-31. Odwrócony świat - Christopher Priest
Miasto przemierza zrujnowany świat po torach, które trzeba stale przed nim układać, a następnie usuwać. Jeżeli się zatrzyma, zostanie w tyle za „optimum” i wpadnie w miażdżące pole grawitacyjne. Brak postępu oznacza śmierć.
Rządzący miastem starają się, żeby mieszkańcy nie zdawali sobie z tego sprawy. Jednak kurcząca się populacja staje się niespokojna. A przywódcy wiedzą, że miasto coraz bardziej zwalnia.
Obserwuję bacznie serię MAGowych Artefaktów; mialem z początku nawet plany kupować ją całą – niestety spora ilość reedycji książek, które już mam, i to w dobrym wydaniu (trylogia Ciągu, saga Hyperiona) mnie do tego zniechęciły. Do tego od pierwszej książki z cyklu, bardzo wychwalanego „Wszyscy na Zanzibarze”, odbiłem się potężnie (nie dałem rady skończyć), więc temat umarł u mnie na jakiś czas. Pewnego pięknego dnia zaczął mnie jednak swędzieć portfel, stwierdziłem że czas na jakieś zakupy książkowe, a że „Odwrócony świat” nie dość, że intrygował mnie swoim opisem, to jeszcze kosztował na swiatksiazki.pl jakieś 20 zł... No i tak wróciłem do Artefaktów i zabrałem się za lekturę powieści, której opis fabuły brzmi, jakby była źródłem inspiracji dla twórców „Snowpiercera” (dziwny film, ale raczej polecam). Co się okazało... Priestowi udało się w niecałych 300 stronach stworzyć niesamowity świat, strukturę społeczną wiecznie ruchomego miasta, wciągającą fabułę i ciekawego bohatera. A to tylko początek. Tajemnicze prawa rządzące „Odwróconym światem” stanowiły intrygującą zagadkę, która została w końcu wyjaśniona – i to wyjaśnienie nie rozczarowało. Priest zabrnął w kreacji świata do punktu, w którym myślałem że sensowne wyjaśnienie nie będzie możliwe, a jemu udało się mnie zaskoczyć. Książkę oceniłem na 6/6, jest to jak do tej pory najlepsza rzecz którą przeczytałem w tym roku. Bierzcie, kupujcie i czytajcie – w takiej cenie, taka perła – to nie zdarza się często.
32. Zemsta najlepiej smakuje na zimno - Joe Abercrombie
Wiosna w Styrii. A to oznacza wojnę. Od dziewiętnastu lat płynie krew. Okrutny książę Orso zaciekle zmaga się ze skłóconą Ligą Ośmiu i wykrwawia kraj. Podczas gdy maszerują armie, spadają głowy i płoną miasta, bankierzy, kapłani oraz starsze, mroczniejsze potęgi toczą śmiertelną, zakulisową rozgrywkę, usiłując wskazać, kto zostanie królem. Być może wojna to piekło, jednakże dla Monzy Murcatto, Węża Talinsu, najstraszliwszej i najsłynniejszej najemniczki na usługach wielkiego księcia Orso, jest także znakomitym sposobem na zarobek. Zwycięstwa Monzy uczyniły ją sławną — nieco zbyt sławną jak na gust jej pracodawcy, który każe ją strącić z górskiego szczytu. Zdradzonej Monzie pozostało jedynie strzaskane ciało i paląca żądza zemsty. Bez względu na cenę, siedmiu ludzi musi umrzeć. Sojusznikami Monzy stają się najbardziej zawodny pijaczyna i najbardziej zdradziecki truciciel w całej Styrii, masowy morderca z obsesją na punkcie liczb oraz barbarzyńca, który chce jedynie czynić dobro. W poczet jej wrogów zalicza się ponad połowa narodu. A to jeszcze nie koniec, wkrótce bowiem jej tropem zostaje posłany najniebezpieczniejszy człowiek na świecie, mający dokończyć to, co zaczął książę Orso. Wiosna w Styrii. A to oznacza zemstę.
