Ten komiks chciałem zdobyć przede wszystkim z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że lubię klimat transformacji ustrojowej Republiki w Imperium, gdzie mamy klony w zbrojach z czasów wojny i republikańskie machiny wojenne w służbie Imperium. Takie idealne połączenie Starej Trylogii z Nową Trylogią, co od jakiegoś czasu taki Disney stara się podważyć. A po drugie dlatego, że bardzo lubię scenarzystę Hadena Blackmana. Przez wielu jest mieszany z błotem, moim zdaniem niesłusznie. To, że miał słabsze TFU 2, nie rozwala całej reszty jego wspaniałego dorobku: Bitwy o Jabiim, komiksów z Asajj Ventress i Durgem w tym Obsesji, kilku Czystek jego autorstwa, itp. Od początku uważałem, że mieszanie go z błotem było niesłuszne, ale ludzie potrafią mieć krótką pamięć.
Poza tymi dwoma był jeszcze jeden, trzeci powód: powrót Wielkiego Moffa Trachty. Fajnie zaprojektowana postać, pewnie będąca w pierwszej 50-tce moich ulubionych postaci z SW.
I wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione, zwłaszcza ten podpunkt trzeci, gdzie komiks jest w dużej mierze swoistym Trachta: Origin. Ogólnie komiks jest znakomity, ma jednak kilka istotnych minusów, ale o nich za chwilę.
Pochwalić należy historię za klimat, piękne rysunki, oraz ciekawą fabułę. No i oczywiście wymiatającego Vadera! Z jednej strony ktoś może to nazwać odgrzewanym kotletem, bo dostajemy kolejny zamach na Imperatora, ale z drugiej strony, jak ten "odgrzewany kotlet" został wspaniale wysmażony i pysznie przyprawiony, do tego wspaniale podany na złotym półmisku!
Mamy imperialnego oficera-żółtodzioba, od razu budzącego sympatię, raz że ideowiec, a dwa, że miał ciężej w życiu, bo niepełnosprawny. Ale sobie chłopak radzi, do momentu, gdy generał Gentis wywołuje zamach stanu - co prawda Palpka nie zabił, ale przez króciutki czas miał władzę nad całym Coruscant. I nagle sprawa ratowania Imperium przechodzi w ręce Vadera, skądinąd znanego Trachty oraz w/w żółtodzioba. Vader postanawia wykorzystać pewną tajemnicę Jedi...
To jedne z najpiękniejszych elementów komiksu: mnóstwo postaci jest tutaj zasranymi hipokrytami! Okazuje się, że Jedi mieli swoje tajne więzienie, w którym trzymali przeciwników "dla większego dobra", co oczywiście popierał pan zarozumiała-łysa-pała, czyli Mace Windu we własnej osobie. Całkiem słusznie wkurza to Vadera. Dodatkowo zarozumialstwo duchownych obnaża fakt, że nie wszyscy lokatorzy tytułowego Widmowego Więzienia to niebezpieczni narwańcy.
Hipokrytą jest też puczysta Gentis, który z jednej strony uważa Palpatine`a za złego i chce ratować swoich ludzi przed bezsensownym posyłaniem ich na śmierć, a z drugiej strony, jest gotów stworzyć ustrój dyskryminujący niepełnosprawnych. Widać to po tym, jak nie chciał do puczu wciągnąć żółtodzioba Tohma, ponieważ ten "za bardzo się wyróżniał" wyglądem, oraz po tym, jak zamachowcy olali Trachtę, co sam Trachta słusznie skomentował, że go zignorowano z powodu jego uchybień na ciele.
Innymi słowy: nie ma całkowicie złych(może trochę Sidious), pozytywnych postaci nie ma wcale, a wszyscy walą hipokryzją na kilometr.
Teoretycznie mógłbym ocenić komiks na 10/10, gdyby nie 3 POWAŻNE MINUSY, które obniżają ocenę historii. Od razu uprzedzę przez spoilerami!!!
A są to:
1. Zamach na Palpka, który był... prawie udany? Serio? Potężny Darth Sidious, twórca i manipulator Wojen Klonów, mistrz walki na moc i miecze, najpotężniejszy Lord Sithów w historii prawie zabity jakąś bronią biologiczną przez jakiegoś generałka z czasów Wojen Klonów? Ja rozumiem, gdyby to była wielka zgrywa, zwłaszcza że pod koniec komiksu zrobił prawdziwe "Wejście smoka" w swoim stylu, ale to naprawdę wyglądało tak, jakby przez większą część historii jego życie było zależne od respiratora oraz widzimisię Vadera i Trachty! Niesmaczne!
2. Więźniowie tajnego kicia Jedi, wśród których było kilku Sithów-akolitów szkolonych przez Dooku. Przynajmniej tak to zrozumiałem. Serio Jedi trzymali ich w takim miejscu? Wydawało mi się, że Sithowie(formalnie jako akolici) byli raczej na tyle głośnymi postaciami tej wojny, że należałoby ich postawić przed sądem lub trybunałem, choćby dla pokazowego procesu. Co więc w takim razie stałoby się, gdyby Jedi dorwali Asajj Ventress, Sorę Bulqa, Tola Skorra czy tego żółtego brata Maula? Pod Senat czy do takiego tajnego więzienia? I dlaczego tamta więźniarka władająca Mocą nie została wyszkolona w walce mieczem? Chyba przydałaby się Dooku, nie? Dziwny wątek wprowadzający mnie w konsternację.
3. Końcówka. Przeraźliwie idiotyczna. Vader uparł się, że trzeba byłych sojuszników zabić i dopiął swego, ku niezadowoleniu Trachty. Po jaką cholerę? Przecież Vader już często przygarniał pod swoje skrzydła różnych force userów (Starkiller, Kajin Savaros) czy inne wykidajły (Nas Ghent, Falco Sang) nie bojąc się, że będą zagrożeniem dla Imperium? Więc o co chodzi z tym zamachem na statek z byłymi sojusznikami? Gdzie tu logika i spójność względem równoległych lub późniejszych działań Vadera?
Podobnie z Lauritą Tohmem - Vader zaatakował go, bo...Palpek go postraszył, że może być dla niego konkurencją? W jakiej dziedzinie? Przecież Tohm nawet nie umiał władać mocą! Nasz prymus mógłby być co najwyżej konkurencją dla Tarkina albo Thrawna, ale na pewno nie dla Lorda Sithów? Co więc miała znaczyć ostatnia strona komiksu?
Z tych więc powodów muszę obniżyć ocenę do 8/10, co nadal jest bardzo wysoką oceną, bo i historia jest bardzo dobra, mimo w/w mankamentów.
Do takich drobnych szczególików mógłbym dopisać jeden minusik i kilka plusików smaczków.
Minusik za tytuł Wielkiego Moffa dla Tarkina w 18 BBY? Już, tak szybko? Fajnie, że podkreślili że na razie jest jedyny, ale na tym etapie zostawiłbym go jeszcze jako Moffa.
Natomiast do plusików-smaczków: Sektor Wspólny jest wspominany, natomiast "sala szpitalna" Palpka to Infiltrator Sithów a la Maul. A ten hangar... to przypadkiem nie ten sam, co znamy z AOTC z rozmowy Sidiousa z Dooku? Dodatkowy smaczek!