W końcu mam czas, by napisać kilka słów - i niestety trudno się z Tobą nie zgodzić.
Po obejrzeniu całej historii zaczęłam zadawać sobie pytanie co jest właściwie ważniejsze w opowiadaniu jakichkolwiek historii - czy sama historia, czy bohaterowie. Stwierdziłam, że oba są równie ważne, może z większym naciskiem jednak na historię.
Tymczasem tutaj oba kuleją.
Sama nie wiem na ile to wszystko to wpływ całej ekipy, a ile Brenta Friedmana. Scenarzysty, którego dzieckiem jest niesławny akt o droidach z piątego sezonu, który otrzymał najniższe oceny z całego serialu (na Bastionie i nie tylko). Właściwie, to od czasu tamtej historii nie oglądałam niczego równie złego w TCW. Więc jednak stawiam, że to wina Friedmana.
No bo po pierwsze bohaterowie. Jak napisałeś, zerowe poczucie zagrożenia, sto tysięcy wspomniane przez Windu to chyba tylko w tych czterech epizodach. Jak tak sobie patrzyłam na ten cały oddział, to zrozumiałam w końcu fenomen Reksa. Rex jest po prostu dobrym żołnierzem, bo wykonuje powierzone mu zadania, jest zwyczajnie profesjonalistą i nikogo nie musi o tym przekonywać - nawet nie chce. Tymczasem "Zła Partia" na każdym kroku każdą komórką swoich ciał krzyczy jak bardzo jest najlepsza. W pewnych momentach chciało mi się śmiać, widząc jak ta czteroosobowa armia wrzyna się w droidy jak w masło... a Rex stoi obok jak uczeń pierwszej klasy wpatrujący się w starszych kolegów i najwidoczniej nie wiedzący co robić na polu bitwy. I jeszcze Echo, który wyraźnie wycieńczony, powinien być w szoku po tym wszystkim, co się stało... w minutę zbiera się na nogi, jakby nic.
Po drugie historia. Jak dla mnie Friedman po prostu nie umie ciekawie opowiadać, nie ma tu żadnego elementu zaskoczenia, od początku wiemy za czym bohaterowie mają podążyć. Zauważcie, że dokładnie taki sam mcguffin wykorzystał w odcinkach o droidach (algorytm-co to tam było? Ach, moduł szyfrujący). Mamy dodatkowo uwielbiany przez niego deus ex machina - na koniec sytuacja jest zła, ale co z tego, skoro wszystko można rozwiązać w pięć sekund, bo Echo może wyłączyć armię droidów. Dołóżmy jeszcze "humor". Tu całe szczęście nie było takiej tragedii jak w sezonie piątym, ale wyżej wspomniany Windu i aluzja do "Wrecking Ball" (SERIO nie ma do kogo się odwoływać, tylko do tej małej...?!) sprawiły, że uniosłam brew w niedowierzaniu - co ja paczę...
Po trzecie, klimat. Znowu, tu nie mam pojęcia na ile to wkład scenarzysty, ale mam wrażenie, że Friedman nie ma w ogóle wyczucia klimatu GW. Mamy tu więc algorytm, który przewiduje ruchy przeciwnika, droidy-transfomery, specjalnie zmutowane klony, które z klonami nie mają wiele wspólnego, roboramię Echa... to "Gwiezdne" czy Michael Bay?
Nie wiem co jeszcze napisać. Najgorsze jest to, że te odcinki nie wprowadzają nic do całej historii. Ja zawsze staram się znaleźć coś pozytywnego w każdej rzeczy, ale tutaj po prostu nie jestem w stanie. A, chwila, czekajcie. Skakoanie mieli fajne kolorki i podobał mi się język nowych obcych. I tyle.