Dziś kończy się ten dzień powoli a jakoś nikt nic nie napisał, nie spróbował. Poza tym 4 czerwca obchodzimy Dzień Wolności i Praw Obywatelskich. Święto to ustanowił w 2013 roku Sejm na pamiątkę zwycięstwa Solidarności w wyborach czerwcowych 1989.
I co wy na to? Świętowaliśmy z Prezydentem Wolnego Świata i innymi przywódcami, nadal mamy nadzieję, że Obama przekona ludzi iż koniec komunizmu to my a nie rozbiórka Muru Berlińskiego. Rolling Stonesów nie było, ale coś tam błyskało we wtorek na Podzamczu.
Dla mnie (poza tym, że dzięki blokadzie miasta miałem 3 wolne) te dni i okrągłe rocznie w ogóle... jakoś nie robią wrażenia. Nic specjalnego nie czuję, ale pewnie to jest tak że mając wolność na co dzień - nie zauważa się tego. Tak nie jest, bo ja niezmiernie cenię sobie wolności wszelakie i swobodę, ale... jakoś ten 04.06, nawet gdyby był świętem państwowym - nie trafia do mnie.
Dlaczego? Ktoś gdzieś publicystycznie ostatnio zaproponował by Dzień Wolności przerobić trochę na taki Independence Day, pozytywną akcję (w przeciwieństwie do celebracji porażek i pogromów), bo i ciepło (a więc radośniej na duszy) i moglibyśmy się skupić wokół czegoś pozytywnego...
Problem w tym, że ja np. tak samo nie pamiętam tych wyborów jak dzisiejszy 20-30-latek z USA nie pamięta odłączania się od Wlk. Brytanii. Nie chodzi o cielesny, czasowy wymiar i uczestniczenie w samym przedsięwzięciu, ale o to że Amerykanie cieszą się niepodległością, która dała im (jak zwał tak zwał) najpiękniejsze miejsce do życia.
A co dał Polsce upadek komuny? Częściowo wolne wybory, potem następne w pełni i tak dalej? Oczywiście tą przynależność do terminów `demokracja` i `kapitalizm`, pełne półki i brak cenzury czy heh banowania za niewinność.
Jasne.
Ale tak słuchając czy czytając treści przemówień i reszty, trochę ciężki mi jako realiście hmmm nie wejść w buty tych co to cały czas widzą nas pod okupacją.
Ok. 10% ludności wyjechało "za chlebem", ale raczej nie z naturalnej potrzeby. Polska gospodarka wygląda jak wygląda, światowych albo chociaż europejskich marek można doliczyć się na palcach jednej dłoni. Państwo polskie jako biurokracja ma wydźwięk negatywny, a jeśli do tego dodamy że każda kolejna "ekipa" musi zrobić od 0 po swojemu, bo nie ma żadnego narodowego consensusu... Służba zdrowia, szkolnictwo i to wyższe, sport zorganizowany a schodząc coraz niżej to nawet olewanie rozrastających się miast i mieszkańców przez własny ratusz i
i
i jeszcze mógłbym tak wymieniać.
Czy naprawdę jest się z czego cieszyć? Z tego, że (chociaż ideowo sam jeszcze jestem temu przeciw) faktycznie można nie chodzić na wybory, bo od... 25 lat są te same, postsolidarnościowe bądź postkomunistyczne twarze, które mam wrażenie trochę już nie kumają pewnych zmian w XXI wieku.
A cały czas (i co mnie wnerwia), każdy jeśli chce sobie wpisać w CV coś szlachetnego to powraca do styropianu Solidarności. Trochę jak `leśne dziady` pzpnu do Górskiego i Piechniczka. A ja robiłem to, a ja siedziałem a ja a ja... nie mogłem za wiele, bo wiek nie pozwalał, ale rozklejałem plakaty na wybory 04.06, więc haha jest tym dobrym....
Czy nie jest tak aby, że każdy z nas stara się ułożyć swoje własne życie, życie swoich bliskich i... patrząc przez tą wolność-Wolność jeśli wstajemy zdrowi, pracujemy, zarabiamy, nawet mamy oszczędności i możemy sobie pozwolić na wszelkie zbytki - taka mała radosna stabilizacja.
Ale czy nie przypomina to... Krypt z uniwersum Fallouta? Jesteśmy szczęśliwi mniej lub bardziej w naszych małych światach, ale jeśli wyjdziemy na te Pustkowia to... jest słabo.
Ktoś ma jakieś inne przemyślenia? Ma więcej lat, pamięta 04.06, ma mniej ale też coś może napisać? Proszę bardzo.
Niech to nawet będzie smoleńska zdrada i POlszewia. Ale chociaż z jakimś uzasadnieniem. Może wizją i wiarą w coś dalej?