W tej dyskusji, która między Wami się wywiązała, bardziej zgadzam się z Tobą, Mossarze, niż z Finsterem, ale też nie do końca. Ale po kolei.
Po pierwsze, też jestem zdania, że w przypadku SW nie ma czegoś takiego jak musztarda po obiedzie. Jak i w ogóle w przypadku jakiegokolwiek świata wykreowanego. Wielkie uniwersa to nie media typu tygodnik czy tym bardziej prasa codzienna, w której nius jest aktualny tak długo, jak bieg wydarzeń nie dopisze do niusa w danej sprawie czegoś nowego, co sprawia, że jego żywotność można czasami liczyć w minutach. W związku z tym w przypadku mediów rzeczywiście można mówić o musztardzie po obiedzie, do tego liczonej w minutach zwłoki. Ale w przypadku fikcji, na którą wpływ mają twórcy? Zupełnie nie podzielam takiego postrzegania sprawy. I w ogóle nie zgadzam się z podejściem Finstera - mam wrażenie, że trochę za bardzo gorączkowym i emocjonalnym. Jasne, być może z perspektywy Disneya warto było choćby spróbować napędzić koniunkturę na dzieła inne niż filmy w ramach ST, jak na przykład książki i komiksy, i to niezależnie od tego, w jakim okresie wydarzenia w nich przedstawione były umiejscowione (często, a może i niemal zawsze te ciekawe dzieła tworzone w latach, powiedzmy, 2014-2020 i postacie się w nich pojawiające, jak dobrze wszyscy wiemy, z sikłelami miały niewiele wspólnego, i to eufemistycznie rzecz ujmując). Ale rozumiem też Disneya, który uznał, że nie ma co promować postaci z książek i komiksów, w dodatku tych z okolic OT, kiedy wykreował swoje własne, w ich mniemaniu dostatecznie atrakcyjne, by zawładnąć wyobraźnią rzeszy dzieciaków i młodzieży będących grupą docelową cukierkowych i dziecięcych epizodów VII-IX. Skoncentrowanie swoich wysiłków na promowanie postaci takich jak Rey, Kylo Ren, Finn czy Poe z czysto marketingowego punktu widzenia wydaje mi się całkiem racjonalnym posunięciem. Tak samo racjonalne było niedodawanie do sikłeli postaci typu Rae Sloane. Rozumiem, że ma ona wielu sympatyków, ale ci sympatycy właśnie dlatego, że nimi są, powinni dziękować losowi, że tej Sloane nigdzie nie wciśnięto do ST, bo nic dobrego by z tego nie wyszło, z czego choćby Finster, mając na uwadze ogólny wydźwięk jego wypowiedzi na temat sikłeli, doskonale powinien sobie zdawać sprawę. Zbyt dużym wyzwaniem dla twórców tych epizodów okazało się odpowiednie zagospodarowanie tych postaci, które się w nich pojawiły, co dopiero mówić o dodaniu innych postaci tak, by miało to jakiekolwiek ręce i nogi i by postacie te nie ucierpiały, będąc potraktowanymi per nogam, jak choćby Rose, ten haker z TLJ (znamienny jest sam fakt, że nawet nie pamiętam jego imienia, a w sposób wyraźny intencją było uczynienie go zrzynko-kopią Landa XDDD) czy w sumie sam Palpatine. XD Ja rozumiem, że Tobie, Finsterze, chodzi o to, że dobrze by było, by postacie takie jak Sloane pojawiły się w ST wyłącznie w przypadku „gdyby - jak piszesz - trylogii nie planowały wiewiórki po lobotomii”, ale umówmy się, nawet rozważanie tego w kategoriach czysto hipotetycznych zdaje się za bardzo hipotetyczne. XD Dobrze się stało, że dano takiej Sloane spokój w kontekście filmów, które - czym dłużej się nad tym zastanawiam - nie miały prawa być dobre. Występ takiej Sloane w ST spotęgowałby tylko rozczarowanie tą trylogią, bo pogłębiłby zjawisko niedostatecznie rozwiniętego i zbyt dużego grona postaci. Gdy Sloane znalazła się w ST, mogłaby przy okazji prędzej zniechęcić do samej siebie przez fakt, w jaki sposób by ją w trylogii przedstawiono - a przedstawiono by ją przede wszystkim po macoszemu, nie rozwijając zanadto i nie poświęcając jej wystarczająco dużo czasu.
