Mario, zawsze jak coś napiszesz, to ja nigdy nie wiem od czego zacząć odpowiedź . Więc może powiem tylko tyle: rzeczywiście z tym fucking Empire przesadził, mógł podejść do sprawy na spokojnie i odczekać parę dni, aż wszystko ochłonie. Ale żeby już zamknąć temat LGBT: o tym bohaterze, który jest gejem, w życiu bym nie pomyślała, że nim jest. Jego orientacja wychodzi na jaw, gdy początek spoilera ta Zabraczka-łowczyni nagród mówi mu wprost, by po wszystkim poszli do łóżka. A on odpowiada "I`m not into such things", czy jakoś tak. Ona się pyta czy chodzi mu o obcych, a on odpowiada, że o kobiety. koniec spoilera Tyle, więcej nikt nie wraca do tematu, więc IMO nie ma co rozdmuchiwać.
Ale przechodząc już do samej książki: meh... mniej więcej w połowie lektury zdałam sobie sprawę, że gdyby daną ją Lucenowi lub chociaż Kempowi, wyszłoby o wiele lepiej. Wendig mógłby zamiast tego napisać jakąś przygodówkę. Mocno specyficzną przygodówkę o nowych bohaterach, którzy coś gdzieś tam sobie robią. Nie najważniejszą powieść nowego kanonu (jak do tej pory).
O co chodzi: ja byłam nastawiona - nie wierzę, że to mówię - na powieść polityczną. Chciałam zobaczyć jak się rozwija rząd, jak Nowa Republika (bo taka jest oficjalna nazwa) potyka się z problemami w pierwszych dniach swojego istnienia. Myślałam, że "Aftermath" będzie dla TFA tym, co "Labirynt zła" dla ROTS lub chociaż "Nadchodząca burza" dla AOTC. Tylko to jest "Aftermath" - "Pokłosie", nie "pre-TFA".
I tak, rzeczywiście widzimy co się dzieje po Endorze. W kilkustronicowych interludiach pomiędzy rozdziałami. Bo cała reszta to opowieść o matce, która wraca z rebelii do syna, a potem jak łączą siły w walce z Imperium wraz z byłym imperialnym i zabrakańską łowczynią. Wybaczcie, że nie podaję imion, ale dla mnie były to postacie tak mało zajmujące, że pamiętam je tylko jako "ten na S" lub "ta na N". Ich przygód też jakoś nie umiałabym powtórzyć. Żeby było jeszcze lepiej: niemal wszystko dzieje się na zapomnianej przez Moc planecie. Choć pomysł z interludiami wydał mi się ciekawy, to były stanowczo za krótkie. Brakowało mi tutaj naprawdę większej, epickiej skali. Słyszałam, że sporo ludzi dało się złapać na Wedge`a w previewie - nie łudźcie się, on większość czasu spędza początek spoilera nieprzytomny/uwięziony przez Imperium koniec spoilera.
No to co z Nową Republiką? początek spoilera Ano stolicą jest Chandrila, gdzie jest nawet budynek Senatu, a Mon Mothma została Angelą Merkel kanclerzem. Zapewne na ustanowienie nowej stolicy pani kanclerz nie miała wpływu . Co ciekawe, wydaje się, że walki na Coruscant nadal trwają, więc pewnie dlatego nie przeniesiono tam rządu. Nie byłam w stanie kupić tego, że rebelia, ta mała rebelia, nagle zaczęła odbijać planetę za planetą (akcja dzieje się kilka miesięcy po Endorze).
Jednym z pierwszych planów Mon Mothmy, który - jak sądzę - będzie miał duże konsekwencje, jest projekt ustawy, zgodnie z którym po oficjalnym zakończeniu wojny domowej armia zostanie zredukowana do 10%.
Powodzenia w przyszłości koniec spoilera
Natomiast Imperium początek spoilera nadal rządzi na Rubieżach - pod koniec na Chandrili jest około setka senatorów NR, ale tylko kilku właśnie z zaścianków. Natomiast sami Imperialni... byli przedstawieni żałośnie. Tak, to miało sens, jeśli weźmie się pod uwagę koniec książki, ale po prostu nie mogłam wyjść z podziwu, że oni w ogóle kilka miesięcy temu funkcjonowali. Zasadniczo imperialna historia jest taka, że paru oficerów - w tym Rae Sloane - spotykają się na tajnej konferencji na Akivie, ażeby przedyskutować przyszłość rządu. Tylko, że bez Imperatora zachowują się jak banda piątoklasistów - każdy z nich ma inną koncepcję, wchodzą sobie w słowo i zasadniczo chyba nie bardzo wiedzą po co tam są. koniec spoilera
Biorąc jednak pod uwagę zakończenie początek spoilera jest sens, że zostali przedstawieni w ten sposób. Książka kończy się tak, że Sloane ucieka do jakiejś mgławicy, gdzie na okręcie czeka nienazwany "admirał floty". I tam okazuje się, że to on powiadomił rebeliantów o konferencji na Akivie, dzięki czemu mógł pozbyć się z imperialnych szeregów durniów i słabeuszy. Sloane przeżyła, więc zdała test, ale na koniec admirał stwierdza, że "to już nie jest nasza galaktyka" i jest silna sugestia, że wycofają się gdzieś poza Rubieże, aby się odbudować. Początki First Order, jak mniemam.
