Nie wiem ile osób to widziało, nie ma sensu chyba zakładanie oddzielnego tematu.
Piszę oczywiście ze spoilerami, bo tyle czasu minęło.
Wyborcza gonitwa wyborcze pełzanie w Polsce mimo wszystko skłoniło mnie do obejrzenia tych trzynastu odcinków. Powiem tak – po 3 wymiękłem i zastanawiałem się co dalej?
Dlaczego?
Na krótszą metę (dla osób, którym nie chce się dużo czytać a tym bardziej dyskutować [wyczuwam że wzrasta taka ilość na B]) posłużę się dość unikalną reckę znalezioną w odmętach kretynizmu komentarzu Filmwebu
Szybko gasnąca świeca
by faello
Świetne zdjęcia, dobra gra aktorska (w przypadku K.Spacey o oczko wyżej ponad resztą), pierwsze odcinki wciągają jak odkurzacz.
Potem do widza dochodzi, że główny bohater nie potknie się na drodze do tego co chce osiągnąć, a nawet jeśli to i tak wyjdzie z tego obronną ręką, ponieważ nie jest to postać pozytywna, kieruje się niczym robot żelaznymi zasadami logiki i niestety przez to jest też w pewien sposób nudna - rozterki głównego protagonisty albo wcale nie występują, albo występują w bardzo ograniczonym zakresie. Oglądamy więc radosne poczynania psychopaty identyfikując się z nim w wielu aspektach ("Oczywiście, że jestem mądrzejszy od innych", "Mój szef to kretyn, ale jeszcze mu pokażę", "Co za głupota" etc.). Serial w pewien sposób zdradza zapotrzebowanie na legitymowanie zachować aspołecznych ("Należy mi się, więc wezmę to za wszelką cenę") i największy wpływ będzie miał na te osoby, których tego rodzaju postawa w połączeniu z głównym bohaterem fascynuje, podczas gdy jest to postać dość jednowymiarowa - gdyby postać tą zagrał aktor o słabszym warsztacie aktorskim, ciężko byłoby wykrzesać temu serialowi taką popularność - fabuła tego serialu wymaga tego, by tą rolę sprzedał ktoś z najwyższej puli, inaczej ciężko polubić tak niesympatyczną postać, pełną dwulicowych zachowań.
Po pierwszym sezonie nie miałem siły na więcej, zwłaszcza, że przeciwnicy Franka wydają się nie dostrzegać jego, czasem prostych do przejrzenia zagrań, dość mocno zresztą pomagają mu w tym scenarzyści ("Teraz Frank ogra tego gamonia, a potem tamtego, a potem...").
6/10, minus za imputowanie ludziom, że wbijanie komuś noża w plecy i intrygi to zawsze droga do celu.
Dalej można nie czytać, bo tylko twórczo rozwinę/uzupełnię dość trafną ocenę faello.
To znaczy, że czas na moje zdanie, osobiste, indywidualne, subiektywne i jak zawsze – działające na nerwy klakierom
Od czego by tu zacząć? Może dlaczego po 3 odcinkach zwątpiłem? Serial niewątpliwie ukazuje politykę i polityków (chociaż np. pytany o niego Obama zaprzeczał; jasne – co miał powiedzieć? ) w sposób, który… zniechęca do wszystkiego. Do jakichkolwiek inicjatyw. Do wierzenia w jakiekolwiek ideały poza dążeniem do władzy.
Pokazuje to bardzo dobrze. Sam przez pewien czas byłem w środku i (nawet biorąc poprawkę na warunki polskie) ze wszystkim się zgadzam poza tym, że faktycznie istnieją tacy Underwoodowie, którzy potrafią ograć każdego, w dowolnym temacie. Ta logika robota pewnie istnieje – niestety ja w 99% spotkałem się ze zjawiskiem stadnym
Ale nie dlatego zwątpiłem. Polityka waszyngtońska jest ok w swoim niebyciu ok. Chodzi raczej o to, że ta tematyka jest po prostu przegadana. Pewnie może kogoś zdziwić, że ja się dziwię takiej robocie w takim serialu. To oczywiste, że nie oczekuję „akcji”. Ale po prostu – to mnie jakoś zmęczyło. I to po 3 odcinkach. Naprawdę musiałem dzień odczekać i przyatakować resztę. Jakoś popłynęło, ale to było zaskoczeniem.