Uważam, że absolutnie nic straconego. I to, że do tej pory na przykład Sloane albo Aphra, albo jakiekolwiek inne postacie z książek i komiksów, które Wam się spodobały (mnie na przykład spodobał się Sinjir Rath Velus, ale podchodzę racjonalnie do szans na jego pojawienie się w jakimś serialu - czyli po prostu się na to nie nastawiam, bo wiem doskonale, że takich szans po prostu raczej nie ma), nie pojawiły się na ekranie, nie oznacza, że już się nie pojawią, tak samo jak nie oznacza to, że szanse na ich pojawienie się regularnie i w szybkim tempie spadają tak, że być może są one obecnie marginalne. Biorąc pod uwagę perspektywy, które da się jakoś przewidzieć jeśli chodzi o masowość charakteryzującą obecne podejście Disneya do gwiezdnowojennych seriali, możemy być spokojni o Sloane, Aphrę, akademię Luke’a, a nawet Qi’rę na czele Crimson Dawn (jeśli tylko przetrwa nadchodzące spotkanie z Sheevem w komiksie, a mam chyba nie tylko nadzieję, ale też jakieś dziwne poczucie, że przetrwa) w epoce post-ROTJ, biorąc pod uwagę, że trochę głupio byłoby zmarnować tak rozpoznawalną aktorkę jak Emilia Clarke (tym bardziej że podobno sama jest bardzo chętna na ponowne wcielenie się w rolę Qi’ry). I to, że na przykład sposobność na pokazanie akademii Luke’a pojawiła się już dużo wcześniej i że wielu fanów było nakręconych na taką perspektywę nie sprawia, że ich hajp nie odżyje, kiedy ta perspektywa zostanie niejako wskrzeszona. Wychodzę zresztą z założenia, że lepiej, żeby pewne rzeczy, tym bardziej te szczególnie ważne, jak choćby właśnie akademia Luke’a, były zaprezentowane nam trochę później, ale z odpowiednim namysłem, po nabraniu odpowiedniego dystansu i tak dalej, niż żeby było to tworzone i pokazywane naprędce, na rympał, byle jak, byle było, bo dowodów, że łatwo jest lecieć na masówkę, premiując ilość kosztem jakości, mamy ostatnimi czasy bez liku. O wiele lepiej byłoby, jeśli taki przykładowy serial o akademii Luke’a powstałby później, kiedy do Lucasfilmu i Disneya jakimś cudem dotarłby jakiś fidbek dotyczący jakości produkowanych na masówkę właśnie, bez nadmiernego pomyślunku seriali. I może, choć akurat na to szanse są pewnie niewielkie (naprawdę coraz mniej łudzę się jeśli chodzi o kierunek, w jakim zmierza to uniwersum pod względem seriali), ale może jednak ktoś kompetentny by się za taki serial wziął, zabierając się za niego z pozycji człowieka zdającego sobie sprawę z tego, co wcześniejsze seriale robiły źle, ergo tych błędów nie powielając (pomijam, że to nie jest takie łatwe, bo koniec końców - co widać po wszystkich serialach poza Andorem - w dużej mierze solą w oku tych seriali są nie słabe scenariusze, a budżet, czyli po prostu zewsząd wyłażąca i gołym okiem widoczna taniość, więc tu przede wszystkim nie twórca musiałby być lepszy, chociaż też, a raczej w pierwszej kolejności kasą ludzie z góry musieliby hojniej sypnąć). Poza tym mam wrażenie, że taki wyczekany serial o akademii Luke’a (wiem, że uczepiłem się tego przykładu - nie żeby jakoś szczególnie zależało mi na serialu właśnie o tym; oczywiście, byłby mile widziany, pod warunkiem że zostałby przyzwoicie zrealizowany, ale jak już przy tym jesteśmy, to zdradzę, że mi najbardziej