Tak jak ostatnio zdążyłem wspomnieć gdzieś na forum, po przeczytaniu pierwszych stu stron książki, bardzo zmieniłem zdanie o Tarkinie. Wcześniej uważałem go za niczym niewyróżniającą się postać, zwykłego imperialnego, niewiele różniącym się od zwykłego oficera. Nie doceniałem geniuszu tego bohatera. Jego umiejętności strategicznych, taktycznych i zdolności przywódczych. Teraz tę postać uważam za świetną. Z każdym rozdziałem i każdą historią z jego życia zyskiwał coraz większą sympatię z mojej strony. Z każdym rozdziałem jego życiorys stawał się coraz lepiej nakreślony i opisany. Muszę przyznać, że to cofanie się do lat jego młodości bardzo przypadło mi do gustu. Do tego każda taka retrospekcja była przytoczona w odpowiednim momencie, kiedy można było jakoś powiązać obecne wydarzenia z jego wcześniejszymi doświadczeniami.
Po lekturze można bardzo dobrze zrozumieć jego cele i motywacje. Jego motywy działania. Dlaczego robi tak, a nie inaczej. Te retrospekcje były bardzo dobre. Przyjemnie się to czytało. Opisywane historie z życia Wilhuffa, jego dzieciństwa i z czasów początku kariery były wciągające. Do tego dostaliśmy wiele wyjaśnień, na przykład jak poznał się z Palpatinem. Ciekawym wątkiem była sprawa Eriadu i Seswenny oraz triumf Tarkina nad piratami, dzięki dobremu wykorzystaniu swojego instynktu i zdolności strategicznych. Luceno ładnie pokazał, że moff jest nieprzeciętną jednostką. Wszystko zaczęło się od tego Żerowiska. Ten wątek był tak naprawdę podłożem kształtowania postaci. Przekonujące było to, iż doświadczenia z tamtego miejsca ukształtowały jego zdolności, które wykorzystywał w kolejnych latach, między innymi w walce właśnie z piratami, w akademii, gdzie był uznawany za świetnego pilota czy w Siłach Rozjemczych, gdzie w trakcie misji na Halcyon udowodnił swoją wartość przed wyśmiewającymi go kolegami z bogatych rodzin pochodzących ze światów Jądra. No i zainteresowanie jego osobą ze strony senatora Naboo też nie było bezpodstawne.
Podobała mi się jego bezwzględność. W pierwszych stu stronach książki objawiło się to między innymi tym, że nie miał skrupułów, by karać podwładnych. Tak jak na przykład tego biorącego narkotyki na statku, którym leciał na Coruscant, wypunktowując przy tym młodzieńca i nie pozostawiając na nim suchej nitki. Jego bezwzględność, brak skrupułów, konsekwencja w działaniu, stanowczość i pełen profesjonalizm zdecydowanie imponowały.
Pierwsze sto stron książki nie porywały tempem akcji. Ale ona z każdym rozdziałem przyspieszała. Nie było to natomiast minusem. Moim zdaniem to duży plus, kiedy powieść startuje powoli i z biegiem czasu nabiera tempa. A te retrospekcje były ciekawie wplecione i dobrze się komponowały z aktualnymi wydarzeniami.
Potem do akcji wkroczyli Sidious i Vader. Te wszystkie dialogi pomiędzy trójką założycieli Imperium, jak stwierdził Imperator, były wprost fascynujące. Czytało się to z ogromną przyjemnością. Rozmowa Imperatora z Tarkinem, a chyba tym bardziej te wszystkie z Vaderem - to było coś świetnego. Nawet nie wiedziałem, że Tarkin nie wiedział o prawdziwej tożsamości Vadera, a także i o tym, że jest Sithem, podobnie jak Palpatine, a jedynie się tego domyślał. Myślałem, że jako jedna z tych trzech najważniejszych postaci Imperium będzie takie rzeczy wiedział. A przez to, że nie wiedział, opis jego relacji z lordem był tym bardziej interesujący.
Rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, jest retrospekcja z relacji Wilhuffa z Dooku. Kolejna intryga. Ta była z kolei po to, by Palpatine mógł przetestować wierność, lojalność i oddanie gubernatora. Wtedy zacząłem sobie zdawać sprawę, a w zasadzie przypominać i przywoływać te wszystkie intrygi, tę siatkę licznych, pokrętnych intryg, zaplanowaną przez jednego geniusza, jakim niewątpliwie jest Palpatine.
No i oczywiście sama zagadkowa sprawa. Bardzo tajemnicza, w której nie było wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Kto za tym stoi? Czemu to robi?
