Nowa odsłona cyklu o "Plancie Małp" miała olbrzymi potencjał, który wręcz wylewa się z ekranu. Interesujący, dający do myślenia, widowiskowy blockbuster, w którym potrafią wykorzystać efekty specjalne, ale jednocześnie nie są one głównym atutem tego filmu. To wszystko można o tym filmie powiedzieć, ale jest jednak coś, co nie wyszło do końca.
W moim odczuciu niepotrzebnie zmieniono reżysera. Rupert Wyatt w "Genezie" radził sobie doskonale, z pewnością lepiej niż obecnie Matt Reaves. Głównie dlatego, że potrafił utrzymać tempo filmu i umiejętnie postawić akcenty. Scenariusz to tekst, który zawiera sceny, reżyser nadaje im tempa, prowadzi aktorów, ale też ma wizję jak taka scena powinna wyglądać i ile powinna trwać. Czy jest kluczowa, czy raczej dodatkowa. Wyatt potrafił zmarginalizować inne wątki do tego, co w nich najważniejsze. Reavesowi niestety to nie wychodzi. Aktorów prowadzi bardzo dobrze, radzi sobie też doskonale z scenami bitewnymi, które są bardzo widowiskowe. Nie radzi sobie jednak właśnie z tempem i akcentami, przez to film dość długo się rozkręca i ma dłużyzny, mimo, że większość scen coś wnosi i jest potrzebna. Jest miejscami flegmatyczny. No i w kilku miejscach bitwa jest niepotrzebnie udziwniona. Problemem jednak jest właśnie ta "flegmatyczność", która sprawia, że choć dostajemy ciekawy obraz, to nie jest to film, do którego chciałoby się wracać i oglądać go dla zabawy. Wymaga czegoś więcej, tym samym niestety nie dorównuje "Genezie", która była bardzo wyważona. Była świetnym widowiskowym filmem, który da się oglądać, a przy tym całkiem interesująco i z pomysłem opowiadała historię, wplatając w nią niektóre palące kwestie. Mieszanka idealna, ale taka której niestety nie udało się powtórzyć, nad czym osobiście boleję.
Boleję tym bardziej, że nowy film miał jeszcze większy potencjał. Zwłaszcza, że konflikty głównie zostały zarysowane w scenariuszu nie między ludźmi a małpami, a raczej czteroma głównymi postaciami - Cezar, Koba, Dreyfuss (Oldman) i Malcolm. Cezar i Koba widzą inaczej przyszłość małp, a Dreyfuss i Malcolm mają inną wizję ocalałej ludzkości. Główny akcent położono na ten pierwszy konflikt, w rezultacie Oldman w tym filmie jest, ale jakby go nie było. A szkoda, bo scenarzyści wymyślili sobie bardzo fajną analogię, która niestety niknie gdzieś w tym filmie.
Tak jak w oryginalnej serii głównymi postaciami byli ludzie, tak w dwóch ostatnich rządzą małpy. Cezar i Koba w tym filmie właściwie kradną ekran, co samo w sobie jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Zwłaszcza jak się bardziej kibicuje małpą, które zaraz mogą wybić ludzkość. To mi się bardzo podobało. Jeszcze zabawniejsze jest to, jak świetnie prowadzone są wydarzenia, które w efekcie doprowadzą do tego, co się działo w filmie Burtona, choć bohaterowie w większości chcą tego uniknąć.
Film jest niesamowity pod względem wizualnym, tworząc małpy naprawdę odwalono kawał dobrej roboty. A sceny gdy małpy wjeżdżają do San Francisco wyglądają rewelacyjnie. Muzycznie też się poprawiło, acz Giacchino czasem jakby się powtarza, mnie niektóre elementy z "Lostami" się kojarzyły, a przy tym tym razem bardziej wyszła mu muzyka tła.
Czekałem na ten film, niestety drugiej "Genezy" nie dostałem. Dostałem za to dość intrygujące widowisko, na którego kontynuację chętnie się wybiorę. Wolałbym jednak, by reżysersko wróciła do poziomu "Genezy", bo cała reszta jest na porównywalnym, jak nie lepszym poziomie. Niemniej jednak jako całość, "Geneza" podobała mi się zdecydowanie bardziej.