to się marzy serial o Grievousie przed byciem cyborgiem) smakowałby lepiej. Wiecie o tego typu mechanizmach psychologicznych, z których istnienia i funkcjonowania doskonale zdajemy sobie sprawę jako fani wielkiego uniwersum czekający na coś mniej, a na coś bardziej, że produkcja, o której marzyliśmy przez lata byłaby czymś dużo bardziej emocjonującym niż dostanie jej pośród kilku innych w trakcie jednego roku. Może trochę głupawe jest to narzekanie, że ekranowego SW od jakiegoś czasu powstaje za dużo, ale z drugiej strony nie da się zanegować, że inaczej podchodziliśmy do nowych filmów, które ukazywały się raz na kilka lat, zwłaszcza po kilkunastoletniej przerwie. To było jednak o wiele większe wydarzenie. Teraz natomiast wszystkim nam chyba musi siłą rzeczy towarzyszyć poczucie powszedniości i trochę takiego wyzucia z uczuć w stosunku do tych masowo produkowanych seriali. Dlatego też myślę, że takie wyczekanie na coś upragnionego będzie smakować dużo lepiej (oczywiście jest też olbrzymie ryzyko, że jeśli serial o akademii Luke’a by się nie udał, to zawód byłby adekwatnie przytłaczający do rozmiarów hajpu wynikającego z wyczekiwania, tak jak zachwyt tę produkcję uwznioślający gdyby serial się udał).
Jeśli natomiast chodzi o to, na czym Disney rzeczywiście się skupił, to tu masz pełną rację - jest to epoka post-ROTJ, co widać jak na dłoni. Nie trzeba być wybitnym analitykiem, by to stwierdzić (nie piszę tego, by zdeprecjonować wagę Twojej obserwacji, ale tak po prostu jest): ponad połowa już powstałych, zapowiedzianych, jak i skasowanych seriali jest, ma być lub miała być umiejscowiona w okresie post-ROTJ właśnie (są to: Mando, BOBF, Ahsoka, Skeleton Crew i skasowany serial Rangers of the New Republic; z kolei nie w epoce post-ROTJ: Obi-Wan Kenobi, Andor, The Acolyte i Lando). W sposób wyraźny, co napisałem już w jednym poście nieco wyżej, wszystko zmierza do tego, że po tym, jak te seriale post-ROTJowe się już skończą, to czeka nas to, co niektórzy określają mianem climactic-event. O ile nie spotykałem się często z tego typu rozważaniami, o tyle wydaje mi się to dosyć oczywistym rozwiązaniem. I o ile nie padła chyba zresztą żadna oficjalna deklaracja ani potwierdzenie ze strony Lucasfilmu, że tak będzie, o tyle mam wrażenie, że ktoś już dał nie wprost do zrozumienia, że w tę stronę wszystko będzie zmierzać. Tak więc wydaje mi się, że w nieuchronny sposób to co dobre w legendach zostanie, w mniejszym bądź większym stopniu, ale jednak odtworzone w kanonie: na przykład legendarna trylogia Thrawna, jako że Thrawn na pewno będzie jedną z kluczowych postaci tego climactic-eventu, pewnie seria X-wingów (nie można zapominać bowiem o planowanych filmach skupionych na pilotach i bitwach kosmicznych, których akcja dziać się będzie chyba też w tym właśnie okresie - jest to w sposób oczywisty szansa na pojawienie się postaci z Lost Stars i wszystkich tych książek typu Alphabet Squadron i tak dalej) i być może po takim finale, mającym postać czegoś à la trylogia Thrawna i kończącym tę epokę, zapoczątkowana zostanie kolejna, tym razem oparta o czające się widmo inwazji Grysków, czyli kanonicznych Yuuzhan Vongów. Tak pewnie właśnie będzie, róbcie skriny.
