Pojęcie „godność człowieka” nie jest związane z poprawnością polityczną, ale jest efektem rozwoju cywilizacji europejskiej.
Jeśli chodzi o Breivika, to owszem, racjonalnie sprawę ujmując zachowano się skandalicznie. Faceta, który zamordował tyle osób osadzono w komfortowym więzieniu z różnymi wygodami, jak przyrządy do ćwiczeń, konsola do gier i tym podobne. Z punktu widzenia rodzin ofiar jest to nie do pomyślenia: rzeźnik, który złamał normy społeczne, jest przez to społeczeństwo utrzymywany. Rozum podpowiada, że taki osobnik, który otwarcie wystąpił przeciwko porządkowi publicznemu i jest katem 77 osób powinien być ze społeczeństwa eliminowany, a nie utrzymywany z podatków uczciwych obywateli, którzy tym samym sami mogą poczuć się poszkodowani.
Jednak w orzeczeniu dot. Breivika sąd miał rację. Nie zapominaj, że sąd rozpatrywał wniosek Breivika, a ten dotyczył nieludzkiego traktowania łamiącego Europejską Konwencję Praw Człowieka, co też nastąpiło. Kwestią dyskusyjną w mojej opinii jest uzasadnienie izolacji. Przyznam się, że nie wiem czy w wyroku norweskiego sądu znalazło się nawiązanie to tej kwestii, bo z tego co pamiętam to Breivika izolowano głównie nie dlatego, żeby nie indoktrynował współwięźniów, ale dlatego, żeby owi współwięźniowie go nie rozszarpali.
Jeśli chodzi o warunki w zakładzie karnym, to nie zapominajmy też o tym, że Norwegia jest bogatsza od Polski i może sobie pozwolić na tego typu cele więzienne, o ile można te miniapartamenty tak nazwać. Bliższa odległościowo od Polski Austria też ma lepsze warunki w więzieniach właśnie z powodu zamożności państwa.
Ogólnie kazus Breivika pokazuje dojrzałość ustawodawcy norweskiego, który nie zmienił prawa po wystąpieniu tego typu sytuacji. Założono, że niezbyt prawdopodobne jest wystąpienie morderstwa takiej ilości ludzi i to, że ono wystąpiło, nie jest podstawą do napisania na kolanie nowych przepisów przewidujących ostrzejsze kary. W Polsce ta histeria i emocje często zwyciężają, dlatego tak wiele przepisów w naszym państwie jest napisanych niechlujnie albo (tak jak wspomniałem) „na kolanie”.
Jakkolwiek z punktu widzenia większości społeczeństwa polskiego wyrok dot. Breivika (ten sprzed lat osadzający go w więzieniu i ten dotyczący łamania praw człowieka) są zgodne z prawem norweskim i z prawem przewidzianym przez Europejską Konwencję Praw Człowieka. Można się emocjonować, nikt tego nikomu nie zabroni, ale prawo jest prawem.
Wracając, system norweski jest skuteczny. Liczba przestępstw procentowo nie jest duża, jak porównamy ową liczbę z liczbą obywateli norweskich. Ponadto system penitencjarny (warunki i terapie psychologiczne związane z pobytem w nim) dają efekty w postaci zresocjalizowanego ex-więźnia. To ważne, by nie doszło do recydywy oraz żeby ten były więzień „zwrócił” w drodze podatków koszt swojego wcześniejszego utrzymania.
Zresztą, ten wątek nie jest o Breiviku czy norweskim wymiarze sprawiedliwości.
Chciałem jakoś skrótowo to wyjaśnić, ale i tak wyszedł obszerny tekst.
Wielkim błędem jest rozumowanie tego przypadku w kategoriach czarno-białych, bo bez wątpienia jest to przypadek szary, z różnymi odcieniami szarości w zależności od sytuacji (czarny, bo doszło do zbrodni wielokrotnego zabójstwa i obywatele muszą płacić podatki, aby takiego osobnika utrzymać; biały, bo mamy tutaj do czynienia z przepisami prawnymi, teorią i filozofią prawa, wspomnianym pojęciem godności ludzkiej).
* * *
Tak mówisz o politycznej poprawności, a sam powielasz mit o Hiroszimie i Nagasaki. To prawa, że bomby atomowe zrzucone na te miasta pomogły zakończyć wojnę, ale nie były w 100% konieczne. Prezydentowi Trumanowi mocno zależało na zakończeniu wojny z Japonią, aby podbudować poparcie społeczeństwa amerykańskiego wobec swojej osoby. Pamiętajmy, że po 4 latach były kolejne wybory, a nikt nie chciałby reelekcji nieudacznika, który doprowadził do przedłużenia konfliktu zbrojnego i tym samym zwiększenia jego ofiar. Trumanowi z kolei zależało, żeby po latach miał wysokie szansę na ponowny wybór.
