Przez wielu fanów ze starej gwardii uznawana za "arcydzieło" i klasyk - nie mnie oceniać. Wyznam szczerze, że jej pierwsza lektura 20 lat temu była dla mnie - ówczesnego ucznia szkoły podstawowej niezwykle męcząca, stała się nawet przyczynkiem do pierwszej przerwy od gwiezdnych wojen w mej wieloletniej karierze fana.
Wtedy to zupełnie czego innego oczekiwałem od książek w ogóle, a już w szczególności takich z serii Gwiezdne Wojny. Ta pierwszoosobowa narracja, skupienie się na emocjach i autoanalizie bohatera, kompletny brak klasycznej akcji przez pierwszą połowę książki ... co to ma być!? "Ulisses" Joyce`a? - na śp. forum HOLONET w temacie "Żucam STAR WARS" wylewałem swe żale na temat tej wcale grubej drogi przez mękę.
A jak to wygląda teraz? Przede wszystkim to doskonałe uzupełnienie Trylogii "Akademia Jedi" - widać, że Stackpole bardzo uważnie przeczytał książki Andersona, wypunktował sobie dokładnie wszystkie wydarzenia i powiązał je ze swoim alter-ego Corranem Hornem, który pobierał incognito nauki na Yavinie IV jako jeden z pierwszych dwunastu uczniów. Przez pierwszą połowę książki jesteśmy świadkiem wielu wydarzeń znanych już z "Akademii Jedi", ale opisanych z innego punktu widzenia. Autor nawiązuje też do napisanych później innych powieści i ogólnie ładnie wplata różne detale z EU. Mnie urzekły zwłaszcza opisy zdewastowanych dzielnic Coruscant - Corran Horn snuje się kolejką naziemną oglądając przez okno ruiny całych aglomeracji miejskich zbombardowanych w czasie Imperialnych krwawych starć z komiksu "Dark Empire". W ogóle sporo tu nawiązań do tego komiksu, co szczerze mnie zaskoczyło, nie pamiętałem tego, a to już kolejna powieść, która odnosi się do klonów Imperatora i Luka przechodzącego na ciemną stronę.
Rozwija też postać Luke`a jako nauczyciela, który cały czas sam się uczy, popełnia błędy a jego dotychczasowe doświadczenia mocno rzutują na to, jak obchodzi się ze swoimi uczniami. W "Ja, Jedi" sprawia wrażenie bardziej przezornego i odpowiedzialnego za innych. Gdy w "W Poszukiwaniu Jedi" ginie jeden z jego padawanów, to w zasadzie Anderson przechodzi z tym do porządku dziennego, "no stało się, ale nie przerywamy nauki!". Dopiero Stackpole dodaje scenę do tej tragedii, gdzie Skywalker zleca Hornowi śledztwo kryminalne a sam poświęca się na szukaniu zbrodni w mocy. Zmarłemu wyprawiają też pogrzeb i stosowny nagrobek w ustronnym miejscu za świątynią. Takich dodatkowych scen w stosunku do "Akademii Jedi" jest tu mnóstwo, doskonale uzupełniają całą trylogię Andersona, rozwijają wątek odpowiedzialności za uczniów i ciężar samej nauki korzystania z mocy. Stackpole trochę też krytykuje, jako Corran Horn amnestię Kypa Durrona i nie pozwala zapomnieć czytelnikowi, że ta postać zabiła miliony. Jak już wspomniałem to alter-ego pisarza - na dobre i na złe - jest to kompleksowo opisana postać, ciekawa i wiarygodna, ale momentami razi częsta autoanaliza w dialogach, przypominająca kiczowate kołcze i psycholożków rodem z amerykańskiej telewizji z lat 90-tych i poradników motywacyjnych. Ale tego typu manierę "dialogów" zauważyłem już w x-wingach i wiedziałem co mnie czeka i tu. Corran rozpamiętuje śmierć ojca i jej wpływ na relacje z bliskimi, otwarcie neguje możliwość bliższych relacji z Marą Jade, rozpacza nad brakiem żony, analizuje na chłodno pożądanie i seksualne napięcie względem pewnej wyuzdanej piratki (znanej z komiksów x-wing Taviry). Napisane to jest tak sobie, jak przeciętna powieść obyczajowa dla kobiet(?), ale na tle innych powieści z serii jest to ciekawy eksperyment.
Ale mimo to lektura była wspaniałą rozrywką, ponieważ Stackpole pisze lekko i dobrze, czego chcieć więcej od star warsowej literatury?
Sama fabułą toczy się podczas trwania trylogii "Akademia Jedi" i kilka miesięcy po niej. Pierwsza połowa to trening w akademii, druga to już szukanie porwanej żony bohatera - klasyczne śledztwo pod przykrywką, ale i ciekawy wątek z rycerzami Jedi i nie tylko.
Jako suplement do Akademii Jedi dałbym mocne 8/10, jako samodzielna powieść solidne 7/10.