Na koniec nie zgodzę się jednak z Tobą w jednej rzeczy, Mossarze. Owszem, może i chwilowo można powiedzieć, że Disney olał ST, ale właśnie kluczowe jest tu stwierdzenie, że chwilowo. Jestem przekonany, że - wracając do początkowych rozważań mojego przydługiego posta dotyczących braku dat ważności na stworzenie czegoś w świecie SW - prędzej czy później Disney do tej epoki wróci, i to z przytupem, bo nie ma za bardzo powodów, dla których miałby tego nie zrobić, na czele właśnie z tym, że przecież upływ czasu i fakt, że z możliwości kontynuowania przygód Rey i spółki nie skorzystano już dzień po premierze TROS nie unieważniają prawa do późniejszego podjęcia próby powrotu do epoki około-ST. Jasne, ona ogólnie się nie udała, ale dla dzieciaków, które wychowały się na niej tak jak my na OT, PT czy TCW, znaczy ona właśnie tyle, ile dla nas znaczyły OT, PT czy TCW. Nie cierpię rzucać banałami, a wielki banał to jest, za co przepraszam, ale miałem poczucie, że muszę to podkreślić, bo mam wrażenie, że wiele osób wieszczących śmierć epoki ST na dobre zapomina o tej oczywistości (nie mam rzecz jasna na celu zarzucenie Tobie, Mossarze, czy też Tobie, Finsterze, że zaliczacie się do tego grona). I w związku z tym za dziesięć, może kilkanaście lat Disney na pewno zwietrzy pismo nosem, podejmując rękawice, to jest powracając do epoki ST i tworząc w jej okolicach nowe historie. Upływ czasu sprawi, że osoby wychowane na ST poczują nostalgię względem tej trylogii, pewne rany zagoją się wśród tak nieprzejednanych krytyków ST, jak i wśród twórców czy aktorów, którzy w perspektywie dwóch czy czterech lat mogliby nie chcieć wrócić do ról postaci z tych epizodów, mając świeżo w pamięci to co złe i bardzo negatywny odbiór tych filmów. Ale zakładam, że za dwanaście czy czternaście lat z większym prawdopodobieństwem Daisy Ridley, John Boyega czy Oscar Isaac będą chcieli powtórnie zagrać swoje postacie, tak samo jak Ewan czy Hayden byliby mniej skorzy wracać do ról Obiego i Aniego po kilku latach od premiery ROTS, gdyby wówczas taka sposobność zaistniała, niż byli po prawie dwudziestu latach. (W charakterze dygresji dodam tylko, tak w nawiązaniu do tego banału, że dla ludzi wychowanych na ST znaczy ona tak dużo jak OT, PT czy TCW dla ludzi wychowanych na OT, PT czy TCW właśnie, że z drugiej strony kompletnie nie zgadzam się z takim gadaniem, że za piętnaście lat jeszcze docenimy ST, tak jak po piętnastu latach doceniono krytykowane wówczas prikłele. Nie jestem symetrystą, nie cierpię symetrii, brzydzę się nią, a to jest właśnie przykład symetryzmu w najgorszym wydaniu - nie ma bowiem cienia przesłanki, by stawiać znak równości między PT a ST. Jeśli rzeczywiście są ludzie, którzy wierzą w to, że po latach na ST będzie patrzyło się przychylniej, to chyba niejako nieświadomie akceptują, że kolejna trylogia, która na pewno nadejdzie prędzej czy później, będzie jeszcze gorsza, i że w związku z tym na jej tle rozbłysną w chwale sikłele - jest to perspektywa dramatyczna, bo oznacza ona, że ludzie powtarzający tę głupotę za oczywistość przyjmują, że jesteśmy na równi pochyłej i że każda kolejna trylogia jest gorsza, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że przyjmują to za oczywistość - bo jest to oczywistość tak wielkiego kalibru, że nawet nie zauważają tego faktu.)
