczego ILM w 1975 zdecydowało się na użycie systemu VistaVision?). Ciebie najwyraźniej język filmu ani technikalia na razie nie interesują. Patrzysz na Gwiezdne Wojny jak typowy "nerd", czyli przesadnie dokładnie analizujesz fikcyjny świat, co nie ma sensu, ponieważ nie był on tworzony z zamysłem posiadania wewnętrznej "spójności". Nie takie było zamierzenie Lucasa, nie przejmują się tym również kontynuatorzy jego dzieła.
Princess, uważam że w przeciwieństwie do całej masy beznadziejnych nerdów obecnych na tym forum, jesteś reformowalna. Nie marnuj swojego błyskotliwego (tak, tak!) i analitycznego umysłu na rozkładanie na czynniki pierwsze czegoś, co jest nierozkładalne, i rozlatuje się przy pierwszym delikatnym stuknięciu
Warto jeszcze chwilkę poświęcić starciu Kylo i Rey. Spójrz na to z tej strony: Rey jest amatorką. Kylo Ren tytułuje się "Mistrzem", ale żadnym mistrzem nie jest. Film przedstawia go jako typowego szkolnego dręczyciela (bully), zawsze otoczonego swoim gangiem, pastwiącego się nad pojedynczymi, bezbronnymi ofiarami. Kylo tak długo był nie do ruszenia na swoim małym podwórku, że sam uwierzył w kłamstwo, którą sprzedaje. ALE! W bezpośrednim, jeden-na-jeden starciu z kimś TROCHĘ SILNIEJSZYM i ZDESPEROWANYM, pozbawiony obstawy swoich kolesi, "mistrzunio" okazuje się cienki.
Tak właśnie wygląda język kina: nie ważne, czy Rey jest arcymistrzynią, napotężniejszą użytkowniczką Mocy w całej Galaktyce (prawdopodobnie nie jest, i nie o to chodzi). Ważne jest to, że Kylo jest słabeuszem - i wystarczy być ODROBINĘ silniejszym od niego, aby go rozłożyć na łopatki.
Kylo Ren jest realistyczną postacią właśnie w tym znaczeniu, że prezentuje typ, który wszyscy znają: przecenia swoje możliwości i w zderzeniu z "prawdziwym światem", wybija sobie zęby. Takie zderzenie każdego sprowadza na ziemię; jednych bezpowrotnie niszczy, innym dodaje sił, by wstać i próbować dalej. Zobaczymy, co dalej będzie z Kylo - albo zrozumie istotę swojej słabości i przezwycięży ją, albo będzie dalej żył okłamując samego siebie. Jedno jest pewne, w tej opowieści to Rey jest kimś, kogo należy się obawiać - i już teraz wyprzedza Kylo o kilka długości.