Zauważmy też, że po Hiroszimie Cesarstwo nie chciało kapitulować. Co więcej, nie chciało tego zrobić wcześniej, gdy w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku Amerykanie przeprowadzili nalot bombami zapalającymi i to na stolicę Japonii, czyli Tokio. Jedna noc wystarczyła, żeby stolica została dosięgnięta bombami w takiej ilości i takiego rodzaju, żeby nastąpiła dosłownie burza ognia, a liczba ofiar jak się potem okazało była większa od liczby ofiar ataku atomowego na Hiroszimę z 6 sierpnia 1945 roku (pomijam kwestię chorób popromiennych i ogólnie ludzi ze statusem hibakusza; wziąłem pod uwagę liczby ofiar powstałych bezpośrednio w wyniku obu ataków).
Kolejna sprawa: gdyby Związek Radziecki nie zaatakował Japonii, to skąd pewność, że Cesarstwo poddałoby się? To historia alternatywna, fakt. Dużo jest zależności i nie sposób je zawrzeć w poście na forum, bo można o nich napisać książkę. Tylko spłycając sprawę: skoro po licznych przegranych bitwach pod rząd, po dewastującym nalocie na stolicę państwa, potem po wybuchu bomby atomowej Cesarstwo wciąż stało na stanowisku, że nie nauczy się nowego słowa, tj. „kapitulacja”, to jaka była pewność, że druga czy trzecia bomba atomowa zmieni sytuację?
Zastraszenie Japonii w mojej opinii miało charakter uboczny. Amerykanie chcieli przede wszystkim wypróbować nową zabawkę „w terenie” na różnych obiektach (miastach) położonych na różnych terenach. Na równi z tym była chęć pokazania światu, a głównie ZSRR, jakim arsenałem dysponuje armia amerykańska. Zastraszenie Japonii, jakkolwiek było celem Stanów Zjednoczonych, nie było głównym powodem ataku, chociaż oczywiście przydało się w propagandzie (typu „patrzcie jacy jesteśmy potężni!” albo „Nankin i inne zbrodnie zostały pomszczone”) i w pokazaniu potencjału militarnego.
Zauważ też jak cywile japońscy reagowali na ulotki zrzucane przez samoloty amerykańskie, które zawierały informacje na temat Hiroszimy. Albo nie wierzyli, albo nie robiło to na nich wrażenia innego niż chęć zemsty za naruszenie „Świętej Ziemi”.
Nie wchodząc dalej w ten temat, skutkiem takiego działania była tak czy siak kapitulacja Japonii na niemalże tych samych warunkach, jakie stawiało USA (z tym, że urząd cesarza się uchował, a nie został zniesiony jak początkowo planowano).
* * *
Wracając do tego Alderaana, podtrzymuję swoje stanowisko. Niszczenie całej planety nie było potrzebne. To nie była sytuacja stricte wojenna, w której jest żołnierz, który jeśli nie zabije to sam zostanie zabity.
Nawet jeśli przyjąć tę najpopularniejszą opinię, że atak atomowy na Hiroszimę i Nagasaki przybliżył koniec wojny, to widać tutaj, że Alderaan wcale tego nie zrobił, a wręcz zagotował krew w żyłach rebeliantów (którzy byli wtedy bądź co bądź słabi w porównaniu do zorganizowanego i dozbrojonego Imperium). Zniszczenie tej planety owszem, zastraszyło rebeliantów, ale jeszcze bardziej zmobilizowało ich do walki z Imperium, które pokazało swoją najmroczniejszą twarz.
Odnoszę też wrażenie, że bardzo emocjonalnie podchodzisz do tego tematu, a to zły objaw. Racjonalne, trzeźwe podejście to podstawa. Szczypanie 260858 dlatego, że ma inne zdanie, być może dla Ciebie naiwne, jest skrajnie głupie. W prawie jest multum różnych nurtów czy koncepcji dot. poszczególnych gałęzi prawa i ich regulacji. Wśród karnistów znajdziesz zarówno zwolenników, jak i przeciwników kary śmierci. Kto ma rację? Nie wiem, bo dla każdego z nich jego koncepcja jest słuszna i ma zarówno argumenty oraz kontrargumenty.
To samo jest w przypadku Alderaana. Każdy ma swoje racje i będzie się ich trzymał, bo ma na ich potwierdzenie argumenty. Ja stoję na stanowisku, że zniszczenie planety Alderaan nie było konieczne, co wyjaśniłem wcześniej. Ty stoisz na innym stanowisku i też masz argumenty za tymże stanowiskiem. Kto z nas ma rację? Nikt i każdy.