Poza tym, żeby wiarygodnie budować jakiekolwiek uniwersum, nie można tak po prostu porzucić jednego wielkiego okresu i udawać, że go nie ma, nigdy nie było i nigdy się nie wydarzył. Jakkolwiek zły by nie był, lepiej spróbować nadbudować czymś dobrym to, co było złe, dając sobie szansę na choćby częściowe zmazanie tego złego wrażenia. Pomijam, że w gruncie rzeczy dla Disneya nie liczy się jakość. Równie dobrze mogliby kontynuować przygody Rey, Finna, Poego i reszty, nie mając w ogóle za cel naprawienia wcześniejszych błędów, a po prostu kierując się własnym interesem i czystym zyskiem finansowym.
Kończąc już dodam tylko, że w kontekście tego wszystkiego, czyli eksplorowania okresu post-ROTJ i chwilowego porzucenia okresu ST kluczowe wydaje mi się hasło „zakopywanie dziury”. To co czynią bowiem obecnie twórcy, kręcąc serial za serialem po 9 ABY, to właśnie próba zasypania wielkiej dziury, która do tego momentu w kanonie istniała, i w sumie która trochę wciąż istnieje, pomiędzy OT a ST. Wciąż jesteśmy na wielkim placu budowy, który będzie przez jeszcze kilka dobrych lat, zanim powstanie most łączący te trzydzieści lat między finałem OT a początkiem ST. Bo przypomnę, że kiedy TFA weszło do kin, to wszyscy byli bardzo krytyczni chyba zwłaszcza wobec faktu, że ta zastana rzeczywistość społeczno-polityczna była tak kompletnie oderwana od wszystkiego co znaliśmy z legend, ale też od tego, jak mogliśmy ją sobie wyobrażać i że zarówno ten epizod, jak i dwa następne nie zrobiły niczego dla choćby minimalnego przybliżenia nam tej rzeczywistości, tak by zyskać choćby elementarne pojęcie o tym, co wydarzyło się we wcześniejszych trzech dekadach, prowadzących do wydarzeń z ST. Jestem przekonany, że o ile o jakość tych dzieł samych w sobie nie możemy być spokojni, o tyle o fakt, że wszystko zostanie sprawnie utkane i zszyte, że ta dziura zostanie skutecznie zasypana, spokojni być już możemy.
Dygresja nr 2, ale ważna: jest swoją drogą pewien paradoks w tym, że nagle okazać będzie się mogło, że niegdysiejsza olbrzymia wada sikłeli, czyli właśnie ten brak zarysowania kontekstu społeczno-politycznego galaktyki, dający odbiorcy zerowe rozeznanie w sytuacji, może finalnie okazać się zaletą, oczywiście nie tyle samych sikłeli, ale sytuacji związanej z dalszym procesem tworzenia dzieł w uniwersum i z wolnością twórczą, jako że z racji bardzo oszczędnego odwoływania się w epizodach VII-IX do tego, co wydarzyło się w trakcie trzydziestu lat pomiędzy obiema trylogiami, twórcy w okresie post-ROTJ będą mieli tę wolność twórczą bardzo dużą, nie będąc zanadto ograniczanymi. Można będzie na przykład wprowadzić jakiś wielki konflikt pomiędzy całą prawie galaktyką a przybyszami z Nieznanych Regionów, czyli Gryskami, bez ryzyka, że wątek ten będzie jakiś taki na siłę wciśnięty, sztuczny. Nie odwołano się bowiem ani razu w tych trzech epizodach do tego, czy jakiś wielki konflikt w tym trzydziestoleciu międzytrylogiowym odbył się czy też nie. Ta wielka wada ST może się zatem okazać naprawdę zbawienna dla twórców, którzy będą mieli na tyle wolną rękę, że aż żal będzie nie wykazać się kreatywnością i wszystkim, co najlepsze.
Niech Moc będzie z Wami.