Czy kiedy wy do niego szliście do bierzmowania to też było takie dziwaczenie?
Na przykład mamy chodzić co tydzień do kościoła(w czwartek, żeby nie było), na 10 różańców, rorat gorzkich żali, dróg krzyżowych i majówek.
Czy kiedy wy do niego szliście do bierzmowania to też było takie dziwaczenie?
Na przykład mamy chodzić co tydzień do kościoła(w czwartek, żeby nie było), na 10 różańców, rorat gorzkich żali, dróg krzyżowych i majówek.
I w takich momentach cieszę się, że chodziłem do Katolickiego gimnazjum - nie musiałem nic zaliczać, dostałem papier od Księdza Dyrektora i w parafii mnie Bierzmowali razem z innymi
Gdzie tak miałeś? Ja tez chodzę do Ktolika, a musze bierzmować tak jak inni.
lepiej
Ja prawie nie zostałem dopuszczony do bierzmowania (2005r.), prawie już przygotowałem rodziców że raczej nie, no ale jak widać prowadzącemu księdzu jednak zależało na tym żeby nas wszystkich przepchnąć. A co my tam nie musieliśmy nawyczyniać... obowiązkowo msze co niedzielę, plus jakieś dodatkowe "imprezy" typu właśnie różańce, Bóg () wie co tam jeszcze. Do tego mieliśmy całą listę modlitw których musieliśmy się nauczyć i zdać, no i napisać odręcznie (!) biografię świętego którego wybraliśmy sobie na patrona i uzasadnić czemu akurat on. Dodatkowo na tej kartce musiała być pieczątka biblioteki parafialnej, więc nie było wyjścia, każdy musiał się w niej stawić i swoje odsiedzieć.
Mieliśmy takie dzienniczki w których zapisywane były te wszystkie pieczątki, obecności, zdane modlitwy itd. No i uwagi - pamiętam że dostaliśmy jedną z kolegą jak nas na jakiejś mszy kościelny przyłapał na rozmontowywaniu okablowania konfesjonału.
Wówczas wydawało mi się to straszliwą męką, przesadą itd (szczególnie w porównaniu z kolegami z innej parafii, którzy nie musieli robić praktycznie nic), teraz to wspominam z nostalgią jako fajne czasy.
ma swoje dziwactwa. U mnie było ok, spotkanie raz na tydzień po mszy (ale nie było sprawdzania obecności ) i tyle. 15 minut i do domu. Trzeba tylko było zdać mały katechizm na koniec, ale pamiętam, że nauczyłem się wszystkiego przed wejściem do kościoła. Generalnie było luźno, ostatniego dnia proboszcz tylko się zbulwersował, że nie umiemy śpiewać i ogłosił, że uroczystość odwołana. Ale 24 godziny później wszystko się odbyło
Natomiast mój kolega z gimnazjum do bierzmowania w ogóle nie podszedł, bo nawiedzony ksiądz robił spotkania po cztery godziny (trwające gdzieś tak do 22), więc odpuścił.
Jeśli tak cię uwiera parę niedogodności, albo nie masz duchowej potrzeby przystępowania do bierzmowania, to jaki problem?
My do tego wszystkiego mieliśmy listę 50 pytań, na które musieliśmy znać odpowiedzi (przepytano nas w odpowiednim czasie przed bierzmowaniem) Tragedia, na siłę zmuszają do chodzenia do kościoła, a przynosi to oczywiście odwrotny skutek.
nikt nie każe ci przystępować do bierzmowania. Jeśli jesteś wierzący to i tak powinieneś chodzić do kościoła. To nie jest zmuszanie, a raczej sprawdzenie czy przestrzegasz podstawowych zasad wiary.
Bierzmowanie to sakrament dojrzałości religijnej, więc nic dziwnego, że wymagają od ciebie wiedzy na temat tej religii.
Jeśli podchodzisz do tego na zasadzie "muszę to zrobić", "idę, bo inni idą" to znak, że nie powinieneś tego robić.
Tak, niby tak jest. Ja jestem przykładem - nie chciałem i nie zrobiłem (ale początkowo i to dość dużo chodziłem na te beznadziejne spotkania i wypełniałem książeczkę pieczątkami itp).
Ale nie każdy zniesie presję otoczenia. Nie chce mi się rozpisywać ale wierz mi stary, tak jest. Już nie mówię O CHORYCH (i jak dla mnie nadających się do zgłoszenia odpowiednim służbom) sytuacji że dzieciaki są bite przez starych (!!!) albo zabiera im się przywileje za to że chcą olać bierzmowanie (w domu czy ... w szkole !). Mówię nawet o zwykłych dzieciakach które są zmartwione bo ich starej daty mama, która NIBY się zgadza jest zasmucona tym, że sąsiadki się krzywo na to spojrzą ... Naprawdę stary znam mnóstwo takich sytuacji i wierz mi - to jest niemal przymusowe dla niektórych.
się postawić. Presja ze strony otoczenia pojawia się w wielu tematach. Inni ludzie będą często na ciebie naciskać, ale trzeba umieć się postawić, bo w życiu będzie jeszcze miliony sytuacji, gdzie otoczenie będzie naciskać (i to nie tylko w sprawach religijnych), więc naprawdę trzeba umieć sobie radzić.
Zrobiłem to dla świętego spokoju, z resztą w Boga wierzę to i dlaczego miałbym się nie bierzmować? Po prostu nie podoba mi się podejście Kościoła do pewnych spraw i przyznaję, że w Kościół osobiście nie wierzę Bierzmowanie przyda się, jeżeli moja potencjalna partnerka będzie chciała ślubu kościelnego albo/i znajomi poproszą mnie o zostanie ojcem chrzestnym ich dzieciaka. Nie jestem chodzącym antychrystem, po prostu nie popieram biurokracji Kościoła, w dzisiejszych czasach ksiądz to nie powołanie, a jedynie zawód. Są wyjątki od reguły, ale jedynie wyjątki.
Ktoś kto chce przystąpić do sakramentu dojrzałości religijnej powinien być na różnych nabożeństwach. Choć z liczbą faktycznie trochę przesadzili no i cotygodniowe chodzenie w czwartek też jest trochę przesadą. Tyle, że wiesz jak nie chcesz nie musisz przystępować. Jak nie czujesz takiej duchowej potrzeby. Chodzenie na to wszystko to dla ciebie męka to znak, że nie jesteś wystarczająco dojrzała religijnie.
"Chodzenie na to wszystko to dla ciebie męka to znak, że nie jesteś wystarczająco dojrzała religijnie." - albo najzwyczajniej w świecie nie jest lamuskiem bez życia .
Lol, na tej samej podstawie można stwierdzić, że większość Polaków to "lamusy bez życia". Wszyscy, których ówcześnie znałem przystępowali do bierzmowania, jedni dlatego, że naprawdę wierzyli, inni dla pewnego etapu w życiu który "przechodzą wszyscy", inni dla świętego spokoju itd.
RodzyN jr. napisał(a):
"Chodzenie na to wszystko to dla ciebie męka to znak, że nie jesteś wystarczająco dojrzała religijnie." - albo najzwyczajniej w świecie nie jest lamuskiem bez życia .
________
Popieram Cię bro. Co ma dojrzałość do tego że nie chcę tracić czasu ? Może i jestem wierzący i studiuję Biblię dzien i noc ale uznałem że sam Kościół to ściema, więc o co k****a chodzi ? Mam prawo. Więc dojrzałość nie ma nic do tego.
że te podłe świry wprost nam pokazują że uznają swoją INSTYTUCJĘ za czysto urzędową No bo co to jest za akcja że ja mam zbierać dowody na to że byłem ? (za każdą spowiedz, mszę, rekolekcje COKOLWIEK musiałem mieć pieczątkę i podpis księdza) Wg. mnie, to akurat TA instytucja powinna pokazać że wierzy nam na słowo, a to Bóg osądzi potem prawdziwość naszego sakramentu, bo to on wie czy nam zależało na nim czy też nie ... ()
Nie wiem czy ktoś już przytaczał te filmiki gdzieś na forum, jeśli nie to polecam obejrzeć wszystkie 4 części
Część 1: https://www.youtube.com/watch?v=-1bDd-pceF4
Część 2: https://www.youtube.com/watch?v=9a8Z0upL6Vw
Część 3: https://www.youtube.com/watch?v=2P-ujq-ZC2E
Część 4: https://www.youtube.com/watch?v=DrzwMxX9ta8
http://www.gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=394279#533133
O bierzmowaniu wypowiedziałem się już raz tutaj, nie chce mi się 2 raz powtarzać ...
Przeczytałem również Twojego posta i... cieszę się, że są tacy ludzie, którzy albo mają na bierzmowanie wyrąbane, albo konsekwentnie ogłaszają je bzdurą.
Miałem podobną sytuację z tą różnicą, że mama księdza w pewnym momencie przestała wpuszczać, bo ministranci zbyt śmiałe żurawie zapuszczali w mieszkaniu, a cały ceremoniał był groteskowy.
Jak to ktoś wspomniał, ja potwierdzam - bierzmowanie z pocałowaniem w rękę zrobią (a nawet komunię i praktyki), jeżeli ktoś chce brać ślub. Szopka i tyle.
niestety jest. Totalna głupota, bo jedzie się do Kurii w Warszawie(w moim przypadku Warszawa, bo mieszkam nieopodal) i wypisują Ci bierzmowanie w 5 minut . Tak robił mój znajomy przed swoim ślubem .
