Major spoilers here - to tak dla tych co nie czytali.
1. Gloryfikacja przemocy;
2. Pochwala instrumentalnego traktowania ludzi;
To, że książka jest pełna przemocy i drastyczna (nie tylko w opisywanych wydarzeniach, ale też choćby w języku), nie musi oznaczać jej (przemocy) gloryfikacji; prędzej przedstawia model jakiegoś problemu, a nam zostawia dyskusję i ocenę. Uważam, że jest wręcz przeciwnie w stosunku do tego co piszesz - tresowane w opisywanych warunkach dzieci zachowują się jak mali dorośli, zostają odarte z dzieciństwa, przejmują stadne modele zachowania, i wyłażą z nich wszystkie ludzkie atawizmy. Zarówno z głównego bohatera, jak i jego małych towarzyszy po wszystkim zostają nieledwie wraki. Groszek, spytany, kim by chciał zostać jak dorośnie nie wiedziałby co odpowiedzieć, bo już był żołnierzem. Czy to jest gloryfikowanie?
Znowu - instrumentalizacja. Jaki jest ostateczny bilans? Dzieciak należący do militarnej organizacji, a nie do siebie, czy chociaż do swoich rodziców; dostali na niego zezwolenie (! totalna dehumanizacja; skutkiem bycia trzecim przez całe wczesne dzieciństwo był napiętnowany i prześladowany); odebrano mu wszystko, zmanipulowano do samego końca, a gdy zrobił to, czego od niego oczekiwano, został wyrzucony niczym śmieć, obarczony winą za to, czego od niego oczekiwano i wymagano - czego oczekiwało wojsko, czego oczekiwała opinia publiczna. Gdzie w tym pochwała? Prędzej - że słusznie nie ufał nikomu, oprócz siebie.
3. Idealizacja dyktatury wojskowej - najlepszy system rzadow, wg O.S. Carda;
4. Wojsko droga do doskonalosci jednostki, cywile to podludzie;
Nie jestem pewna, czy opisywany ustrój rządowy był stricte dyktaturą, bo władza była raczej rozpisana między wąską co prawda, ale zawsze - grupkę ludzi, w dodatku różnych narodowości, i odpowiadających w pewnym stopniu przed obywatelami. To jedno. Drugie, proces zjednoczenia w obliczu zewnętrznego wroga nie jest niczym nowym w historii. Niezależnie od tego, jak potem takie systemy wykorzystywano, nie było chyba bardziej efektywnego sposobu na zarządzanie siłami w stanie zagrożenia. I powiem teraz coś bardzo niepopularnego i trącającego dla niektórych oszołomstwem, ale opresyjne systemy rządzenia jakoś wyzwalają w ludziach więcej dobrego, niż oddanie władzy w ręce ludu. Ale to jest moje własne spostrzeżenie, nie wyniesione w żaden sposób z książki.
Wniosek, że wojskowa musztra i odebranie wszystkiego, co ważne, zamiana człowieka w maszynę, ma prowadzić do doskonałości... raczej daje się odczuć, że właśnie ta perfekcja odcina od tego co ludzkie, odczłowiecza. Kosztem rozwoju strategicznego geniuszu Ender traci wszystko inne, w tym także cel i sens wygrania wojny. I jeszcze - cywile nie są podludźmi, są podporządkowani. Podludźmi co najwyżej mogą być nadprogramowi potomkowie, ale wynika to z przeludnienia i wynikających z tego przepisów i/lub konwenansów społecznych, a nie dominacji wojskowych.