Faktycznie Kevin Spacey spisał się wybitnie. Zwłaszcza ten trik z mówieniem prosto do kamery, do nas. Ale nie można tu zapomnieć o Robin Wright. Dla mnie ten serial to nie historia Franka Underwooda, którego klingońska zimna zemsta prowadzi na szczyty po trupach (faktycznych i politycznych) przeciwników. Tą historią jest małżeństwo Underwoodów, ich wzajemne relacje, założenia życiowe i realizacja tegoż. Teoretycznie Claire może się wydawać kwiatkiem do korzucha, ze swoją fundacją i high-class style zimnej suki, udającej ciepłą ratowniczkę biednego ziemskiego padołu. Ale wg mnie idealnie uzupełnia poczynania swojego męża.
Dopiero ten tandem pokazuje hmmm coś co można by nazwać „systemem”. Coś, przeciwko czemu wielu chce się buntować, bądź buntowało się w przeszłości.
Tyle że w tym samym miejscu leży błędne założenie Franka (bądź scenarzystów) na temat pieniędzy i władzy. Cytując
Such a waste of talent. He chose money over power - in this town, a mistake nearly everyone makes. Money is the Mc-mansion in Sarasota that starts falling apart after 10 years. Power is the old stone building that stands for centuries.
Seks chwilowo zostawimy z boku.
Frank odrzuca dążenie do majątku jako hmm niepewną lokatę. Natomiast dążenie do władzy, sama władza – to najwyższe stadium sukcesu. Błąd. Ten serial w tylu miejscach pokazuje, że kasa rządzi światem. A właściwie instytucje mające te miliardy. Których uosobieniem jest Remy Danton.
SanCorp jest hmmm Kud`ar Mub`atem totalnym, biorąc za porównanie SW. Ale lobbyści, jak Remy, są jego łowcami nagród, skutecznymi do bólu nie dlatego, że potrafią… przekonywać. To właśnie jest zasługa pieniędzy, które za nimi stoją.
To SC pomogło w kampanii prezydenckiej (jak wiadomo, w USA wybory wygrywa nie ten kto ma więcej głosów obywateli bądź elektorów [btw ich system to jest dopiero masakra] ale kto zebrał więcej funduszy), to SC oferowało fundusze dla fundacji Claire, to w końcu SC wyciągnęło jej „uwięziony” sprzęt z Sudanu. To wsparcie SC miało pomóc Peterowi Russo wygrać wyścig do stołka gubernatora.
Jednak, jak trafnie zauważył QGJ – zawsze znajdzie się większa ryba. I tym wielorybem okazał się Raymond Tusk. Znowu w zderzeniu władzy SC (przez pryzmat pieniędzy, które zainwestowali w kontakty) z pieniędzmi Tuska – wygrały pieniądze.
Wyprzedzę trochę fakty i powiem, że dziwi mnie dążenie Franka to „władzy” skoro… na przykładzie wiceprezydenta mógł zobaczyć jak to jest. I śmiem wątpić czy zależy to wyłącznie od osoby na danym stanowisku. W drugim sezonie dopnie się podobnież prezydentury. I po co?
Zrywając banalne stosunki dyplomatyczne człowiek z „władzą” nic nie może. Człowiek z „kasą” może wszystko. Co z tego, że ma się pod ręką oficera marines z „piłką futbolową”, której atomowa moc sprawi, że na świecie nastanie Fallout. To nic nie znaczy. Marna ustawa oświatowa z rąk prezydenta to setki godzin bojów setek innych osób. A gdyby taki SC wsparł strajk nauczycieli – porażka z kretesem.