To było dziwaczne, ale poza tym przystąpienie do bierzmowania to była jedna z najgłupszych decyzji jakie podjąłem w życiu. Niestety byłem wtedy jeszcze za młody i zbyt niedojrzały, miałem bardziej na to wywalone i przystąpiłem "bo wszyscy przystępowali".
Dzisiaj jako ateista uważam to za bzdurę i sądzę, że jeśli komuś nie pasuje chodzenie co tydzień do kościoła czy codzienna modlitwa wieczorna to znaczy, że wiara katolicka nie jest dla niego i niech sobie da spokój.
Nie ma czegoś takiego jak "niepraktykujący wierzący", bo niby co, wierzysz w Boga bo się boisz piekła? Czyli tak "w razie czego"? A jeśli w niego wierzysz bo czujesz taką potrzebę, to po co Ci instytucja mówiąca co jest dobre a co złe (i pełna hipokryzji) oraz księża będący często (nie zawsze) totalnymi debilami nie zasługującymi na bycie "przykładem" dla kogokolwiek? Jeśli bolą Cię różańce, gorzkie żale i te inne wymysły to sobie daruj, naprawdę, to nie kwestia wiary w Boga ale poddawania się jakiejś instytucji. W ogóle fajnie, ludzie są zapisywani do niej siłą kiedy nie mogą jeszcze mówić (i myśleć logicznie), a sam instytucja robi potem problemy jeśli ktoś chce się wypisać
Pozytywnie odnoszę się do Twojej wypowiedzi i zgadzam się z całokształtem ale nie mogę nie sprostować tego, że w Boga (boga, bogów, jakkolwiek) trzeba wierzyć z całą oprawą i czarami.
Zauważ, że w każdej religii są czary-mary do odprawienia i obowiązki, bez których wypełnienia masz przerąbane u Najwyższego, który w każdej ma inną wersję.
Moim zdaniem nie ma przeszkód w posiadaniu świadomości, że może jest jakiś transcendentalny byt, który wpływa mniej lub bardziej no to, czy owo i uznawaniu go za moc sprawczą albo ślepy los.
Trudno znaleźć argumenty negujące istnienie bóstw tak samo, jak trudno ich istnienie potwierdzić.
Nie wiem czy dobrze Cię rozumiem, ale źle musiałeś zrozumieć moją wypowiedź, chodziło mi o wiarę katolicką i "niepraktykującego katolika". Miałem na myśli to, że wierzący w Boga nie powinien nazywać się "katolikiem" jeśli odrzuca całą tę oprawę powiązaną z Kościołem i jej tradycją.
Istnieje cała masa religii czy systemów wierzeń, każdy też może wytworzyć sobie swój własny pogląd na świat mistyczny - nie widzę nic w tym złego dopóki taka osoba nie narzuca mi swojego sposobu myślenia. Religie mają swoje "czary-mary" i obowiązki ponieważ zostały do tego stworzone, do kontrolowania ludzi, do jednoczenia ich pod jakimiś symbolami i nadawanie im czegoś w rodzaju "sensu życia" w takim duchowym znaczeniu.
Absolutnie nie widzę niczego złego w "poza-systemowo-religijnych" systemach wierzeń.
rozśmieszyła mnie wasza postawa
chodziłem do Katolickiego gimnazjum - nie musiałem nic zaliczać, dostałem papier od Księdza Dyrektora i w parafii mnie Bierzmowali razem z innymi
Ale z pocałowanie w kolanko?
prawie już przygotowałem rodziców że raczej nie, no ale jak widać prowadzącemu księdzu jednak zależało na tym żeby nas wszystkich przepchnąć. A co my tam nie musieliśmy nawyczyniać...
Trzeba tylko było zdać mały katechizm na koniec, ale pamiętam, że nauczyłem się wszystkiego przed wejściem do kościoła
Zawsze uważałem, że nigdzie indziej nie ma tak zdolnej młodzieży jak na B
Tragedia, na siłę zmuszają do chodzenia do kościoła, a przynosi to oczywiście odwrotny skutek.
Zrobiłem to dla świętego spokoju, z resztą w Boga wierzę
Komedia, tylko potwierdzająca że to wszystko jest jednym wielkim oszustwem i ściemą, byle zapełnić statystyki. Które dołują, ale o tym cicho-sza!
Seller ma tu jak największą rację, jeśli ktoś nie czuje potrzeby spełniania wszystkich obrzędów, nie praktykuje to... tłumaczenie że mama by płakała, babcia nie dałaby kasy na urodziny czy bo ksiądz chciał nas przepchnąć (a dobry był przepychacz, ne? ) jest słabiutkie.
Tak naprawdę oszukujecie samych siebie i nabijacie staty czarnym. To już lekko zalatuje obłędem, zresztą wszystkie religie się do tego sprowadzają, nawet rastafariańska.
Ja się dałem wkręcić w pierwszą komunię, ale nie czułem wtedy niczego wzniosłego, bo jako smrodowi było mi to obojętne. Chyba nawet traktowałem to jako część szkoły po prostu.
Ale bierzmowanie? Po co? Skoro dorośli potem, na równie komicznych naukach przedmałżeńskich, załatwiają to od ręki. Albo w inny sposób. Zresztą tutaj jest długa dyskusja to ślubie kościelnym jako takim i w ogóle o tej instytucji w naszym życiu.
Parokrotnie nosiłem się z zamiarem apostazji, nie żeby coś zademonstrować, tylko dziwnym wydawało mi się należenie do jakieś wspólnoty, do której zostałem włączony bez własnej zgody, nie uczestniczę w niej a mimo to nabijam radosną statystykę Polaka-katolika.
Nie zrobiłem tego, bo zawsze brakowało mi czasu, brakowało również chęci żeby się zebrać, ogarnąć gdzie pójść, zebrać dwóch świadków. Poza tym (kiedyś jeszcze) zastanawiałem się co będzie gdy moja przyszła żona zapragnie ślubu kościelnego. Ideałem byłoby znalezienie takie, której mogę złożyć przysięgę w dowolnym miejscu na świecie, bo nie ołtarz czy nie Dżizuz na krzyżu będą mocą mojego słowa. Ale ja sam. Bywa jednak różnie, nie porzuciłem tej myśli do końca...
Chociaż z tego co się orientuję podobno obecnie istnieje prawo (kanoniczne, więc nie wiem jak to się ma do realiów), że nawet po akcie apostazji kościół i tak zalicza nas do katolików, bo to nadaje nam (dla mnie w taki razie piętnuje) chrzest. Który jest niezbywalny.
Cwane. Powiedzcie mi szczerze - wierzycie w szczere intencje instytucji, która zwiększa ilość swoich członków kasując niemowlaki? Pod pretekstem grzechu śmiertelnego i ble ble ble?
Wierzycie? I macie problem z bierzmowaniem?
Lord Bart napisał(a):
"Trzeba tylko było zdać mały katechizm na koniec, ale pamiętam, że nauczyłem się wszystkiego przed wejściem do kościoła"
Zawsze uważałem, że nigdzie indziej nie ma tak zdolnej młodzieży jak na B
________
No widzisz, jakoś rok wcześniej nauczyłem się na pamięć stolic wszystkich państw świata, wraz ze wskazaniem ich na mapie (pod określeniem WSZYSTKICH, nie kryją się bynajmniej banały typu Rzym, Paryż i Pekin). Zajęło mi to jakąś godzinkę, dzień przed lekcją geografii .
Ma się tę odrobinkę geniuszu, której niektórzy najwyraźniej nie posiadają
Bierzmowanie było sympatyczne. Nie zmuszałem się do niego, bo krwiożerczy rodzice, otyły ksiądz i wścibska sąsiadka wywierali na mnie presję. Swoją drogą, albo mam bardzo wyluzowaną rodzinę i otacząjących mnie ludzi, bardziej niż inni, albo to cała reszta żyje w jakiejś średniowiecznej wsi, gdzie inkwizycja zakuwa w dyby, a matka z ojcem leją delikwenta batem po dupie, bo "co ludzie powiedzą"... Współczuję.
Lord Bart napisał(a):
zastanawiałem się co będzie gdy moja przyszła żona zapragnie ślubu kościelnego. Ideałem byłoby znalezienie takie, której mogę złożyć przysięgę w dowolnym miejscu na świecie, bo nie ołtarz czy nie Dżizuz na krzyżu będą mocą mojego słowa. Ale ja sam. Bywa jednak różnie, nie porzuciłem tej myśli do końca...
________
Też planuję apostazję, mam podobny problem z tym, że mi się nie chce (wymysł ze świadkami jest absurdalny, ale co robić), ale kwestię ewentualnej przyszłej żony udało mi się ładnie rozwiązać!
Otóż istnieje coś takiego jak jednostronny ślub (czy jakoś tak). Moja ciotka wzięła tego typu ślub z moim wujem agnostykiem (bez chrztu). Na taki ślub jest wyrażona zgoda jeśli ta niewierząca strona związku podpisze jakiś kościelny dokument o tym, że przysięga wychować potomstwo w wierze katolickiej (ja tak dziecka wychować nie mam zamiaru, ale przecież nikt tego nie będzie kontrolował potem). Poza tym cała celebracja w kościele wygląda podobnie jak w normalnym ślubie, ale niewierzący w swoich kwestiach które mówi przy ołtarzu nie ma wplecionego tego katolickiego bełkotu.
