Dziwne, że nikt do teraz nie wyłapał smaczku, iż wieczny Joe, to Hugh Keays-Byrne, czyli główny antagonista z pierwszej części Mad Maxa, szef gangu motocyklistów.
Z trylogią Mad Max, jako przedstawicielem swego gatunku, jest jak z Conanem, Terminatorem, Alienami, Łowcą Androidów, czy Star Wars, długo, długo, oj bardzo długo nic, a potem reszta, krótko mówiąc klasyka gatunku, której nie sposób dorównać, a jednak.
Do premiery nowego Mad Maxa w Cannes nie wiedziałem, czego się spodziewać po tym filmie, zwłaszcza, że unikałem spoilerów, jak ognia po za zwiastunem, który też oglądałem tylko jednym okiem, by jak najmniej wyłapać. Nie ukrywam, że kocham oryginalną trylogię, więc siłą rzeczy bardzo czekałem na ten film, na szczęście fala dobrej krytyki napawała optymizmem, jakkolwiek nie miałem bladego pojęcia, jak bardzo film mnie pozamiata.
Ofkoz byłem na samej premierze w piątek w największej sali najlepszego kina itp. lol. siadam wygodnie w sali, idą reklamy, zakładam okulary cyD, rozpoczyna się film, biegnie zmutowana jaszczurka z dwiema głowami, a tu nagle, sru jebudu totalny opad szczęki, który zbierałem już do samego końca filmu, jazda bez trzymanki, jak na rollercoasterze w samym środku pustyni, która na nowo przywołała wspomnienia z klasycznej trylogii...
Nowy Mad Max definiuje na nowo tą klasykę zachowując przy tym oryginalny styl, niby nowe, a jednak stare. George Miller niczym wybitny mistrz kucharstwa przyrządził nam wykwintne danie dla konesera, ale nie tylko, nowicjusz też tu się odnajdzie. Wziął wszystko co najlepsze z całej trylogii i dopieścił nową oprawą audio wizualną, oraz tempem akcji, tworząc dzieło doskonałe, jedyną rysą na tym brylancie jest ofkoz brak Mela, nie żeby Tom Hardy był zły, bo bardzo lubię tego aktora, jednak to nie to samo. Na całe szczęście Charlize Theron idzie z odsieczą i rekompensuje brak kultowego Gibsona, pretendując tym samym na mojej osobistej liście do aktorki numer jeden na świecie. W Prometeuszu mnie uwiodła, a Mad Maxem przypieczętowała najwyższą lokatę, oczywiście biorąc pod uwagę również całokształt jej twórczości.
Jak to się mówi, na taki film czeka się latami, a po nim już nic nie jest takie samo, zdecydowanie najlepszy film roku, a może dekady. Ten obraz stanowi klasyczny przykład, że to nie zwiastun, tylko sam film stanowi o swojej jakości, czego Avengers jest antytezą. O samej fabule nie ma co pisać bo LS bardzo dobrze oddał sedno sprawy, akcja typowa dla drugiej części, osada i jej mieszkańcy typowi dla trzeciej odsłony, a głównego antagonistę czyli wiecznego Joe grał ten sam aktor, co w jedynce, nadając mu niemal mistyczny charakter i tworząc klamrę z całą trylogią.
Ważnym aktorem była też sam pustynia, wydawałoby się, że powinna być nieziemsko nudna i monotonna, tak bardzo wyeksploatowana po oryginalnej trylogii, nic bardziej mylnego, mieniła się pełną paletą barw i cieni niczym tęcza na niebie, wirowała w szaleńczym tańcu, niczym rój os, by zaraz być cicha i spokojna niczym monolit. Nie bez znaczenia były ujęcia kamery ukazujące jej wszystkie uroki w każdy możliwy sposób, choć te na pełnej prędkości najbardziej wciskały w fotel.
Piątym filarem tego dzieła jest ścieżka filmowa, bo film bez muzyki jest, jak dyrygent bez orkiestry, a ta w nowym Mad Maxie była czymś więcej niż tylko orkiestrą, wtapiała się tak znakomicie w klimat, że bez niej król byłby nagi, wróć dyrygent. Naprawdę fantastyczny soundtrack, który jest już dostępny we Flacu na Wimpie, po prostu miodzio.
Na koniec powiem tylko, że byłem na Mad Maxie kolejny raz, czego nie mogę powiedzieć, o totalnie słabym Avengers i tą o, to tania sensacją dziękuję państwu.