Murkhana. Może nie była wybitnie opisana. Ale jednak pokazywała, jakie żniwo pozostawiła po sobie ta okrutna wojna. Brak gospodarki, coraz bardziej malejąca populacja planety, poniszczone budynki, gruzy, gruzy i jeszcze raz gruzy. Droidy bojowe na ulicach, powietrze, które nie nadaje się do oddychania.
Śledztwo stawało się coraz bardziej skomplikowane. Dochodziły kolejne kwestie, porywacze statku gubernatora - „Ciernia” - atakowali kolejne stacje i siali zamieszanie oraz niepokój wśród mieszkańców galaktyki, a przede wszystkim Zewnętrzych Rubieży, z czego w szczególności Perlemiańskiego Szlaku Handlowego i Drogi Hydiańskiej. A to dla tych mieszkańców znaczyło wiele. W końcu w systemie Lucazec zniszczono kompleks górniczy TaggeCo.
Co do załogi, która pojmała „Cierń” i siała chaos i zamęt, niszcząc kolejne cele za pomocą świetnie wyposażonego okrętu wielkiego moffa, to mnie nie powalili. Niczym się nie wyróżniające, zwykłe postacie, które wręcz irytowały. Ale - tak jak stwierdził sam Vader - na pewno głupcami nie byli, skoro byli w stanie ukraść statek należący do jednej z najważniejszych osób w galaktyce, uknuć tę całą intrygę, no i - na co zwrócił uwagę nasz Lord Sithów - domyślić się, że to przez jego komorę medytacyjną byli namierzani.
W pewnym momencie robiło się to już męczące i wręcz nierealne. Jednym statkiem rozwalali cel za celem i byli nieuchwytni. Dobra, może to był dobry statek, ale żeby aż takie cyrki się działy? No nie przesadzajmy. Jak dobry, świetny, wybitnie wyposażony ten okręt by nie był, to absolutnie niemożliwym wydaje się, by taki jeden stateczek był w stanie wygrywać samotnie bitwy z całymi flotami Imperium i wychodzić bez szwanku albo z niewielkim. Chociaż w końcu ucierpiał mocniej.
Czymś świetnym jak dla mnie było jeszcze jedno. Bitwa, w której wzięli udział Vader i Tarkin. Obaj współpracowali i latali myśliwcami. Coś kapitalnego, zobaczyć przypuszczalnie dwóch najlepszych pilotów galaktyki razem.
W ogóle te relacje na linii Mroczny Lord-wielki moff były bardzo ciekawie opisane i ciekawie rozwijane. Czymś fajnym było to, kiedy Vader w końcu spytał Wilhuffa o genezę nazwy jego zniszczonego ostatecznie statku, a ten opowiadał o tym na cztery strony.
I ostateczna intryga. Coś niesamowitego, jak to Tarkin rozwiązał. Element po elemencie. Wyciągnął akta każdego zamieszanego. A mogłoby się wydawać, że do niektórych nie ma wręcz szans dotrzeć. A jednak. Zrobiło to na mnie spore wrażenie. W ogóle ta intryga, sięgająca aż po Rancita, a nawet być może głębiej, był tak zawiła, że szok. No i oczywiście bezlitosny Vader wybierający sposób śmierci wiceadmirała.
Podsumowując - bardzo ciekawa, bardzo dobra i wciągająca lektura. Powiem szczerze, że dawno nie chciało mi się aż tak bardzo czytać gwiezdnowojennej powieści. Przeczytałem ją bardzo szybko. Nie dało się w pewnych momentach od niej oderwać. Nie mam zielonego pojęcia, jak ktoś może narzekać na nudy. Że akcja nie jest szybka. Wszystko było pod tym względem w jak najlepszym porządku. Akcja rozwijała się, nabierała tempa. Poza tym ta intryga była tak zagadkowa, że nie dało się po prostu odłożyć książki, bo chciało się wiedzieć, co będzie dalej. Mogę jedynie ponarzekać trochę na ten statek, który niszczył i siał chaos, co wydawało się nieco nierealne, i na załogę, która mnie nie przekonała. I nie poświęcono jej wystarczająco dużo miejsca. Generalnie ich historia i pochodzenie nie budzą moich wątpliwości, bo pod tym względem to wszystko było przekonujące, ale sami „antagoniści” - jako pojedyncze jednostki - już niekoniecznie.
Pomimo tych mankamentów, i tak drobnych, jak dla mnie genialna powieść. Przede wszystkim cieszę się z tego, jak została przedstawiona postać Tarkina. Zupełnie zmieniłem o nim zdanie. Definitywnie dołączył do grona moich ulubionych postaci w Star Wars. To jedna z tych książek, do których wiem, że kiedyś wrócę. Teraz mogę jedynie powiedzieć - chcę więcej Tarkina w roli głównej!
Ocena książki: 10/10
Niech Moc będzie z Wami.