Więc jeśli się trafi na kobietę która całe życie marzyła o ołtarzu i białek sukni to da się to załatwić
Apophis_ napisał(a):
Też planuję apostazję, mam podobny problem z tym, że mi się nie chce (wymysł ze świadkami jest absurdalny, ale co robić)(...)
________
Od tego roku szkolnego mam religię z księdzem (nie jest jakimś betonem), ale dla nich, księży, to wcale nie jest absurdalne. To jest wręcz konieczne: żeby udowodnić nam istnienie Boga zaczął kreślić jakiś wykres, więc podejrzewam, że tak samo zrobiłby w sprawie ze świadkami.
Apophis_ napisał(a):
Na taki ślub jest wyrażona zgoda jeśli ta niewierząca strona związku podpisze jakiś kościelny dokument o tym, że przysięga wychować potomstwo w wierze katolickiej (ja tak dziecka wychować nie mam zamiaru, ale przecież nikt tego nie będzie kontrolował potem).
________
Według nich jeśli ktoś, nawet ateista, zobowiązuje się przed Bogiem, to Bóg i tak będzie go pilnował, nad nim czuwał. Ateista natomiast nie będzie w to wierzył i obie strony będą zadowolone. Dziwne, nie? Mnie to przypomina trochę jaskinię platońską, tylko bez tych dupereli o duchowości. To tak, jakby dwoje ludzi stanęło przed obustronnym lustrem weneckim, oboje śmialiby się z wad przeciwstawnego człowieka, a swoich nie widzieli. Kuriozalne.
pierwsze słyszę o czymś takim...
Są tylko dwa problemy (jak dla mnie):
1. Chyba ktoś z kleru musi na takie coś wydać zgodę? Chociaż ksiądz z parafii, w której miałby się odbyć ślub? Czy wystarczy (jak zawsze) odpowiednio posmarować?
2. Po co ten ołtarz? To nadal jest ceremonia odbywająca się w kościele itd. A dla mnie nie ma to żadnej mocy. Jak coś komuś obiecuję to dotrzymuję słowa mocą mojej obietnicy i uczciwości a nie że ktoś tam będzie mnie straszył karą za cudzołóstwo i temu podobne...
1. Nie znam szczegółów, ale nie ma z tym większych problemów, wszystko w swojej parafii i wystarczy się uśmiechać.
2. No cóż, ale jest to jednak pewnego rodzaju alternatywa, tak? Możesz być wypisany z Kościoła, ale argument "bo może będę musiał brać ślub" (którego ja używałem przy bierzmowaniu jeszcze jako gówniarz) się nie liczy, bo i tak możesz Ja jednak zamiaru takiego nie mam, szczerze mówiąc ostatnią rzeczą jakiej bym chciał to związanie się z kobietą która jest zbyt religijna i wymyśliła sobie ślub przed ołtarzem. No ale jednak różnie to w życiu bywa, miłość bywa zaskakująca.
Apophis_ napisał(a):
... niewierząca strona związku podpisze jakiś kościelny dokument o tym, że przysięga wychować potomstwo w wierze katolickiej (ja tak dziecka wychować nie mam zamiaru, ale przecież nikt tego nie będzie kontrolował potem)...
________
Trochę się kolega pomylił strona niewierząca podpisuje zobowiązanie że nie będzie przeszkadzała w religijnym wychowywaniu dziecka a nie że będzie go indoktrynowała. A strona wierząca musi zadeklarować że jej wiara nie zostanie zachwiana oraz oczywiście to że jej dzieci zostaną katolikami.
Wśród swoich znajomych mam trochę ateistów, trochę agnostyków, itp. Jeden do bierzmowania faktycznie nie przystąpił, reszta przystąpiła, ale w zasadzie z takiego powodu, że wtedy byli ludźmi wierzącymi, a pierwsze wątpliwości co do wiary pojawiły się...krótko po bierzmowaniu Jest to o tyle ciekawe, że bierzmowanie jest właśnie sakramentem, który ma w tej wierze utrwalić. Co parę osób już mi wytyka, jako że sam jestem agnostykiem lub niewierzącym lub...cholera, sam nie wiem kim jestem
Jak sobie to porównuję, to przychodzi mi do głowy, że takie bierzmowanie powinno odbywać się rok albo 2 lata później. Ciekawe, ilu by wtedy było chętnych.
Dokładnie. U mnie wątpliwości właśnie pojawiły się tak z rok później. Pewnie sam Kościół o tym wie, im raczej nie zależy na samodzielnym myśleniu czy podejmowaniu decyzji. Teraz jak pomyśle jak mi na bierzmowaniu wmawiali, że to moja odpowiedzialna decyzja i potwierdzenie mojej dojrzałości to chce mi się śmiać
A jeśli masz wątpliwości co do tego kim jesteś to polecam książkę "Bóg urojony" (wiem, że pewnie nie raz o tej książce słyszałeś, ale jest ona naprawdę dobra i fajnie napisana) - z każdego zastanawiającego się zrobi ateistę, autor nawet agnostycyzm krytykuje (sensownie!)
I sęk w tym, że od wielu ateistów o dość wojowniczym nastawieniu.
Cóż, wojujących wierzących nie lubię, bo albo są hipokrytami(np. aborcja jest be, ale już oddawania małych dzieci do domu dziecka jest cacy, tak samo kara śmierci), mają ciągoty nacjonalistyczne, wszczynają zamieszki(jak pamiętna hucpa pod Pałacem Prezydenckim), wysadzają siebie lub coś w powietrze(tutaj mówię o skrajnych muzułmanach) lub bywają zwyczajnie namolni(tutaj mówię o świadkach Jehowy).
Ale nie lubię też wojujących niewierzących, proponujących ludziom "Kasiu, pożyczę ci różne filmy, zobaczysz jaka ta "ich" wiara jest fałszywa, otworzy ci oczy, zobaczysz!"(cytat z mojej koleżanki do drugiej), czy chociażby właśnie "Boga urojonego", nie mówiąc o takich którzy mówią, że kościoły trzeba przerobić na magazyny i kluby - nie wspominają jakoś o tym, że cała fura, może nawet większość polskich kościołów to zabytki i dziedzictwo narodowe kultury
Poza tym, takie książki specjalnie nie działają na mnie - "Myśli nowoczesnego Polaka" nie zrobiły ze mnie nacjonalisty w stylu endeckim(a na jednym koledze zrobiły duże wrażenie), a "Manifest komunistyczny" nie zrobił ze mnie komunisty. Podobnie pewnie mógłbym przeczytać jak tylko zobaczysz, staniesz się nazistą "Mein Kampf".
Nastawienie do życia, to...nastawienie U mnie wygląda w tej chwili tak, że jeśli Bóg jest(lub inna Nadistota) to dobrze, a jeśli Boga nie ma, to też dobrze. Na moje życie nie ma to wpływu, więc w zasadzie mi to lata.
Lord Bart napisał(a):
Tragedia, na siłę zmuszają do chodzenia do kościoła, a przynosi to oczywiście odwrotny skutek.
Zrobiłem to dla świętego spokoju, z resztą w Boga wierzę
________
Co w tym śmiesznego, lub absurdalnego? Stawiam osobno wiarę w Boga i wiarę w Kościół (który notabene jak dla mnie nie istnieje), o czym w dalszej części posta oczywiście napisałem. Po co mam chodzić do budynku, gdzie głównym tematem jest kto dziś przyszedł, a kto nie i jak kto jest ubrany? Nie widzę w tym najmniejszego sensu. Pójdę dopiero, jeśli odczuje taką potrzebę, na razie mam wstręt do tej instytucji i tyle w temacie Czułem, że na siłę idę do tego bierzmowania, ale podejmując decyzję, czy przystąpić czy nie, wziąłem pod uwagę przyszłość. Po co mam przerywać te wszystkie nauki, jak już jestem tak blisko. Ani mnie to nie grzeje, ani nie ziębi, ot tak zwykły świstek papieru, co to się jeszcze może kiedyś przydać. Rozumiem, że mogę sobie od ręki to załatwić w każdej chwili, ale po co? Mam już teraz i w niczym mi to nie przeszkadza
Lord Bart napisał(a):
Parokrotnie nosiłem się z zamiarem apostazji, nie żeby coś zademonstrować, tylko dziwnym wydawało mi się należenie do jakieś wspólnoty, do której zostałem włączony bez własnej zgody, nie uczestniczę w niej a mimo to nabijam radosną statystykę Polaka-katolika.
Nie zrobiłem tego, bo zawsze brakowało mi czasu, brakowało również chęci żeby się zebrać, ogarnąć gdzie pójść, zebrać dwóch świadków. Poza tym (kiedyś jeszcze) zastanawiałem się co będzie gdy moja przyszła żona zapragnie ślubu kościelnego. Ideałem byłoby znalezienie takie, której mogę złożyć przysięgę w dowolnym miejscu na świecie, bo nie ołtarz czy nie Dżizuz na krzyżu będą mocą mojego słowa. Ale ja sam. Bywa jednak różnie, nie porzuciłem tej myśli do końca...