5. Konflikt musi zakonczyc sie totalnym zniszczeniem przeciwnika - zadne mniej ekstremalne rozwiazanie nie wchodzi w rachube (zauwazcie ze ten sposob rozwiazania konfliktu jest obecny w ksiazce na wielu poziomach, oczywiscie wojna z Robalami i wrogowie glownego bohatera);
6. Mozna zniszczyc cala rase i nikt nie jest winny - kazdy jest usprawiedliwiony wyzsza koniecznoscia, ksiazka sprzedaje idee ze ludobojstwo moze byc usprawiedliwione i zracjonalizowane, to chyba najciezszy zarzut;
Efektywnym zakończeniem konfliktu faktycznie jest wyłączenie przeciwnika z dalszej walki; nie musi to być anihilacja, ale w żadnym z trzech wypadków nie była ona przez Endera przewidziana. W bójkach były one skutkiem niedocenienia własnych sił (zresztą, czy zaszczute zwierzę nie zachowuje się podobnie?), w ostatecznej bitwie - niewiedzą, oraz chęcią oblania egzaminu, który okazał się być faktyczną walką. Bo ten brak humanitaryzmu miał być tylko wirtualny, miał go właśnie nie dopuścić do tego, by faktycznie miał dokonać ksenocydu. Więc, cała odpowiedzialność spada tutaj na tresujących go wojskowych. Którzy - ani przez chwilę nie są pokazywani od lepszej strony, czy moralnie usprawiedliwiani. Nikt nie mówi, że bohaterowie postępują właściwie; są tylko efektywni, nie - dobrzy. Absolutne uniewinnienie Endera też jest co prawda niemożliwe - chociaż w ostatecznym rozrachunku nazwałabym go niewinnym, bo tego bylibyśmy najbliżej (do końca życia zresztą jest napiętnowany tym, co zrobił i nie rozgrzesza sam siebie z popełnionych czynów, o ile się orientuję). Uznaliśmy, że został uprzedmiotowiony przez wojskowych; Ender jest wmanewrowany wbrew swej woli, i jest narzędziem. Narzędzie, niezależnie od finezji, nigdy nie jest odpowiedzialne.
Nikt też nie usprawiedliwia Graffa, tj, wiemy że kierował się określonymi przesłankami - rozumiemy je, ale zrozumienie nie równa się pozytywnej ocenie moralnej.
Taki Hitler czy Stalin - inspiratorzy prawdziwych ludobójstw. Primo, zastanawiające jest, że w zasadzie mniej (mniej, ale nie - wcale) mówi się o liczebności mordów, a bardziej o niedopuszczalnej niehumanitarności. Hiroszima czy Nagasaki - pochłonęły około 200 000 istnień, ale z kolei kontekstualnie uznano je za strategiczną konieczność, mimo że spora część ofiar nie miała szczęścia po prostu wyparować, tylko ginęła długo i boleśnie. Tak samo naloty dywanowe na Drezno, Berlin czy Tokio. Porównanie podbija dodatkowo kwestia rozmytej odpowiedzialności; brak jednego lidera, którego w pełni można obciążyć za wciśnięcie guzika (jakoś nie mówi się o Trumanie jako mordercy). I Hitler i Stalin byli osobowościami, decyzyjnymi, a jak już mówiliśmy, Ender był narzędziem, na którym skupił się gniew opinii publicznej, która chciała się rozgrzeszyć z masowego mordu. Posunęłabym się do stwierdzenia, że odpowiedzialnością można obarczyć ziemskie społeczeństwo; opinia publiczna jest bardzo zmienna, i znając ją, i ludzi - przypuszczam, że nacisk na eksterminację robali byłby aż do momentu ich wyeliminowania - a potem to już szuka się winnych. Zawsze tak jest, vide ataki z 11 września. W dużej mierze wynika to z nieuświadomienia sobie ani skali ani konsekwencji; każda kolejna opinia zawęża zdolność zbiorowego umysłu do argumentacji.
Trudno mi jest mieć pretensje do Międzynarodowej Floty, że nie znając przeciwnika, a ryzykując eksterminację rasy ludzkiej, potraktowała robale agresywnie. Wynikało to niestety z niezrozumienia stron; nie mówię że to postępowanie było właściwe, tylko - ich działanie było w jakiś sposób uzasadnione.