To właśnie nie dawało mi spokoju przez cały ten sezon. Co go jednak dobiło? Fakt, że FU udaje się wszystko, nawet jak mu się nie udaje. Przypomina to trochę słabe teksty Sidka, gdzie nieważne co rozwalono, kto zginął – wszystko zawsze is going as planned. Poza paroma (ale to dość duża ilość jak na taką fabułę) logicznymi (jak dla mnie) wpadkami serial dobija zgon Russo. Potem zgon Zoe i znowu awans – jesteśmy prezydentem.
Sorry, ale nie. Człowiek, mimo oczywistej sympatii dla bohatera serialu, który jest antybohaterem społecznym, traci ją (albo wg mnie powinien stracić) nawet nie dlatego, że Frank zabija. Chociaż motyw z dziećmi (mimo że ogólnie też ich nie lubię) jest trochę przegięty. Dwa zabójstwa (nie liczą miliona machlojek) kogoś kto zostaje „najpotężniejszą osobą na świecie”? Naprawdę? Dlaczego robimy z niego boga, któremu wszystko uchodzi na sucho? Jest to pewien sposób na budowę postaci, ale z umiarem. Tutaj przesadzono, chociaż mówię z wyprzedzeniem to jednak przy rozlicznych starciach prasy z „systemem” w USA to raczej politycy boją się pismaków a nie odwrotnie.
Nie jestem w stanie uwierzyć, że coś takiego na dłuższą metę nie wyjdzie. A może jest to w planach, ale na… 6 sezon? Netflix odniósł niewątpliwie oszałamiający sukces (bo podobno poza HoC nie mają nic innego do zaproponowania), ale jak długo zamierzają odcinać kupony z arcygeniuszem zła i polityki?
Tu swoją drogą wrzucę piłeczkę do producentów, że ilość chamskiej reklamy z Applem i (w mniejszym stopniu) Playstation trochę przekroczyła granicę rozsądku. Nie wiem jak to finansowo rozegrali (i znowu to też jest przykład na to jak kasa rządzi), ale… wszyscy wiedzą, że Maci to w USA PCty, że nie ma telefonów tylko ajfony i tak dalej. To wiadomo, więc ten zalew product placement po prostu źle wygląda. Atak na rynki azjatyckie i europejskie? Przecież jak ktoś chce być „zalakowany” to wie, że trzeba kupować ajszity, 2x droższe w każdym kabelku, kompatybilne wyłącznie ze sobą. Osobiście nic nie mam do używania realnych marek w filmach, ale jestem też za umiarem. Tutaj przesadzono i to grubo.
Wracając do produkcji – chyba dobry moment bym skrobnął o każdej ważniejszej postaci, przy okazji pisząc co podobało się i co nie. Zwłaszcza we wspomnianej logice działań.
Francis „Frank” Underwood – jak wspominałem KS jest stworzony do tej roli. Ten look „if u know what i mean”, duszenie psa (w ogóle pierwszy odcinek uważam za najlepszy w tym sezonie), zagrywki w Kongresie, ogólny plan i realizacja Przejęcia Władzy, niczym Sith zwłaszcza w przejęciu kontroli nad Russo – to wszystko robi wrażenie. Niestety jest tego tyle, że po prostu ciężko w uwierzyć (niektóre zagrywki to kpina – wiceprezydent gubernatorem czy rzucanie cegłami i zmuszenie lobbysty do walnięcia go w twarz) a kiedy dochodzi do zabójstwa – to był moment, w którym przestałem go lubić. Co stawia pod znakiem zapytania oglądanie drugiego sezonu. Wg mnie w dzisiejszych czasach, prędzej czy później, wyszłoby na jaw o co chodzi. Co zabawniejsze tą przebiegłą intrygę (chociaż garaż Russo był raczej spontaniczny) w ostatnich odcinkach rozgryzają 3 dziennikarskie głowy. Nie do końca i nawet nie widzą jak wygląda ta góra lodowa, ale jednak.