Chociaż z tego co się orientuję podobno obecnie istnieje prawo (kanoniczne, więc nie wiem jak to się ma do realiów), że nawet po akcie apostazji kościół i tak zalicza nas do katolików, bo to nadaje nam (dla mnie w taki razie piętnuje) chrzest. Który jest niezbywalny.
Cwane. Powiedzcie mi szczerze - wierzycie w szczere intencje instytucji, która zwiększa ilość swoich członków kasując niemowlaki? Pod pretekstem grzechu śmiertelnego i ble ble ble?
Wierzycie? I macie problem z bierzmowaniem?
________
Niestety, z tego co orientuje się to masz rację. Apostazja oznacza jedynie nałożenie na siebie dobrowolnej ekskomuniki (czyt. "Bardzo zgrzeszyłem, proszę ukarajcie mnie!"). Wystąpić z kościoła nie można... Kościół działa w oparciu o zasadę „Semel catholicus, semper catholicus” („Raz katolik, zawsze katolik” ). Wygodne, nie? No, ale zawsze jest nadzieja (http://tnij.org/ksiegiparaf). Choć nie sądzę by państwo zrobiło coś w tej sprawie, więc ogólnie polecam poważnie się zastanowić nad chrzczeniem dzieci
Halcyon napisał(a):
Niestety, z tego co orientuje się to masz rację. Apostazja oznacza jedynie nałożenie na siebie dobrowolnej ekskomuniki (czyt. "Bardzo zgrzeszyłem, proszę ukarajcie mnie!"). Wystąpić z kościoła nie można... Kościół działa w oparciu o zasadę „Semel catholicus, semper catholicus” („Raz katolik, zawsze katolik” ). Wygodne, nie? No, ale zawsze jest nadzieja (http://tnij.org/ksiegiparaf). Choć nie sądzę by państwo zrobiło coś w tej sprawie, więc ogólnie polecam poważnie się zastanowić nad chrzczeniem dzieci
________
I to jest właśnie k* nieuczciwe...
Halcyon napisał(a):
(czyt. "Bardzo zgrzeszyłem, proszę ukarajcie mnie!"). Wystąpić z kościoła nie można...
________
Ale to ty tak interpretujesz, czy to serio się odbywa właśnie w taki sposób, że apostazja = wywalcie mnie bo zgrzeszyłem?
Jeśli to drugie, to...z "Nie masz cwaniaka nad warszawiaka" zrobimy "Nie masz cwaniaka nad kościelniaka".
Zostaje więc ekskomunika. To się da zrobić, pamiętam, że parę lat temu Kopacz w jej parafii grozili czymś takim po jakiejś jej ustawie, jak była ministrem zdrowia, czym była przerażona i zapłakana...
Challenge accepted
Vergesso napisał(a):
Ale to ty tak interpretujesz, czy to serio się odbywa właśnie w taki sposób, że apostazja = wywalcie mnie bo zgrzeszyłem?
________
Niestety z tego co wyczytać można choćby z tej strony (http://ekai.pl/wydarzenia/temat_dnia/x50303/o-formalnym-wystapieniu-z-kosciola/) jest to oficjalna interpretacja KK. Przytoczę ciekawy fragment :
"Nawet jeśli starania duszpasterza nie będą owocne, apostazja zostanie dokonana i w księdze chrztu pojawi się wzmianka o wystąpieniu z Kościoła formalnym aktem danej osoby – nie przestanie ona być katolikiem. Wynika to z dogmatycznego pryncypium nieutracalności łaski chrztu – kto raz został wszczepiony w Chrystusa, jest złączony z Nim na zawsze i nie zmieni tego żaden formalnie dokonany akt. „Semel catholicus, semper catholicus”: kto raz stał się katolikiem, ten będzie nim na zawsze – ta zasada nigdy nie przestała w Kościele obowiązywać. Prawną i praktyczną konsekwencją tego jest niemożność usunięcia z księgi ochrzczonych aktu chrztu osoby, która złożyła formalne oświadczenie o wystąpieniu z Kościoła. Choć nie może ona korzystać ze wszystkich praw, pozostaje nadal członkiem Kościoła katolickiego. (...)
Wierni, którzy dokonują formalnego odstępstwa od Kościoła popełniają tym samym przestępstwo apostazji (kan. 751), za które mocą samego prawa zaciągają karę ekskomuniki (kan. 1364 § 1). Nie mogą przyjmować sakramentów, pełnić w Kościele funkcji liturgicznych i urzędów (kan. 1331 § 1), nie mogą być chrzestnymi i świadkami zawarcia małżeństwa, a jeśli przed śmiercią nie okażą oznak pokuty, winni być także pozbawieni katolickiego pogrzebu (kan. 1184 § 1, 1º.
Kościół jednak stale otacza modlitwą i czeka na powrót tych swoich sióstr i braci, którzy „jak ewangeliczne zagubione owce oddalili się od wspólnoty Kościoła” (art. 21 „Zasad” KEP). Powrót zawsze jest możliwy. Jeśli apostata „odstąpi od uporu” (kan. 1358) i okaże skruchę, nie można odmawiać mu zwolnienia z kary ekskomuniki."
Ponadto trzeba zauważyć, że na mocy konkordatu (i konstytucji RP) prawo kanoniczne w pewnych sprawach wypiera prawo świeckie (ustawę)... Chodzi o kwestie danych osobowych. Kościół może przechowywać twoje dane na zawsze. Choć sporny jest zakres tych danych (imię, nazwisko i PESEL na pewno, pozostałe dane - wątpliwe).
Zastanawiam się nad założeniem mojego Kościoła Ludzi Żywych. Wszyscy żywi ludzie automatycznie będą do niego zapisani, a jedynym sposobem na odejście od tej wiary będzie śmierć.
Będę władcą najpotężniejszej religii świata - 7 miliardów wyznawców. Nałożę podatek, malutki symboliczny dolar rocznie.
Świetny biznes, kto chce być prorokiem?
Lord Bart napisał(a):
Nie zrobiłem tego, bo zawsze brakowało mi czasu, brakowało również chęci żeby się zebrać, ogarnąć gdzie pójść, zebrać dwóch świadków. Poza tym (kiedyś jeszcze) zastanawiałem się co będzie gdy moja przyszła żona zapragnie ślubu kościelnego. Ideałem byłoby znalezienie takie, której mogę złożyć przysięgę w dowolnym miejscu na świecie, bo nie ołtarz czy nie Dżizuz na krzyżu będą mocą mojego słowa. Ale ja sam. Bywa jednak różnie, nie porzuciłem tej myśli do końca...
________
Ja akurat (w poważnych związkach) miałem same ateistki ... i jedną która była Świadkiem Jehowy xD Tak więc problemu ślubu nie miałem.
A dla Ciebie rada - jeżeli chcesz się wypisać z Kościoła, a martwisz się tym że luba zachce ślubu przed przygwożdżonym trupem na ołtarzu, to zaproponuj jej alternatywę. O ile się nie mylę to ślubu może udzielić kapitan okrętu - tak więc może romantyczny ślub na morzu ? (a jak Cię nie stać to na Wiśle xDD) Zawsze ultimatum, a w sumie JAKĄŚ TAM ceremonię to jednak miło by było mieć, by uczcić nowy level w związku
Za raz... moment... W miesiącu są 4 czwartki (albo pięć), jak można odbyć w nie tyle nabożeństw skoro większość z nich jest przypisana do konkretnego miesiąca albo okresu liturgicznego? ;> Coś mi się tu nie zgadza.
Swoją drogą, tyle młodzieży ma problem, bo nie są przekonani, a rzuca się na nich cała rodzina, szkoła, parafia, sąsiedzi i nie wiem co jeszcze. Natomiast mnie bierzmowanie wypadało w okolicach reformy edukacji, szkoła się już nie zajmowała naszym rocznikiem, a z parafii zapomnieli mi zawiadomienia wysłać. Ergo, jakbym sama nie poszła się zapisać, to pies z kulawą nogą by się o mnie nie upomniał. Co dało mi duże poczucie samodzielnego podejmowania decyzji.
Chyba chodziłam na jakieś lekcje do parafii, ale nie było tego dużo, i żadnych zaświadczeń z nabożeństw ani nic takiego.
Bierzmowanie... piękna sprawa
Zazdroszczę Ci tego okresu przygotowawczego. Co prawda niektóre sprawy są uciążliwe, ale każdy szanujący się katolik powinien podejść do tego czasu z radością. Im większy trud będzie związany z przygotowaniem, tym większa powinna być radość z sukcesu. Można pójść drogą kombinacji - fałszowanie podpisów w indeksach itp., ale wierz mi każdy uczciwie zdobyty podpis da Ci uczucie zadowolenia
łooooo, szykuje się następny do klasztoru!
Czy nie można być zwykłym uczciwym katolikiem? Od razu trzeba taką osobę zaszufladkować do "czarnych szeregów"?
Qel Asim napisał(a):
Czy nie można być zwykłym uczciwym katolikiem? ?
________
Bardzo seksowna kobitka od polskiego w LO przeprowadziła mi kiedyś długi wywód że nie ma ludzi zwykłych.
