Wygląda na to, że to będzie moje ostatnie Celebration w USA na bardzo długo, może nawet w ogóle. Ale z pewnością będzie niezapomniane. Ta impreza się zmienia, może następnym razem o tym napiszę, ale też i „Gwiezdne Wojny” się zmieniają. Efekt jest taki, że w programie coraz łatwiej jest mi wybierać. Co prawda pokrywają się pewne rzeczy, ale skoro EU w tamtym roku poszło do kosza, praktycznie cała sala programu mi wypadła. Jest więcej na inne rzeczy. Natomiast trzeba pamiętać też o tym, że niektórzy twórcy się powtarzają. Trzeci raz McDiarmida mi się słuchać nie chciało, z opowieści wiem, że niewiele nowego powiedział.
Jednak to Celebration jest z pewnością niezwykłe. Nie chodzi o wielkość, bo jest duże, żeby nie powiedzieć gargantuiczne, jak sugerował jeden z naszych redaktorów. To przełomowe Celebration. Tak jak ostatnim razem w Orlando Lucas przybył pożegnać się z fanami (wtedy udało mi się go zobaczyć), tak teraz początek był mocny i przybył J.J. Abrams. Bardzo mi zależało by być na tym panelu. Jak wspominałem, to może być moje ostatnie Celebration w USA (wiza się kończy, a sam proces jej zdobywania w porównaniu do pieniędzy ile tu wydaję uważam za poniżający, więc nie będzie chciało mi się przez to przechodzić w najbliższym czasie). Pewnie dlatego tak bardzo zależało mi na Abramsie. I tak jestem jego fanem, oba „Star Treki” właściwie chyba już trafiły na krótką listę filmów do oglądania w kółko (po SW, Indym 1-3, BB i Piratach z Karaibów). A teraz jeszcze Abrams plus SW, trudno o lepszą kombinację. Gdy na Celebration V był Lucas, postanowiłem wtedy go zobaczyć i wyszedłem z hotelu o 3 rano. Było za późno. Tym razem miałem już ze sobą śpiwór z Polski. Ale i czekanie było lepsze, dali nam salę, w której układała się kolejka (halę). Byłem tam gdzieś między 22 a 23 i już wtedy wiedziałem, że na 99% będę na panelu na żywo (a nie na retransmisji). To była ciężka noc, niewiele tam się udało spać, ale powiem tylko tyle, że zaskoczyli mnie – Abrams i Kennedy – bardzo pozytywnie. Zamówili fanom pizzę – sztuk 200 jak chodzą słuchy. Każdy mógł w kolejce coś sobie zjeść. Bardzo miły gest i PRowo bardzo fajny. Zresztą fanów, który przyszli na całą noc jakoś potraktowano lepiej niż tych, którzy przyszli później. Miejsca na konwencie było dużo, więc można było spokojnie przyjść koło 6 rano i jeszcze się załapało na główną salę. Ale w sumie nie żałuję tego. Wyczekiwanie na ten panel i trudniejsza droga to jest coś, czego chyba nauczyły mnie „Gwiezdne Wojny”. Że w drodze nie tylko ważny jest cel, ale i to co trzeba przejść. Trochę trudności (ale nie za wiele), sprawia potem, że sukces jest pełniejszy. I tak tym razem było. Na panelu siedzieliśmy w dobrym miejscu i czekaliśmy, a ja czułem jak emocje narastają. Nie wiem dlaczego, ale coś się przebudziło i się denerwowałem. A panel, cóż, wspaniale było zobaczyć Abramsa na własne oczy, Daisy, Oscara, Johna i BB-8. On chyba sprawił mi olbrzymią frajdę. Widzieć w filmie jak to jeździ to jedno, ale widzieć jak coś takiego kręci się po scenie, to coś wspaniałego.
A potem zwiastun, dwa razy pod rząd, na wielkim ekranie. Jedyne co mi przeszkadzało to krzyki i ryki innych ludzi. Ale i tak, łzy mi pociekły z oczu. Jeśli cały film będzie taki, to nie wiem czy go przeżyję, będzie ciężko. Od początku wierzyłem w Abramsa, ale teraz po prostu nie mogę się doczekać.
Potem nie było szans, wróciliśmy do hotelu. Po to by na spokojnie obejrzeć zwiastun w internecie, no i wrzucić na Bastion jakieś newsy i zdjęcia. Ale to zwiastun był ważniejszy niż konwent.
Wróciłem tam dobiero koło 14 na panel Davida Collinsa o muzyce Johna Williamsa, która nie znalazła się na filmie, a jest na soundtracku. Ciekawe spostrzeżenia. Potem załapałem się na panel o TCW i niedokończonych odcinkach. Mnóstwo ludzi było.
Byłem też na wystawie eksponatów z TFA. I powiem tylko tyle, zbroja Kylo Rena miażdży. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Fajne są też zbroje szturmowców / stormtrooperów / flametrooperów First Order.
A teraz o minusach. Na koniec dnia poszedłem na panel Bryana Younga o „Drodze bohatera” i mitologii w SW. Nie powiem, żeby on i Hamilton nie byli obeznani w temacie, ale to akurat temat, który także mnie interesuje i (podobno, nie słyszałem osobiście, bo gadałem, mam na ten temat coś własnego do powiedzenia). Panel nie trwał 15 minut, potem były pytania z sali. O Cambellu było właściwie tyle, że każdy chyba już wie, że to wielka inspiracja, że bazuje na archetypach Junga i tak dalej, więc nie ma o czym mówić. Trzecie pytanie z sali brzmiało – czy droga bohatera jest obecna też w prequelach. Po tym wyszedłem. Mogli powiedzieć „Tak, przecież to oczywiste, następne pytanie proszę”. Za to przyznaję, że Young jest zabawny i sposób w jaki wybronił Jar Jara mi się podobał. Chodzi o to, że Jar Jar jest bardzo ważny w sadze, bo uczy Qui-Gona, by pomagać innym (słabszym i dziwnym istotom), tym samym uczy się tego też i Ben i Yoda, a od nich uczy się tego Luke. W efekcie, gdy Luke i Han zostają pojmani na Endorze przez Ewoki, Luke każe Hanowi odpuścić, w efekcie czego dzięki nauce Jar Jara Ewoki pomagają zwyciężyć Imperium. Gdyby Luke nie nauczył się tego, pewnie razem z Hanem wyrżnęliby Ewoki, a potem Imperium wytłukłoby Rebelię. Wszystko dzięki Jar Jarowi. Fajnie, ale na panelu o mitologii liczyłem na coś więcej. Temat daje naprawdę duże pole do manewru, został jednak zmarnowany.
Inny minus – to sposób w jaki ludzie oceniają twórczość Garetha Edwardsa. Choć raczej to plus, ale dziś słyszałem w kolejce. Widać nie tylko ja uważam, że ten pan w „Godzilli” pokazał, że nie umie reżyserować.
Cóż, jutro premiera ROST w 3D. Dziś śpię w łóżku, a nie w śpiworze gdzieś w hali.