Poza tym interesujące jest, że Frank jako chief whip (ale mimo to nadal zwykły kongresmen) ma ochronę z Capitol Police a taki Russo może chlać i dupczyć po całym mieście. Nie wiem czy im wszystkim przysługuje ochrona i nie wiem czy mogę się jej zrzec, ale to mnie jakoś raziło. Oczywiście koniecznie muszę przy tej okazji wspomnieć o udziale dwóch aktorów z Generation Kill. Jednym z nich jest pierwszy ochroniarz Franka – „Godfather” grany przez Chance’a Kelly’ego. Takie miłe zaskoczenie. Drugi niżej.
Claire Underwood – świetna rola Robin Wright, wg mnie na poziomie KS albo ciut niżej. Jej relacje z mężem dodają smaczku całej historii. Adam Galloway też jest do zniesienia, natomiast Clean Water Initiative to druga strona serialowego medalu. I tak jak władza, polityka to „wspieranie demokratycznych przemian” przy jednoczesnym handlu bronią (i oczywiście naznaczaniu tych co to handlują „nielegalnie”) tak ta fundacja pięknie obnaża obłudę dotyczącą hmmm ogólnie rozumianego ratowania planety.
Widać to cudownie w odcinku piątym, kiedy trzeba szybko zmodyfikować przebieg imprezy ze zbiórką kasy na fundację. Niby wygląda to na szlachetne działanie, bo ochrona przyrody, bo budowa studni a tak naprawdę licytacja czarno-białych ekskluzywnych zdjęć Gallowaya, zdjęć biedy i ubóstwa to snobistyczna licytacja, będąc formą dekadenckiej zabawy waszyngtońskich szych, które w dupie mają Afrykę, dziurę ozonową i całą resztę.
Bardzo szkoda, że tą tematykę psują takie osoby i taki sposób załatwiania spraw, aż dziw że wątek Gillian Cole zaistniał. Wg mnie nikt z kręgu „ekologicznych terrorystów” nigdy nie złapałby się w lep czegoś takiego jak CWI, ale to niestety istniej. Polecam przeczytać np. ten artykuł
http://tinyurl.com/joliesachs
bądź poszukać podobnych.
Zoe Barnes – cóż ta postać w niczym mi się nie spodobała. Zarówno wygląd fizyczny raczej mi nie podszedł (swoją drogą to idealny obiekt, którym mogłyby się zająć feministki, gdyby tylko zlazły z tych obrzydliwych facetów) a całe jej „dziennikarstwo” (chociaż w USA polityczne to w porównaniu z naszym niebo i piekło) pokazuje do jakiego gówna zmierzamy. Coś jest w tym, że teraz wszyscy tłitują, filmują, wrzucają bez żadnego sprawdzenia, bez niczego, news tworzy news. Tym bardziej dziwne, że nikt nigdy nie nagrał jej i Franka, nie cyknął fotki. To kolejny brak logiki.
Wg mnie o ile ostatecznie mógłbym zaakceptować kreację Franka to Zoe… ktoś coś spieprzył. Laska, która sama chce zaistnieć w światku pismaków (oczywiście babie łatwiej, przez dupę), ale może jednak coś zrobić, nagle akceptuje przejście na „relacje tylko zawodowe”, jednocześnie w ogóle nie posiadając umiejętności łączenia faktów. Znaczy robi to, ale wg założeń scenariusza, bez własnej logiki, która powinna ją postawić przed pytanie czy nie jest trochę współwinna śmierci Russo? Jej przejście od hmmm drużyny Franka do… nie wiem czego wyszło twórcom bardzo słabo i mało przekonująco. Nie mówiąc już o wskoczeniu do wyrka kumplowi od newsa. Bo w łóżku była sprężyna – jasne, słyszałem grubsze tłumaczenia
Peter Russo – a tutaj z kolei świetnie stworzona postać, gdyby nie finał. Wspominałem już, że facet szlaja się bez ochrony, oczywiście też wcześniej nikt nie robi mu zdjęć czy czegoś takiego. Ale podsunięcie mu dwa razy tej samej dziwki? OK, że nie pamiętał jej po prochach - zdarza się. Rozumiemy, rozgrzeszamy. Ale że dał się, za przeproszeniem, wpierdolić w szybki numerek na takim spotkaniu i przed takim występem radiowym? Tak łatwo? Fajne cycki i alko i już zapominamy o co gramy? Jak on w ogóle został kongresmenem? Dzięki stoczni tylko?