A `uczciwy katolik` to eeee pewnie jest jakiś środek stylistyczny na nazwanie tego, ale ja to nazywam zbiorem pustym.
I oznaczam Ø
Hmm. Zwykle się w takich dyskusjach po prostu nie wypowiadam, ale tu mnie zaintrygowałeś. W jaki sposób objawia się np. moja nieuczciwość? Nie za dużo tu stereotypów?
ja się nie posługuję stereotypami tylko własnymi doświadczeniami. Każdy o kim wiem, a kto uznaje się za katolika-katolika a nie machnięcie rubryki do ankiety gusowskiej, no więc każdy nie spełnia chociażby podstawowych założeń przypisanych katolikowi, czyli wyznawcy katolicyzmu i wiernemu Kościoła katolickiego.
Ba, znam takich osobiście, którzy robią totalnie odwrotnie od założeń, ale uważają się za dobrych, wręcz cnotliwych katolików. Patriotów. Polaków.
Patrząc pod tym względem uczciwości.
Patrząc pod innym w samym założeniu katolicyzmu jest tyle półprawd, przemilczeń i robienia sztucznych ideii, nie wspominając już oczywiście o błędach i wypaczeniach słusznie minionych (chociaż dla mnie inkwizycja i zbiór ksiąg zakazanych stoi na równi ze "złą" prezerwatywą... znasz ten mem: AIDS jest złem, ale gumka jeszcze większym?) że po prostu zestawienie tego z uczciwością...
No nie idzie. Chociaż rozumiem zakład Pascala, to jednak... to jest 50/50, a jak dla mnie za dużo na nie.
Chyba najważniejsze, żeby być uczciwym wobec siebie.
A to że w społeczeństwie jest mnóstwo wszelkiej maści hipokrytów i najwięksi mają się najlepiej, to nie znaczy, że trzeba od razu stawiać na cenzurowanym każdego, kto chce mieć jakieś ideały, do czegoś dążyć i o tym mówić.
Ale zdajesz sobie sprawę, że, jak to określasz, katolicy-katolicy (w przeciwieństwie do np. wojujących ateistów) nie chodzą dookoła i nie wymachują nieustannie sztandarem. Ja jestem wierzący i, tak jak Kasa wspominał powyżej, staram się nie wypowiadać w takich dyskusjach. Głównie dlatego, że za często zamieniają się one we wzajemne marszczenie freda przez "zbuntowanych" gimbusów.
Notabene, nadużywasz słowa "założenie".
Vua Rapuung napisał(a):
nie chodzą dookoła i nie wymachują nieustannie sztandarem. .
________
Studiujesz w Wawie. Wiesz (zakładam) co się w mieście dzieje, wiesz co będzie się działo 29.09? I to tylko może za-radykalny, za-oszołomski przykład. Ale takich z życia, które oddziaływują na moje życie, jest mnóstwo.
Tylko one są faktycznie robione po cichu, z "założenia" że Polska jest katolicka. Jest tak katolicka jak szkaradne gargamele JP2 w wielu polskich wsiach, mieścinach i miasteczkach...
Notabene, wszystko o czym ja mówię i w co ty wierzysz jest założeniem, prawda? To odróżnia wiarę od wiedzy, przynajmniej u samej podstawy.
PS. Czy ja nie pisałem do ciebie pw o GoT? bo przez te pady B już nic nie wiem?
Lord Bart napisał(a):
Studiujesz w Wawie. Wiesz (zakładam) co się w mieście dzieje, wiesz co będzie się działo 29.09? I to tylko może za-radykalny, za-oszołomski przykład. Ale takich z życia, które oddziaływują na moje życie, jest mnóstwo.
Tylko one są faktycznie robione po cichu, z "założenia" że Polska jest katolicka. Jest tak katolicka jak szkaradne gargamele JP2 w wielu polskich wsiach, mieścinach i miasteczkach...
Nie wiedziałem. Tj. słyszałem o tym kiedyś, nie wiedziałem, że akurat teraz w sobotę. Ale to jest drugi wojujący koniec skali (napisałem o ateistach, o nich zapomniałem), równie kretyński jak pierwszy. Ale po drodze jest jeszcze całe spektrum i generalizowanie jest trochę bez sensu.
Notabene, wszystko o czym ja mówię i w co ty wierzysz jest założeniem, prawda? To odróżnia wiarę od wiedzy, przynajmniej u samej podstawy.
Założenia to są przy dowodach matematycznych i tego się trzymajmy. A z nadużywaniem chodziło o to, że np. wyrażenia w samym założeniu katolicyzmu (czyli że zakładasz jego istnienie?) oraz w samych założeniach katolicyzmu (w sensie "podstawach programowych", o to pewnie ci chodziło) jednak tego samego nie znaczą .
PS. Czy ja nie pisałem do ciebie pw o GoT? bo przez te pady B już nic nie wiem?
Pisałeś i nawet ci odpisałem . Moja wiadomość musiała zaginąć. Puszczę zaraz jeszcze raz PW.
Za to domagają się tak zwanej "klauzuli sumienia" przy sprzedaży środków antykoncepcyjnych w aptekach. Jak komuś religia czy przekonania etyczne przeszkadzają w wykonywaniu zawodu to myślę że dobrze byłoby zmienić pracę a nie oczekiwać że klient nie zostanie należycie obsłużony.
Jeśli to jest twoja apteka, to powinieneś móc sprzedawać (lub tej sprzedaży odmawiać) co chcesz i komu chcesz. Jeśli dla kogoś pracujesz, to już przełożonego sprawa, na co ci pozwala.
Vua Rapuung napisał(a):
Jeśli to jest twoja apteka, to powinieneś móc sprzedawać (lub tej sprzedaży odmawiać) co chcesz i komu chcesz. Jeśli dla kogoś pracujesz, to już przełożonego sprawa, na co ci pozwala.
________
Mylisz się. Odjechaliśmy od głównego tematu, ale wypada skorygować jawną głupotę, którą ludzie uskuteczniają.
Jeśli towar jest wystawiony w sklepie, z ceną, to sprzedawca nie może ci odmówić zakupu. Są od tego prawa handlowe, konsumentów itd.
Natomiast apteki to monopoliści. Państwo podarowało aptekarzom monopol na sprzedaż jednego z najważniejszych środków potrzebnych do życia człowieka. W tłumaczeniu na Simple English wychodzi, że nie zrealizujesz recepty nigdzie indziej niż w aptece. Nie kupisz leku na allegro. Nie kupisz go na stacji benzynowej a sprzedaż z torby, z ręki do ręki jest przestępstwem.
Obrót lekami i jego prawa są ściśle ustalone. Jest to z jednej strony zabezpieczanie obywateli, z drugiej - uprzywilejowanie pewnej grupy społecznej. Aptekarzy, farmaceutów, jak ich tam wymiennie będziemy nazywać.
Naczelna Izba Aptekarska swego czasu wydała hmmm dość jednoznaczne stanowisko, zgodne zresztą z licznym ekspertyzami prawnymi - nie istnieje klauzula sumienia w środowisku aptekarskim. Takie przepisy, w prawie medycznym, dotyczą wyłącznie lekarzy.
Apteki są zobowiązane do sprowadzania i sprzedawania wszystkich środków medycznych znajdujących się w polskich spisach. Aptekarz nie może odmówić sprzedaży leku, bo nie ma do tego żadnych podstaw.
Moralne i pseudo-religijne przeświadczenia nie mają tutaj nic do gadania. Nawet odesłanie pacjenta/klienta do innej apteki (znaczy wskazanie mu takiej, która np. zrealizuje pigułki nazywane wczesnoporonnymi) jest bezprawne, ponieważ taka zasada obowiązuje lekarza (a o tym też ostatnio toczą się rozmowy). Ze względów sumienia nie przeprowadza zabiegu/badania, ale musi wskazać najbliższy ośrodek, gdzie zabieg/badanie zostanie przeprowadzone. Ja już nie pytam się a co jeśli to jedyna apteka w okolicy?
Jaka jest praktyka lekarsko-aptekarska? Wszyscy wiemy. Zatem jeśli ktoś ma takie a nie inne widzimisie w stosunku do takich a nie innych leków - nie powinien prowadzić apteki.
Nie jestem w stanie zrozumieć czemu ludzie nie rozumieją/olewają prawa, przepisy burząc się jednocześnie na to, że jakiś restaurator wygonił ludzi, którzy mu z wyglądu przypominali Rumunów? Przecież on w swoim sumieniu "brudasów" nie obsługuje.
Piekarz nie będzie sprzedawał chleba czarnoskórym, bo nie lubi "bambusów" a pani w okienku ZTMu nie naładuje ci karty ponieważ "Żydom wstęp wzbroniony".
A najśmieszniejsze (jeśli to w ogóle kogoś bawi, bo mnie osobiście wk**wia) jest to że katolicyzm, protestantyzm, islam czy cokolwiek innego to jest wiara. Nie pewność.
Człowiek nie może być poszkodowany, ponieważ ktoś wierzy w coś tam. W coś co w minimum 50% może nie istnieć.
A ucziwy katolik akurat nie istnieje. Jezus ucztował z prostytutkami. Dzisiejszy "katolik" napluje i wyzwie taką kobietę od k*rw i innych...