Trylogia Pierwsze Prawo autorstwa Abercrombiego podobała mi się, i to dość mocno. Rozczarowała mnie natomiast forma jej kontynuacji – trzy one-shoty traktujące o bohaterach pobocznych trylogii, bądź całkiem nowych. Rozczarowałem się tym do tego stopnia, że zwlekałem 3 lata z podejściem do pierwszego z tych one-shotów, czyli właśnie „Zemsty...”. Parę razy już się do niej zabierałem, ale zawsze w ostatniej chwili odkładałem na półkę, no po prostu nie umiałem się przekonać. Aż w końcu zacisnąłem zęby, i uświadomiłem sobie szybko że popełniłem błąd, tak zwlekając. Wątki fabularne z trylogii są gdzieś tam delikatnie popychane do przodu, ale nawet nie brakowało mi tamtych bohaterów, bo główna fabuła książki – choć prosta jak drut – wciągnęła mnie i trzymała do końca. Jak można wywnioskować z blurba, jest to typowa opowieść o zemście.W kinematografii jest taki gatunek: rape & revenge, gdzie główną bohaterką jest dziewczyna, którą ktoś gwałci, okalecza i zostawia na śmierć, po czym ona wraca i krwawo mści się na swoich oprawcach. Ta książka to właśnie taki rape & revenge, tylko zamiast gwałtu mamy usiłowanie zabójstwa. Całość może nie grałaby tak dobrze, gdyby nie doskonały kunszt Abercrombiego, który potrafi opowiedzieć prostą historię w bardzo ciekawy i satysfakcjonujący sposób. Ta książka bardzo, bardzo mi się podobała i zachęciła mnie do zajęcia się kolejnymi dwoma powieściami ze świata Pierwszego Prawa. Teraz widzę, że Joe ma ciekawy pomysł na rozwój tego świata, to długoterminowy projekt w którym niekoniecznie ciągle ciągnie się te same, zdawałoby się główne, wątki, ale w którym kładzie się nacisk na rozbudowę świata. Ja to kupuję.
33. Składany nóż - K. J. Parker
BASSO WSPANIAŁY. BASSO WIELKI. BASSO MĄDRY Pierwszy obywatel Republiki Wesańskiej to nadzwyczajny człowiek. Jest bezlitosny, sprytny i przede wszystkim ma szczęście. Dał swemu ludowi bogactwo, potęgę oraz prestiż. Ale potęga przyciąga niepożądaną uwagę i Basso musi bronić siebie oraz swój kraj przed groźbami zarówno zewnętrznymi, jak i wewnętrznymi. Przez całe życie podejmował decyzje o kluczowynm znaczeniu i popełnił tylko jeden błąd. Ale jeden błąd niekiedy wystarcza...
Moja dotychczasowa styczność z twórczością K.J. Parkera to dwa opowiadania w zbiorach „Kroki w nieznane”. Zwróciły tam moją uwagę, bo pozytywnie wybijały się na tle reszty – były błyskotliwe, ciekawe, nietuzinkowe. Toteż gdy zobaczyłem na promocji za bodajże 6,99 dwie książki tego autora – nie wahałem się. I to był dobry wybór. „Składany nóż” to fantasy ekonomiczne. Nie ma tu, o ile mi się zdaje, żadnych czynników nadprzyrodzonych, a główny bohater nie jest bohaterem w typowym tego słowa znaczeniu. Jest bankierem i politykiem który wykorzystuje swoje bogactwo, umiejętności i kontakty do osiągania własnych celów, a przy okazji do rozwoju swojego państwa. To inteligentna i nietypowa książka, warta polecenia szczególnie tym, którym znudziła się heroiczna fantasy. Zdecydowanie warta przeczytania.
34. Wieża – Robert J. Szmidt
Zwerbowany przez Czystych Nauczyciel otrzymuje zadanie: trzeba zażegnać kryzys w Nowym Watykanie. Nienawykły do wykonywania rozkazów, postanawia działać na własną rękę i próbuje udowodnić wszystkim, że mimo wielu lat bezczynności pozostał Czarnym Skorpionem, żywą legendą kanałów.
Mierzy też znacznie wyżej: jego prawdziwym celem jest zapobieżenie bliskiej już wojnie z Lekterytami, a misja w Wolnych Enklawach to tylko rozgrzewka przed prawdziwym wyzwaniem, jakim będzie wypad do okupowanej przez kanibali Wieży.
Zanurz się w okrutny postapokaliptyczny świat – normalne życie jest tu niewyobrażalnym koszmarem, a historie ludzi wybijających się ponad przeciętność napawają czystym przerażeniem. Wyrusz z Iskrą i Nauczycielem w najmroczniejsze, skrywające wiele tajemnic rejony Wrocławia roku 2033. Podziemne arterie tego miasta to miejsce, w którym śmierć wcale nie wydaje się najgorszym możliwym losem; przekonają się o tym na własnej skórze bohaterowie „Wieży”.
