Dzisiejszą recenzję sponsorują słówko "morale" i zwrot "dlaczego walczymy".
Rany, ludkowie. To dopiero moja druga powieść z nowego kanonu, więc co ja tam wiem. Ale jest tak dobra, że z miejsca uznałem, iż to były jedne z najlepszych Starłorsów, jakie czytałem w JAKIMKOLWIEK kanonie.
Takie SW chcę właśnie czytać: doroślejsze, mroczniejsze, brudniejsze i moralnie niejednoznaczne, a zarazem bardziej ludzkie, zwyczajne. W filmach praktycznie tego nie ma (dopiero Łotr coś tam kapkę wprowadził), ale w EU imo jest miejsce na takie rzeczy, bo ja tę Galaktykę chcę widzieć też od nieco innej strony, niż pokazują Epizody. Było parę takich patentów w starym EU i naprawdę cieszę się, że nowe też od nich nie stroni.
Mamy tu prawdziwą powieść wojenną, pełną brudu, desperacji i beznadziei. A równocześnie są tu ideały (tylko bez patosu) i poświęcenie. Cała historia to ukazanie drogi, jaką przechodzi pewien żołnierz Kompanii Zmierzch, Namir, który dołącza do Rebelii niemal przypadkiem, w zasadzie żeby uciec ze swojego świata na zadupiu Galaktyki. Gość walczył w lokalnych wojenkach praktycznie od dziecka i zaciąga się do Rebelii, bo akurat rekrutowała na jego planecie - nie wie nic o ideałach swoich nowych towarzyszy, nie ma dla niego większej różnicy między nimi, a Imperium, jedni i drudzy są dla niego równie anonimowi. To jest niesamowity punkt wyjścia dla postaci, coś zupełnie innego, niż do tej pory znałem w SW.
Namir walczy więc, bo... tak wyszło, bo nie zna niczego innego. Z czasem przywiązuje się do swoich towarzyszy i walczy bardziej dla nich, niż dla ideałów Rebelii, nadal tzw. "sprawa" jest mu obojętna. Zaczyna jednak mieć wyrzuty sumienia z tego powodu, obserwując, jak wszyscy wokół niego wierzą w COŚ. Na przykład, że Imperium jest złe, że Rebelia niesie wolność, że walczyć trzeba, by było w Galaktyce lepiej itp. Powoli Namir zmienia podejście, pod wpływem swoich towarzyszy i dowódcy. Cały czas jednak ma się wrażenie, że liczy się dla niego głównie jego kompania, a nie cała Rebelia, jednak z czasem potrafi też poświęcić się dla cywilów.
Drugą ważną postacią jest Everi Chalis, była imperialna pani gubernator, która niejako z konieczności dołącza do Zmierzchu, a jej wiedza o najrozmaitszych mechanizmach działania Imperium ma być wykorzystana przez Rebelię. To naprawdę niejednowymiarowa kobieta, sympatii specjalnej nie budzi, bo myśli najczęściej o sobie, ale rozumiem ją całkiem nieźle i nawet trochę współczuję.
Trzecia istotna postać to Thara Nyende, czyli imperialna szturmowiec, oddelegowana na Sullust. Ciekawie ogląda się sytuację jej oczami, bo dziewczyna w pełni wierzy, że Imperium to pokój i porządek, a Rebelia to terroryści. Chce dobrze dla mieszkańców Sullust i dla swoich kolegów z oddziału i na jej przykładzie pięknie widać, że Imperium nie całe było złe, że na niskich szczeblach byli idealiści, którzy chcieli przysłużyć się innym.
Codzienne życie zwyczajnych trepów też jest tu ukazane znakomicie. Poza służbą siedzą w klubie na statku, grają w karty, opowiadają sobie niestworzone historie, wspominają poległych, a jako niedoinformowani zwykli żołnierze snują nierealne plany (np. zdobycia Coruscant). Niektórzy wierzą, że bohaterowie Rebelii (Leia, Luke, Dodonna, Rieekan) są naprawdę tacy wspaniali, jak się opowiada, a niektórzy bardziej cynicznie uważają to tylko za PR. Podobnie podchodzą do ważnych person w Imperium, zwłaszcza do Vadera. Świetnie to pokazuje, że zwykli szarzy mieszkańcy Galaktyki tak naprawdę mało wiedzieli o czymkolwiek.
Takie ukazanie Galaktycznej Wojny Domowej trafiło do mnie perfekcyjnie. Nic tu nie jest oczywiste i czarno-białe, zdarzają się moralne dylematy i kibicować można chwilami nawet niektórym Imperialnym (Thara, Seitaron). Dodajcie do tego dużo bitew, akcji, smaczków (Hoth, Nien Nunb) i mamy zajebistą książkę dla tych, którzy chcą nieco doroślejszych SW. Petarda, polecam bardzo.