A leki, jakiekolwiek ale dopuszczone do obrotu, muszą być sprzedawane. To że państwo nic z tym nie robi... państwo w wielu innych rzeczach nic nie robi.
Ale Vua, nie opowiadaj bzdur.
Napisałem:
Jeśli to jest twoja apteka, to powinieneś móc sprzedawać (lub tej sprzedaży odmawiać) co chcesz i komu chcesz. Jeśli dla kogoś pracujesz, to już przełożonego sprawa, na co ci pozwala.
Lord Bart napisał:
Mylisz się. Odjechaliśmy od głównego tematu, ale wypada skorygować jawną głupotę, którą ludzie uskuteczniają.
Jeśli towar jest wystawiony w sklepie, z ceną, to sprzedawca nie może ci odmówić zakupu. Są od tego prawa handlowe, konsumentów itd.
To mówimy o sprawach wolności sumienia, czy o przepisach prawa? Myślałem, że o tym pierwszym. Gdyby prawo nakazywało ci trzy razy dziennie nadstawiać tyłka dziesięciu Murzynom, to byłoby to w porządku? Bo prawo tak stanowi? Sam płakałeś swego czasu nad jakimiś napiwkami wliczonymi w cenę, czy czymś takim. Ale rozumiem, punkt widzenia - punkt siedzenia, te sprawy.
Natomiast apteki to monopoliści. Państwo podarowało aptekarzom monopol na sprzedaż jednego z najważniejszych środków potrzebnych do życia człowieka. W tłumaczeniu na Simple English wychodzi, że nie zrealizujesz recepty nigdzie indziej niż w aptece. Nie kupisz leku na allegro. Nie kupisz go na stacji benzynowej a sprzedaż z torby, z ręki do ręki jest przestępstwem.
(...)
Apteki są zobowiązane do sprowadzania i sprzedawania wszystkich środków medycznych znajdujących się w polskich spisach. Aptekarz nie może odmówić sprzedaży leku, bo nie ma do tego żadnych podstaw.
No i bez sensu. Praktyki lekarskie też nie każdy i nie wszędzie może wykonywać. A mimo to nikt nie przyjdzie i nie powie "Panie, c**j mnie obchodzi, że to dentysta, uczyli pana na studiach gips zakładać? To zakładaj pan!".
Moralne i pseudo-religijne przeświadczenia nie mają tutaj nic do gadania. Nawet odesłanie pacjenta/klienta do innej apteki (znaczy wskazanie mu takiej, która np. zrealizuje pigułki nazywane wczesnoporonnymi) jest bezprawne, ponieważ taka zasada obowiązuje lekarza (a o tym też ostatnio toczą się rozmowy). Ze względów sumienia nie przeprowadza zabiegu/badania, ale musi wskazać najbliższy ośrodek, gdzie zabieg/badanie zostanie przeprowadzone. Ja już nie pytam się a co jeśli to jedyna apteka w okolicy?
Aha, czyli u lekarza klauzula sumienia jest w porządku? Mimo że, są rozmieszczeni raczej rzadziej, niż apteki i przez to trudniej dostępni?
Nie jestem w stanie zrozumieć czemu ludzie nie rozumieją/olewają prawa, przepisy burząc się jednocześnie na to, że jakiś restaurator wygonił ludzi, którzy mu z wyglądu przypominali Rumunów? Przecież on w swoim sumieniu "brudasów" nie obsługuje.
Piekarz nie będzie sprzedawał chleba czarnoskórym, bo nie lubi "bambusów" a pani w okienku ZTMu nie naładuje ci karty ponieważ "Żydom wstęp wzbroniony".
ZTM to instytucja publiczna (czy okołopubliczna, mniejsza o status prawny). Co do reszty - proszę bardzo. Stawiam sobie na wejściu wykidajłę/bramkarza i jedziemy. Zresztą jak w Jeffsie same laski kelnerują (a w SFINXie sami faceci) już pewnie nikogo nie oburza?
A najśmieszniejsze (jeśli to w ogóle kogoś bawi, bo mnie osobiście wk**wia) jest to że katolicyzm, protestantyzm, islam czy cokolwiek innego to jest wiara. Nie pewność.
Rzeczywiście, niechęć do czarnych/Żydów jest o wiele lepsza. Bo to pewność . Nie jakieś tam przekonanie.
Człowiek nie może być poszkodowany, ponieważ ktoś wierzy w coś tam.
Np. w to, że nie powinno się uprawiać seksu z piętnastolatką.
W coś co w minimum 50% może nie istnieć.
Abstrahując od tematu, wspaniałe są takie teksty o prawdopodobieństwie. Chętnie bym poznał metodę badawczą i przyjęty rozkład. W minimum 50%? Ale tak bliżej 60% czy 80%?
A ucziwy katolik akurat nie istnieje.
Mógłbyś z grzeczności dać te cudzysłowy.
nie chce mi się każdego zdania cytować i odpowiadać. Przepisy prawne normują wszystko, w tym wolność sumienia.
I taką klauzulę mają lekarze, ale wg mnie nie powinni mieć.
Aptekarze jej nie mają i nie powinni jej dostać.
Wszystkie leki powinny być sprzedawane wszystkim tym, którzy mają receptę i ich potrzebują. Tak nakazuje prawo farmaceutyczne, prawo obowiązujące farmaceutów-monopolistów.
Ich osobiste poglądy na kwestie religijne, rasowe czy inne nie mają tutaj żadnego znaczenia.
Całą resztę próbujesz przekrzywić, obśmiać (??). Co ma seks z 15tką? Jest na to paragraf wprowadzony nie dlatego, że tak się komuś widzi tylko bo ludzie od psyche ustalili, że może to wykrzywić dalsze relacje seksualne czy w ogóle przyszłe życie takiej osoby. I dlatego masz penalizację. Co ma wiara do tego?
Rozkład jest prosty. Bóg albo istnieje (ale na wiarę, nawet sam kościół o tym mówi, że nie ma WIEDZY o bogu) albo nie. To 50% szans, że nie. Mnie wystarcza.
A bliżej 60%? Patrząc na miliardy ludzi, miliardy zdarzeń i "nieprawdopodobne przypadki boskiej ingerencji" można dowieść, że go nie ma.
Zresztą tak jak wg kościoła nie było Zeusa i Neptuna, bo to był tylko etap przejściowy w mózgach do wiary (i dawania się doić) w tego Jedynego. Słusznego.
Proszę cię, istnieją jakieś minima dobrej woli i nie obrażania inteligencji drugiej osoby. Bo dysputa zaczyna przypominać rozważania na temat plastra na potylica Marcelusa i czy to Bóg pokierował torem kul, by Vincent i Jules mogli zwrócić mu duszę, która była w teczce...
Możesz sobie wierzyć w co chcesz. Nie interesuje mnie to dopóki nie zaczynasz wpływać na moje życie kierując się czymś czego nie udowodniono, co nie ma żadnych podstaw...
Nie o grzeczność tu idzie, ale o zdrowie i czasem życie. A nie o modlitwę i dogmaty.
Powyższy post nie miał na celu obrażania niczyjej inteligencji i przykro mi, jeżeli tak to zostało odebrane. Pewnie przesadziłem z kwiecistością metafor, bez urazy.
To jakie jest prawo, wiemy (to jest ja się dowiedziałem głównie z twojej wypowiedzi trzy posty wyżej, bo nigdy się jakoś otoczką prawną aptekarstwa nie interesowałem). To jak wygląda rzeczywistość się domyślam, bo obowiązek sprowadzania wszystkich leków z określonej listy, nawet jeśli ich nigdy nie sprzedamy jest absurdalny i nie bardzo do wyegzekwowania. I zawsze pewnie można powiedzieć, że akurat nie ma na składzie.
To jest prawo. Ale prawo bywa zmienne i można do nich dyskutować. Poprzedni post miał trochę abstrahować od religii i pytać co prawu do mojego sumienia?.
Jeśli mam restaurację, to prawo nie nakazuje mi podawania mięsa czy alkoholu.
Jeśli prowadzę gabinet lekarski, to, jak słyszę, prawo nie nakazuje mi wykonywania aborcji (nawet tych prawnie dozwolonych). Tutaj można by się spierać, czy w publicznej służbie zdrowia powinna obowiązywać klauzula, ale zostawmy to.
Ale z jakiej racji prawo ma mi nakazywać, co i komu muszę sprzedawać prowadząc swój prywatny interes? Bo to, że Izba Aptekarska i jej prawnicy tak mówią, to dla mnie żadna racja.
Jeszcze raz, nie mówię, jakie prawo jest, ale jakie moim zdaniem być powinno (czy raczej nie powinno).
Rozkład jest prosty. X albo nie X. To 50% szans, że nie. Mnie wystarcza.
O takie typu rozkminy mi chodziło, z czysto matematycznego (albo raczej przełożenia matematyki na język naturalny) punktu widzenia. Równie dobrze można by powiedzieć, że albo za chwilę w wyniku działania kwantowego efektu tunelowego na cząstki mego ciała znajdę się na Marsie, albo nie, więc mam na to 50% szans. Tudzież - albo wygram jutro milion w totka, albo nie, więc mam 50% szans na wygraną? Tak samo ostrożnie posługiwałbym się słowem "dowód".