Kontynuacja „Otchłani”, czyli świat postapokaliptycznego Wrocławia. I głównie dlatego przeczytalem tą książkę, bo niestety choć Szmidt pisze lekkim, łatwym językiem, to kuleje od strony kreacji świata i praw nim rządzących. Nie przekonuje mnie jego wizja postapokalipsy i przemian w społeczeństwie zamieszkującym kanały Wrocławia. Czasami czytało się to jak fanfic nastolatka, a nie doświadczonego autora fantstyki. Miejscami naiwność aż wylewa się z tekstu, a całość sprawia wrażenie nienajlepiej przemyślanej. Niemniej fajnie jest poczytać sobie o znanych terenach, przekształconych przez 20 lat rozwoju nuklearnej flory. Całościowo, książki jednak bym nie polecił – jest słabo.
35. Na fali szoku – John Brunner
Był najbardziej niebezpiecznym z żyjących zbiegów, ale nie istniał! Nickie Haflinger żył życiem dwudziestu różnych ludzi… ale, formalnie rzecz biorąc, w ogóle go nie było! Uciekł z Tarnover, zaawansowanego rządowego think tanku, w którym go wykształcono. Najpierw złamał swój kod tożsamości, a potem zwiał. Następnie rozpoczął poszukiwania czegoś, co pozwoli przywrócić zdrowy rozum oraz wolność osobistą zniewolonym przez komputery masom, i uratować stojący na skraju katastrofy świat. Nie dbał o to, jak to zrobi, ale rząd był tym bardzo zainteresowany. Dlatego nauczyciele z Tarnover sprowadzili go z powrotem do swych laboratoriów,gdzie Nickiego Hallingera czekał zupełnie nowy rodzaj edukacji!
Kolejny Artefakt, kolejne trafienie. Pisałem u góry – od pierwszej powieści Brunnera się odbiłem. Stąd do tej podchodziłem z rezerwą... niepotrzebnie, okazało się. Zgrabna, dystopijna rozprawa – solidna i dająca do myślenia lektura. Nic specjalnie odkrywczego, ale też nie męczącego. Taka... dobra książka, po prostu.
36. Gra Geralda - Stephen King
To, co wydarzyło się 30 lat wcześniej nad jeziorem Dark Score, podczas całkowitego zaćmienia Słońca, rzuca posępny cień na życie Jessie, przykutej kajdankami do łóżka w domku letniskowym, z trupem męża po przeciwnej stronie sypialni. Perwersyjna gra erotyczna Geralda zmienia sie w dwudziestoośmiogodzinny horror, a półnaga Jessie zostaje sama z tym, co czai się w mroku - w mroku lasu za oknem, mroku zaćmienia, mroku jej samej. Zobaczy tam coś, od czego mało nie postrada zmysłów.
Słyszałem, że to jedna z najsłabszych książek Kinga. Postanowiłem spróbować. To jedna z najsłabszych książek Kinga. Myślę, że mogłaby zawalczyć nawet z „Pokochała Toma Gordona” o miano najgorszej. Co za gówno! Blurb właściwie mówi wszystko – laska przykuta do łóżka, nikogo kto by ją uwolnił, i tak męczenia buły na 400 stron, niby jakaś próba budowania klimatu jest, ale w tym momencie byłem już tak znudzony że chciałem po prostu szybko to skończyć. Zresztą całość przeczytałem w 3 godziny w pociągu relacji Racibórz->Wrocław. To jedyna pociecha – nie straciłem na ten pokaz grafomanii przynajmniej dużo czasu.
37. Znalezione nie kradzione - Stephen King
Gdy fascynacja literaturą zmienia się w obsesję...
„Pobudka, geniuszu” – tymi niepokojącymi słowami zaczyna się opowieść o psychopatycznym czytelniku, którego literatura popycha do zbrodni. Geniuszem jest John Rothstein, autor porównywany z J.D. Salingerem, twórca słynnej postaci Jimmy’ego Golda, który jednak od kilku dekad nie wydał żadnej książki. Czytelnikiem – Morris Bellamy, wściekły nie tylko o to, że jego ulubiony autor przestał publikować nowe powieści, lecz także dlatego, że sprzedał nonkonformistyczną postać Jimmy’ego Golda dla zysków z reklam. Morris wymierza Rothsteinowi karę najdotkliwszą z możliwych. Zabija go i opróżnia jego sejf z gotówki. Kradnie też notesy zawierające co najmniej jedną niewydaną jeszcze powieść z Goldem. Morris ukrywa swój skarb, po czym za inne przestępstwo trafia do więzienia.