7. Card celowo na wroga rase wybral cos podobnego do owadow. Typowa sztuczka propagandzistow - w czasie ostatnich wojen propaganda stawala na glowie, zeby "odczlowieczyc" narod przeciwnika. Card idzie krok dalej, wrogowie sa pozbawionymi "dusz" robotami (inteligencja roju, tylko Krolowa jest swiadoma istota, tak wiec cala wojna niszczy tylko jedno zycie - mala cena za przetrwanie Ziemi);
Nie wiem czy czytałeś Fiasko Lema, gdzie mamy do czynienia z nieco analogiczną sytuacją tragicznie zakończonego konfliktu między inteligentnymi rasami. Ludzie w Fiasku też zresztą mieli swoją motywację, chociaż ich błędy brały się z głupoty i ograniczonej wyobraźni - a może też i stereotypów. Dodam, że Kwintańczycy z Fiaska są jeszcze trudniejsi do sympatyzowania niż Robale, ale ich zniszczenie było absolutne, i nie było szans na odkupienie win przez restorację gatunku. Obie książki punktują ludzką ignorancję, choć w różnych aspektach - Card bardziej behawiorystycznie, wskazuje na atawizmy przebiegające przez całe społeczeństwo oraz jednostki, Lem bardziej poprzez wskazanie na ograniczenia tak chwalonego ludzkiego umysłu. Standardowy zjadacz chleba nie lubi robali, więc automatycznie czuje do nich niechęć; to dopiero zaskoczenie, kiedy robale okazują się być tymi dobrymi.
8. Robale jednostronnie koncza wojne - inwazja na Ziemie zostaje przerwana gdy Krolowa zdaje sobie sprawe z innosci naszego gatunku. Reakcja ludzi to bezwzgledna i bezcelowa zemsta (ale usprawiedliwiona i zracjonalizowana przez O.S.C., wszyscy wykonawcy zemsty sa rozgrzeszeni).
Zdaje się, że nie była to zemsta, ale atak prewencyjny. W obliczu przeważającego wroga tylko element zaskoczenia daje przewagę. I, ponownie, nikt tu nikogo nie rozgrzesza.
No i oczywiscie glowny zwrot akcji jest w 100% przewidywalny od samego poczatku, choc musze dodac, ze czytalem te ksiazke bedac juz mocno zaawansowany wiekiem, wczesny nastolatek do ktorego jest adresowana moze miec inne odczucia.
Faktycznie pierwszy raz czytałam Grę Endera jako nastolatka, ale wtedy, jak i teraz (kiedy jestem świeżo po ponownym przeczytaniu książki) nie przywiązywałam uwagi do zwrotów akcji, bo nie one stanowią dla mnie najistotniejszy element tej lektury. Może tylko zagadnienia manipulacji i kwestie strategiczne mniej mnie dziwią, bo nie takie rzeczy się widzi na co dzień.
Rozumiem, ze Gra Endera moze sie podobac, bo jest tak sprawnie napisana. Ja jednak uwazam, ze jest to kawal dobrej roboty propagandowej gloryfikujacej wojne, tym bardziej odrazajacej, bo skierowanej w zasadzie do dzieci...
Jak dla mnie język tej książki i jej finezyjność pozostawiają conieco do życzenia, choć może właśnie taka szokująca forma jest w stanie skutecznie przemówić do większej grupy ludzi, jednak uważam ją za spooooro lepszą pozycję od wielu w istocie epatujących bezsensowną przemocą pozycji z fantastyki współczesnej. Zastanawia mnie ta propaganda, bo jest ona zawsze narzędziem - zatem, czyim w tym przypadku i co konkretnie mającą osiągnąć? Bo jakoś nie widzi mi się Card jako element machiny wojennej Stanów Zjednoczonych (lata 80, długo po Wietnamie, kawał przed Zatoką Perską).
No i, nie wiem, czy można posunąć się do stwierdzenia, ze to książka dla dzieci. Dziecko by jej nie zrozumiało, natomiast młodzież, to inna rzecz. A młodzież już od dzieciństwa ma do czynienia z przemocą takiego - i gorszego - rodzaju zanim sięgnie po tego typu książki.