Gdybym był aptekarzem, pewnie sprzedawałbym antykoncepcję. Możesz sobie wierzyć w co chcesz, ani mnie to ziębi, ani grzeje. Dopóki nie zmuszasz mnie do robienia w ramach mojego prywatnego interesu czegoś, na co z takich, czy innych względów nie mam ochoty.
Co do kwestii religijnej, podobny apel można by wystosować do "wojujących" obu stron. Kogo próbujecie przekonać? Jeżeli ktoś miałby zmienić poglądy w tak fundamentalnych sprawach na podstawie postów napisanych przez paru leszczy na forum poświęconym "Gwiezdnym Wojnom", to sorry, ale WTF?
Fajnie, że macie wielkie fujary. Nie musicie mi nimi wymachiwać przed nosem.
że tak się wtrącę na chwilę.
Dopóki nie zmuszasz mnie do robienia w ramach mojego prywatnego interesu czegoś, na co z takich, czy innych względów nie mam ochoty.
Tutaj w grę wchodzą dwa prawnie chronione dobra - z jednej strony masz tutaj wolność działalności gospodarczej, w tym też kwestię tego co sprzedajesz, a z drugiej strony masz kwestię zdrowia ludzkiego. Jak Bart zauważył, apteki mają monopol na sprzedaż leków, tzn. szary człowiek nie kupi leku poza apteką. A chyba zgodzisz się, że zdrowie ludzkie jest dobrem ważniejszym niż wolność działalności gospodarczej. Nie można doprowadzić do sytuacji, w której aptekarz odmawia sprzedaży jakiegokolwiek środka powołując się na wolność dział. gosp. (czy też wolność sumienia). Mogłoby to prowadzić do bardzo niebezpiecznych sytuacji, np. aptekarz z powodu swojej religii (lub "widzimisię") nie sprzedawałby środków, których brak mógłby doprowadzić do czyjejś śmierci.
Z tych samych powód ograniczane są w różne sposoby inne zawody. Wyobrażasz sobie, że np. architekt nie uwzględnia (bo nie ma na to ochoty) zasad ochrony przeciwpożarowej? Wolność prowadzenia własnego interesu jest rzeczą bardzo ważną w gospodarce kapitalistycznej (czy raczej społecznej gosp. rynkowej), ale jak każda wolność ma swoje granice. I tak też jest w kwestii aptek. Szczególnie, że mają monopol. Oczywiście, można by to zrobić w taki sposób, że część aptek byłaby państwowa i oferowała wszystkie środki. Ale wtedy pewnie prywatni aptekarze narzekaliby na to, że nie mogą konkurować z państwem
-Tutaj w grę wchodzą dwa prawnie chronione dobra - z jednej strony masz tutaj wolność działalności gospodarczej, w tym też kwestię tego co sprzedajesz, a z drugiej strony masz kwestię zdrowia ludzkiego. Jak Bart zauważył, apteki mają monopol na sprzedaż leków, tzn. szary człowiek nie kupi leku poza apteką. A chyba zgodzisz się, że zdrowie ludzkie jest dobrem ważniejszym niż wolność działalności gospodarczej. Nie można doprowadzić do sytuacji, w której aptekarz odmawia sprzedaży jakiegokolwiek środka powołując się na wolność dział. gosp. (czy też wolność sumienia). Mogłoby to prowadzić do bardzo niebezpiecznych sytuacji, np. aptekarz z powodu swojej religii (lub "widzimisię") nie sprzedawałby środków, których brak mógłby doprowadzić do czyjejś śmierci.
Ok, zależy jak patrzymy na pewne sprawy. Czy taka dajmy na to prezerwatywa jest środkiem ratującym zdrowie sensu stricto? Kwestia tego, gdzie zaczyna się ratowanie zdrowia i życia. Oczywiście poza dyskusją są sytuacje, gdy leki faktycznie są potrzebne pilnie i ich sprzedaż bądź nie decyduje w jakiś sposób o ludzkim losie. Wszystko rozbija się o ten nieszczęsny monopol, bo teoretycznie mogłaby zajść sytuacja, w której faktycznie lek stałby się niedostępny przy sensownym nakładzie środków i w sensownym czasie.
Wyobrażasz sobie, że np. architekt nie uwzględnia (bo nie ma na to ochoty) zasad ochrony przeciwpożarowej?
Jasne że nie. Tak samo jak tego, że farmaceuta wydałby np. przeterminowany lub pochodzący z niepewnej partii lek. Jednocześnie jednak nie wyobrażam sobie sytuacji, w której architekt nie mógłby odmówić zaprojektowania dajmy na to meczetu albo kościoła albo burdelu, bo prawo mu tego zakazuje. Do projektowania budynków też trzeba pewnie mieć jakieś tam uprawnienia, więc też jest to swego rodzaju monopol architektów.
Oczywiście, można by to zrobić w taki sposób, że część aptek byłaby państwowa i oferowała wszystkie środki. Ale wtedy pewnie prywatni aptekarze narzekaliby na to, że nie mogą konkurować z państwem
W sumie sam miałem o czymś takim napisać, to byłoby IMHO rozwiązanie problemu. Prywatna służba zdrowia istnieje obok publicznej i jakoś ciągnie (wnioskując po klinice, dla której ostatnio piszę oprogramowanie, całkiem nieźle ).
błędne myślenie o prywatności i błędne o liczbach. Dobrze wiesz (albo sprytnie udajesz), że "na własnym" podlegasz takim samym prawom jak na cudzym.
Dobrze wiesz (albo sprytnie udajesz), że nie chodzi o prawdopodobieństwo 1:14 mln tylko o to czy coś wyższego, filozoficznego.
Jak by ci to łopatologicznie wytłumaczyć... np. jeden metr - niegdyś ułamek długości południka ziemskiego, potem długość wzorcowego pręta w Sevres - to teraz odcinek, jaki pokonuje światło w próżni w czasie ułamka 1/299792458 sekundy.
Nie wierzymy w to. Wiemy to.
Tymczasem nie ma żadnego dowodu na istnienie czegokolwiek, do jakiejkolwiek religii. Ale ludzie wierzą, że coś tam istnieje. Mogą równie dobrze zacząć wierzyć w co innego.
I dlatego podstawą praw i funkcjonowania powinno być to czego hmmm można dotknąć, zobaczyć. A nie... krzyk zarodków.
Wiara a wiedza, to klucz do wszystkiego.
Dlatego nie ma dobrych katolików, jak przychodzi co do czego to oni właśnie wymachują krzyżem i innymi rzeczami byle postawić na swoim, ale monopol mają. W aptekarstwie. Który sami sobie wywalczyli.
Dlatego też śmieszą mnie opisane tutaj "problemy" czy ściemy z bierzmowaniem. Jak ktoś w to wierzy to spełni wszystkie "dziwności", bo taki ma nakaz, a przede wszystkim taką powinien mieć wolę i radość z tego.
Ktoś taką ma? Jak mówiłem, nie spotkałem takich osób.
Lord Bart napisał:
Dobrze wiesz (albo sprytnie udajesz), że nie chodzi o prawdopodobieństwo 1:14 mln tylko o to czy coś wyższego, filozoficznego.
Jeżeli chodzi o wartości wyższe filozoficzne, to nie pisz 50%, bo to wbrew pozorom wartość bardzo konkretna. Wartość właśnie tej samej klasy, co 1:14 mln. Irytujące jest, gdy różni "humaniści" wycierają sobie gębę matematyką, nie mając o niej pojęcia. Jeśli coś jest niemierzalne, to tego nie mierzmy.
Na marginesie, dowcip, który usłyszałem gdzieś na zajęciach:
- Wiecie, czym się różni matematyk od filozofa?
- Matematyk potrzebuje do pracy papieru, długopisu i kosza. Filozof nie potrzebuje kosza.
Vua Rapuung napisał(a):
Ok, zależy jak patrzymy na pewne sprawy. Czy taka dajmy na to prezerwatywa jest środkiem ratującym zdrowie sensu stricto? Kwestia tego, gdzie zaczyna się ratowanie zdrowia i życia. Oczywiście poza dyskusją są sytuacje, gdy leki faktycznie są potrzebne pilnie i ich sprzedaż bądź nie decyduje w jakiś sposób o ludzkim losie. Wszystko rozbija się o ten nieszczęsny monopol, bo teoretycznie mogłaby zajść sytuacja, w której faktycznie lek stałby się niedostępny przy sensownym nakładzie środków i w sensownym czasie.
Akurat prezerwatywy z uwagi na swoją dostępność nie są tutaj problemem, ale wystarczy spojrzeć na kwestie związane choćby z AIDS by odpowiedzieć twierdząco : są środkiem ochrony zdrowia. Tak samo będzie z wszelkiego rodzaju tabletkami (czy to antykoncepcyjnymi czy wczesnoporodowymi) - dotyczą one zdrowia (w rozumieniu prawnym), zazwyczaj kobiety. Bądź co bądź ciąża wpływa na jej zdrowie (a czasem zajście w ciąże może zagrażać życiu).
W sumie sam miałem o czymś takim napisać, to byłoby IMHO rozwiązanie problemu. Prywatna służba zdrowia istnieje obok publicznej i jakoś ciągnie (wnioskując po klinice, dla której ostatnio piszę oprogramowanie, całkiem nieźle ).