Swoją drogą numer z tym zakładem, w sensie że kasujemy 12k miejsc pracy a zostawiamy 3k – jest gruby. Chyba za bardzo. Rozumiem, że Frank zwala coś takiego na politykę. Ja też tak uważam np. biorąc pod uwagę nasz przemysł stoczniowy (chociaż jej jeszcze jednak patrzę na gospodarkę światową), ale mimo wszystko – to by nie przeszło. A już proszenie czy wkręcanie tych ludzi na gubernatora?
Postać świetna, poplątana, w gruncie rzeczy dobra, ale finał… ja bym pieprzył wszystko i zamiast na posterunek poszedłbym do prasy. Po wytrzeźwieniu. Albo i nie, wiedząc kto jest moim „panem”. A tak – bardzo szkoda.
BTW Peter ma jeden z najlepszych cytatów w tym sezonie
You want me to say the three magic words, don’t you? One of which starts with an L. Okay, I’ll say them.
.
.
.
Lick my balls.
Niestety polskie tłumaczenie zniszczyło to haniebnie.
Christina Gallagher – jeśli jesteśmy przy Russo. Najbardziej kręcąca mnie kobieta w serialu (nie wnikajmy dlaczego), chcące czegoś więcej i w pracy i w życiu, ale wbrew wszystkim innym – nie po trupach. Moim zdaniem to ona powinna najbardziej dociekać w sprawie śmierci Petera, chociażby ze względu na te dzieciaki. Swoją drogą fajne jest, że nikt się na nie nie powołuje, zwłaszcza Zoe w rozmowie z Rachel. Ale jej dziennikarstwo już oceniłem.
Doug Stamper/Rachel Posner – wyjątkowo dwie osoby, ale zacznę od tego że Michael Kelly to druga twarz GK. I w mordę – o 540 stopni różna od tamtej. Jeśli jesteśmy w klimatach SW i jeśli Frank to Sidek to Doug jest… skrzyżowaniem Maula, Greva i Dooku?
A Rachel? Ten jeden wątek mnie zaskoczył, bo kiedy Stamper pomaga jej (chociaż scena z kasą w ustach - ) to naprawdę myślałem, że… w tym całym syfie chce zrobić po prostu coś dobrego. Uratować jedną duszyczkę. Jaaasne
Remy Danton – postać stworzona na poziomie Russo. Tyle, że przeżył Dużo więcej napisałem wyżej, to właśnie tacy jak on są wykonawcami woli tych z pieniędzmi. Bo to one dają prawdziwą władzę.
Ostatecznie – czy serial mi się spodobał? W ogólnym zarysie tak, nie mniej w bardzo wielu miejscach hmmm skrzypi. W wielu jest przegadany, w wielu rozwiązuje się sprawy na pstryknięcie palcem, w wielu logika realnego świata zostaje olana - ten „argument”, że wyczekiwali na zgon dzieciaka w czasie protestu nauczycieli i zamkniętych szkół; bez jaj, w USA codziennie ginie jakiś uczeń, bez względu na to czy nauczyciele są w robocie czy nie.
Niewątpliwie można dać się ponieść czarowi Spaceya. Można poczuć (to chyba Puzo w Czwartym K opisywał) waszyngtoński zapach władzy mieszający się z zapachem spermy. A falloutowski podręcznik retoryki „Lying, Congressional Style” zyskuje kilka cennych stron.
Nie mniej dla mnie nie jest to taki hit o jakim się słyszy.
Drugi sezon? Może za miesiąc, za dwa?