I tak oto, przeczytałem swoją ostatnią książkę SW.
Ze względu na to, że EU zostało wywalone w piździec, a czytałem różne SW-owe źródła głównie po to, by się z nimi zapoznać, to czytanie kolejnych książek w celu poznania wydarzeń z SW straciło jakikolwiek sens. Teraz zostaje tylko kierowanie się ciekawą tematyką książki i pomysłem na nią, co oznacza, że wielu książek SW już pewnie nie przeczytam. A może żadnej już nie przeczytam? O tym w innym poście.
Wiele też zależy od tego, czy trafimy na jakąś fantastyczną powieść, czy może na coś nieudanego, jak Kenobi.
No właśnie - pomysł na książkę był fantastyczny: przedstawić Obi-Wana Kenobiego porzucającego swoje dotychczasowe życie i zostającego pustelnikiem na Tatooine, by pilnować małego Luke`a, gdzie wszyscy wiemy, jak się to zakończyło. Obi-Wan starający się ułożyć sobie życie na nowo. Klimat Tatooine z perspektywy Kenobiego. Niektórzy sobie jaja robili, że będzie pisanina o pustelnictwie i zbieraniu złomu
I gdyby te jaja się naprawdę spełniły, to moglibyśmy dostać lepszą książkę.
Główny problem z "Kenobim" jest taki, że Obi-Wan wcale nie jest to głównym bohaterem!
Wydarzeń z jego perspektywy jest bardzo niewiele, w zasadzie ograniczają się głównie do dysput z duszą Qui-Gona.
Więc zamiast życia Kenobiego jako pustelnika dostajemy jako głównych bohaterów dwie tatooińskie rodzinki - Gaultów i Calwellów, z którymi współdziałają inne postacie żyjące w tzw. Oazie. Annileen Calwell jest sklepikarą, mającą dzieci w miarę inteligentne, których jednak nie da się kontrolować, bo marzą o lepszym życiu niż sklep na środku pustyni. Odwrotnie jest z przedstawicielem Gaultów, Orrinem - przedsiębiorca, rolnik, ambitny, mający dzieci nieco bardziej podporządkowane, ale za to będące kompletnymi debilami.
I tak sobie żyją, pracują, normalnie sielanka jak z Simsów ...gdyby nie to, że Orrin Gault zorganizował całą bojówkę do walki z Tuskenami napadającymi farmerów wilgoci. I na tym skupia się główny wątek, gdzie Gault buduje wokół tego cały system i stara się namawiać ludzi do wstępowania do Zewu Osadników i wpłacania na Fundusz.
W tym właśnie Bena Kenobiego, który pojawia się po raz pierwszy i od razu wywołuje poruszenie. A kim on jest, a skąd się wziął, a kto normalny przyjeżdża na Tatooine, a czy się dorzuci do Funduszu, a rób pan zakupy w Parceli Dannara...jakby było tego mało, to jeszcze niektóre tutejsze panny na niego lecą.
Czyli jednak - Obi-Wan jest. Niestety, wszystkie jego działania, a jest ich sporo, nawet takie z mieczem świetlnym w łapie, są opisywane z perspektywy innych osób, z perspektywy farmerów. I ja się tutaj przeraźliwie rozczarowałem. Domyślam się, że taka była właśnie koncepcja autora, by pokazać postrzeganie "nowego", jednak do mnie ona nie przemawia. Chciałem kurde poczytać o życiu Obi-Wana na Tatooine, a nie o problemach wieśniaków! Bo sorry, ale co mnie obchodzą tatooińskie wsiury??
Do tego dochodzi jeszcze wątek przywódczyni Tuskenów, ale to jest tak nudne, że szkoda gadać.
Jedyne fragmenty z jego perspektywy to wspomniane wyżej medytacje i rozmówki z Qui-Gonem - i to wypada naprawdę fajnie. Szkoda tylko, że tak tego mało.
Parę plusów trzeba tej książce oddać. Przede wszystkim, pięknie ukazane życie prowincjonalnych gości, których guzik obchodzi, co dzieje się gdzieś w centrum galaktyki poza planetą. Świetnie to widać w dialogach, gdzie większość bohaterów nie ma pojęcia, że Republika została przekształcona w Imperium, oraz we wstawkach typu "Kanclerz Palpa-cośtam, czy jak go tam teraz nazywają". To naprawdę się udało!
Kolejną pozytywną rzeczą jest końcówka, gdzie dostajemy niesamowity zwrot akcji wojny z Tuskenami i genialnego mind-fucka.
Szkoda tylko, że to tylko ostatnie kilkadziesiąt stron na...ponad 350?:/
Natomiast pewna niezamierzona przez autora rzecz sprawiła, że parsknąłem śmiechem. Otóż w pewnym momencie Obi-Wan rozmyśla nad tym, na kim powinien się wzorować w swojej działalności na Tatooine. Kto mu przychodzi do głowy? Kerra Holt i Zayne Carrick Ze wszystkich istniejących całej historii galaktyki Jedi, do łba wpadli mu akurat ci wymyśleni przez tego samego autora co napisał tą książkę
Aż jestem ciekaw, czy jakby EU nadal istniało, to czy John Jackson Miller stałby się kolejnym Zahnem, Traviss, Reavesem, Ostranderem i Duursemą, tworzącymi własne miniuniwersa wewnątrz gwiezdnowojennego uniwersum.
Ocena - niestety tylko 5/10. Zmarnowany potencjał, a szkoda!