Kilka dekad później chłopiec o nazwisku Pete Sauberg znajduje ukryty łup Bellamy’ego. Teraz Bill Hodges, Holly Gibney i Jerome Robinson muszą ratować chłopca i jego rodzinę przed mściwym Morrisem, który po trzydziestu pięciu latach, ogarnięty jeszcze większym obłędem, wychodzi na wolność.
Dwa posty wyżej opisałem swoje wrażenia z czytania „Pana Mercedesa” – były one negatywne. Jego kontynuacja jest lepsza, niewiele, ale lepsza. Uniknąłem tego wrażenia, które miałem przy Szmidcie i „Panu Mercedesie” właśnie – że czytam fanfika napisanego przez dość uzdolnionego nastolatka. Dalej daleko tej książce do interesującej, do poziomu najlepszych powieści Kinga, no ale przynajmniej nie było zażenowania.
38. Koniec warty - Stephen King
Brady Hartsfield, zabójca odpowiedzialny za masakrę w „Panu Mercedesie”, znajduje się w stanie wegetatywnym w Klinice Traumatycznych Uszkodzeń Mózgu. Czy rzeczywiście jest on tylko niezdolnym do kontaktu ze światem „warzywkiem" i - jak twierdzą lekarze - nie ma szans na poprawę? Zakończenie drugiego tomu trylogii sugeruje jednak, że w pokoju 217 przebudziło się coś złego –zabójca nie tylko odzyskał świadomość, lecz także zyskał nowe, śmiertelne moce, które pozwolą mu siać niewyobrażalne spustoszenie bez opuszczania szpitalnego pokoju.
Emerytowany detektyw Bill Hodges i wspierająca go Holly Gibney, którzy nadal prowadzą agencję detektywistyczną, zostają wciągnięci w najbardziej niebezpieczne ze swoich dotychczasowych dochodzeń. Detektywi nabierają podejrzeń do co Bardego Hartsfielda, gdy dochodzi do samobójstw ludzi, którzy przed sześcioma laty ucierpieli podczas Masakry Mercedesem. Mają rację, bowiem Brady Hartsfield powraca i planuje zemstę nie tylko na Billu Hodgesie i jego bliskich, ale na całym mieście. Hartsfield nie tylko odzyskał pełnię władz umysłowych, ale i odkrył w sobie nowe zdolności: telekinezy oraz wnikania w umysły innych ludzi. A to w przypadku psychopaty może się okazać tragiczne w skutkach.
Policja, jak to policja, chce mieć święty spokój. Znowu więc wygląda na to, że powstrzymanie szaleńca - który jest tym bardziej niebezpieczny, że internet pozwala mu nieskończenie rozszerzać pole działania - spadnie na Billa Hodgesa i dwoje jego przyjaciół.
Postanowiłem pójść za ciosem i zakończyć swoją przygodę mękę z trylogią o Billu Hodgesie. Powraca Hartsfield, powraca Bill, pojawia się wątek nadprzyrodzony. Było gorzej niż w „Znalezione nie kradzione”, ale lepiej niż w „Panu Mercedesie”. Znowu w paru miejscach zastanawiałem się, czy pisarz traktuje czytelnika jak idiotę, czy sam jest idiotą. Wiem, że King nie jest idiotą, bo idiota nie napisałby takich dzieł, jakie on ma w swoim dorobku, ale takie wrażenie czasami odnosiłem patrząc, jak skonstruował fabułę tej książki i jak wyglądały motywacje i przemyślenia bohaterów. Cholera, nie umiem się rozpisać o tych książkach, po prostu cieszę się że to już za mną. Nie wrócę do tego na pewno nigdy. King jako pisarz kryminałów poległ. Niestety, była to już ósma pod rząd słaba książka Kinga – mam dość. Ten autor stracił mój bezgraniczny kredyt zaufania, który zarobił sobie „Mroczną wieżą”, „Bastionem”, „Lśnieniem” czy „Workiem kości”. Od teraz będę książki Kinga selekcjonował, a nie brał w ciemno, a tymczasem potrzebuję od niego odpoczynku.