Nie ma ani słowa o tym, jak wyglądał ów admirał, ale Thrawn od razu się nasuwa... Zwłaszcza, że w swojej scenie nucił jakąś operę ze Starej Republiki. Pasowałoby do admirała . Albo to Snoke lub przodek Huksa... koniec spoilera
Jest jeszcze jedno info, być może związane z Renem: początek spoilera w jednym interludium na Taris jest scena, w której kubazański sprzedawca próbuje opchnąć trzem odzianym w czerń postaciom miecz Vadera - przynajmniej twierdzi, że należał do niego. Jedną z tych postaci jest blada kobieta, która kupuje broń. Kubaz potem pyta się co oni chcą z nią zrobić, a ona odpowiada, że zniszczyć, "by mógł wrócić do pana". A, ta ich grupa nazywa się Acolytes from Beyond. koniec spoilera
A, no i jeszcze mamy Jakku, ale tam za wiele nie ma - jest tylko powiedziane, że to planeta, na której nic się nie dzieje i nikt tam z własnej woli nie przylatuje. O, ale tam pojawia się jedna z nielicznych postaci, którą pamiętam: Corwin . Jeśli chcecie więcej opisów tych interludiów, są tu, pod koniec tekstu:
http://makingstarwars.net/2015/09/star-wars-aftermath-by-chuck-wendig-petes-review/
Cóż, ja spoilerów (za wiele) z TFA nie czytam, więc może mam po prostu problem z wychwyceniem co będzie istotne... ale mam wrażenie, że wszystkiego było strasznie mało. Jasne, "Aftermath" to część trylogii, ale nie wyjdzie ona przed premierą. Ja nie żądam, jak napisał Mario w temacie o komiksie 3PO, jakiegoś "filmowego DLC"... ale chciałabym mniej więcej wiedzieć skąd się to wszystko wzięło.
Natomiast jest jeszcze coś, co boli mnie i, jak widziałam, boli wielu recenzentów: styl Wendiga. Z tego, co wyczytałam, on tę książkę napisał w 45 dni i pod względem stylu nie różni się ona od jego innych pozycji. Zacznę od tego, że rozumiem, że jego sposób pisania może się podobać. Styl to coś, co bardzo ciężko ocenić obiektywnie, dlatego napiszę subiektywnie: po pierwsze, powieść jest w czasie teraźniejszym. Na początku myślałam, że to może tylko prolog, ale nie: autentycznie u niego wszystko dzieje się tu i teraz. A ja czasu teraźniejszego (od Juliusza Cezara do "Igrzysk śmierci") po prostu nie trawię. Po drugie: jego. Maksymalnie krótkie.
Zdania.
Oraz tendencje.
Do używania dwukropka: o właśnie tak.
Zaczęłam się zastanawiać czy on po prostu miał dysleksję i nie wiedział gdzie postawić kropkę, czy po prostu cierpiał na wyjątkowo paskudny przypadek czkawki. A, jeszcze bardzo często pomija czasowniki: "At Iksiński`s feet - pistol". Raz, dwa, okej, można. Ale on tak robi co najmniej raz na rozdział. Fragment dla oglądu:
początek spoilera She points.
And now, a new procession:
Senators. A hundred of them, maybe more. From systems all across the galaxy—even a few from the Outer Rim now. Marching toward the old Chandrila Senate house. Small crowds of citizens gathering, applauding, whistling. It’s just a start. A humble new beginning. But there it is.
Olia smiles. koniec spoilera
Ciekawi mnie... czy Disney w ogóle da mu pisać kolejną część, a jeśli tak, to czy on odważy się nadal pisać w tym stylu, czy jednak ulegnie presji?
Natomiast, jak już pisałam, jest jedna rzecz, która strasznie mi się w powieści podoba: nawiązania. Facet zna świat SW i jest mnóstwo aluzji tu i tam. Ot choćby, co się stało z jadłodajnią Deksa. Albo o rodzinie Sugi z TCW. Powygrzebywał też jakieś rasy z zapomnianych przez Moc zakątków EU. To było świetne i cały czas nie mogę się pozbyć wrażenia, że Wendig by sobie poradził, gdyby tylko dano mu inną książkę. A tak, niestety, "Aftermath" trafia na moją listę najgorszych książek GW. Nie najgorszą, ale jest na podium.
Mam nadzieję, że "Shattered Empire" uratuje trochę honor...