W sumie to nie znam szczegółów dotyczących działania aptek - w jaki sposób pozyskują lekarstwa itp. więc nie wiem jakby wyglądało funkcjonowanie prywatnej sieci aptek obok państwowej (tzn. czy prywatni aptekarze nie byliby stratni np. w kwestii cen leków lub preferencji w ich dostarczaniu). Ale jakby nie patrzeć konieczna byłaby de facto podwójna sieć (tak by każdy miał dostęp do wszystkich środków). I tutaj pojawia się problem - utrzymywanie sieci aptek przez państwo to z jednej strony pewnie olbrzymi koszt, a z drugiej... po co wtedy sieć prywatna skoro państwo wszystko zapewnia? W końcu jest to taki typ "usługi", który trudno świadczyć lepiej bądź gorzej. A jeśli uznamy wybór asortymentu za "lepiej/gorzej", to wtedy prywatni zawsze wychodziliby na tym gorzej, co znów przekreślałoby sens istnienia sieci prywatnej.
A co do analogii : Cóż, to może lepsza analogia. Wyobrażasz sobie, aby przedsiębiorstwo energetyczne/gazowe/kanalizacyjno-wodociągowe odmawiałoby podpisania umowy o świadczenie tychże usług na zasadzie "nie mam ochoty podpisywać z nim umowy"? Są pewne usługi/towary, które muszą być świadczone wszystkim osobom w odpowiednim czasie/cenie/rodzaju itp., bo stanowią pewne minimum zabezpieczające tak ważne kwestie jak życie i zdrowie. I w tych sprawach, niestety bądź stety inne wartości (jak wolność dział. gosp., wolność sumienia, swoboda zawierania umów) muszą ustąpić. Zaopatrzenie w leki należy jak dla mnie też do tego minimum.
powiedzmy, że widzę trend w zabógpójściu wśród fanów ostatnio, do tego piję.
poza tym, nie sądzisz, że wyraźne odcinanie się od nieuczciwych katolików, ciągłe powtarzanie, że jesteś uczciwym, nie przeczy przypadkiem podstawowym doktrynom katolicyzmu?
Eh, pamiętam moje bierzmowanie. Z Karoliną Zyśk chodziliśmy do kościoła, chociaż bywało ciężko (miałem być 10 razy na roraty o 6 rano).
Po pewnym czasie jednak zwątpiłem i chodziłem z Olką na kawę i szarlotkę do nowo otwartej wtedy kawiarni niedaleko Domu Bożego (przez komiksy z cyklu "Życie i Śmierć" uwielbiam to określenie ). Jednak proces skończył się pomyślnie (Olce też), ale jedyną rzeczą jaką mile wspominam (poza tą kawiarnią) jest wypracowanie na temat imieni. Serio, świetnie się przy tym bawiłem.
Gimnazjum, jak to już dawno było, ten czas tak szybko leci. o.O Wylądowałem 2 lata temu na humanie w LO, za moment będzie matura, później studia, no i praca (nie mogę się jeszcze zdecydować, czy wybrać McDonalda, czy KFC, ale chyba zdecyduję się na to pierwsze, bo w Wołominie mi otworzyli i miałbym blisko do roboty ).
To już nie lepiej do gangu, skoro w Wołominie mieszkasz ? XDD
Teraz niestety gang jest tylko w Pruszkowie, ale tam to już w ogóle nie chce mi się dojeżdżać... na drugi koniec Warszawy, gdzie tam, musiałbym sobie prawo jazdy zrobić.
Abe - również pozdrawiam. <3
Darth Vos napisał(a):
Po pewnym czasie jednak zwątpiłem i chodziłem z Olką na kawę i szarlotkę do nowo otwartej wtedy kawiarni niedaleko Domu Bożego (przez komiksy z cyklu "Życie i Śmierć" uwielbiam to określenie ).
________
Ola Socha?
Ja przy bierzmowaniu miałem nawiedzonego księdza który spotkania robił co tydzień tak po 1-2 godziny + msza przed i np naborzeństwo. Jak przyszedł grudzień to kazał być na 10 roratach nie wliczając świąt kościelnych, które były obowiązkowe. Przez 5 dni chry leżałem a on usprawiedliwienia nie przyjmował więc musiałem chodzić do kościoła codziennie przez 20 dni. Chociaż jestem ministrantem to z trudem przez to przeszedłem.
Ale się cieszę, że przez to nie będę przechodzić!
Young Grace napisał(a):
Ale się cieszę, że przez to nie będę przechodzić!
________
GIT Mądrzy starzy czy należycie do jakieś mniejszej wspólnoty religijnej ?
Mądrzy starzy? Czyli biednemu Matkowi rodziciele kazali iść na bierzmowanie? Co, wywaliliby Cię z domu jakbyś się nie zgodził?
Nie wiem kto tutaj jest głupi, ale raczej ten, który daje siebie tak cisnąć.
Luke S napisał(a):
Nie wiem kto tutaj jest głupi, ale raczej ten, który daje siebie tak cisnąć.
________
Głupi ten co głupio robi.
.
Czekoladkę?
Wiesz... to jest tak, że nie każdy ma dobre układy z rodzicami, są niektórzy co to do późnej starości robią coś bo mamusia/tatuś uważają to za dobre.
Nie licząc też idiotycznych memów o tym jak to babcie napychają nas żarciem. Musiałem mieć dziwną babcię
Jak ktoś jeszcze jest przed tym wydarzeniem w życiu i szuka ciekawego imienia, to polecam rozważyć Lando
Ktoś powie - nie można takiego wziąć... ależ można! W X wieku był papież o takim imieniu, co odkryłem dopiero niedawno... pewnie w innym wypadku sam bym wybrał to imię lat temu kilka
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lando_%28papie%C5%BC%29
acz wydaje mi się, na bierzmowaniu musisz wybrać sobie imię świętego/błogosławionego patrona, a nie papieża .
wystarczy, by imię było zakorzenione w tradycji chrześcijańskiej - przecież np. postacie ze Starego Testamentu nie są uznawane za święte (np. Dawid). Jakby odpowiednio uargumentować, to Lando przejdzie
Ok, ale ksiądz, który danego delikwenta sprawdza przed uroczystością, musi jeszcze wyrazić zgodę. Ja chciałem wziąć żeńskie (chciałem Anię), ale się nie zgodził, więc z mojego planu zostały nici.
chyba nie ma problemu, do wczesnego średniowiecza wszyscy papieże zostawali świętymi, ten już nie, choć kilka stron kościelnych wymienia go wśród indeksów świętych. Przeszłoby
Na pewno lepsza sutuacja niż Kwadrat lub Monitor, bo w tych przypadkach skapną się, że to beka.
I tak najlepszy jest Homobonus xD
jest Quodvultdeus
http://en.wikipedia.org/wiki/Quodvultdeus
między nami, starymi wyjadaczami - chciałbyś mieć (któreśtam) imię jak... czarnuch brzmiące?
W takim razie... buziaczek i z życzeniami zdrowia
http://youtu.be/5evYgyXa3cc
To chyba jednak jakiś pseudonim artystyczny, ponieważ po łacinie oznacza to mniej więcej onieważ chciał bóg
Kubasov napisał(a):
ksiądz, który danego delikwenta sprawdza przed uroczystością, musi jeszcze wyrazić zgodę
________
Ksiądz katecheta/probosz nie ma nic do gadania Tylko biskup może ewentualnie zmienić podczas udzielania sakramentu
Lord Sidious ma po części rację, preferuje się błogosławionych/świętych, dopuszcza się tzw. Sługi Boże, aczkolwiek zwykły papież bez któregoś z tych tytułów jest wyborem ryzykownym. Aczkolwiek w Polsce nie zaleca się imienia nie brzmiącego po polsku, bo biskupi lubią wtedy zmieniać
Więc po kolei. Opiszę moje doświadczenia i odczucia w stosunku do tego sakramentu.
Najpierw poszedłem do bierzmowania, bo matka, babka i kto tam jeszcze, że tak musi być i koniec. Później jak już zacząłem chodzić to sam zrozumiałem, że skoro jestem katolikiem to muszę to przejść.
2 lata chodzenia to jednak (nie)mała przesada. Jestem zupełnie przekonany, że 1 rok wystarczyłby w zupełności. Jednak wszystko zależy do jakiej parafii chodzisz i jakie jest podejście księży.
Ja miałem takie szczęście, że z wymaganych 2 lat chodziłem rok do parafii w Gorzowie Wlkp. i było normalnie. W niedziele na mszę, raz w miesiącu na adoracje, 3 różańce, 3 roraty itp. i raz kiedyś spotkanko.
Później wróciłem do Świebodzina i tutaj się zaczęło. Poszedłem do tej parafii gdzie miałem chrzest i komunię i okazało się, że tutaj jest taki hardkor, że pozostałe 2 parafie to kurort nad morzem. Msza obowiązkowo (akurat z tym nie miałem jakiś problemów i mogę się poszczycić tym, że nie opuściłem przez 2 lata, ani jednej z przyczyn własnych), spotkanie raz w miesiącu (2 godzinki), spotkanie z księdzem raz w miesiącu (2 godzinki), komunia i spowiedź pierwszopiątkowa (zawsze), odpusty, różańce (5 obowiązkowo), wspominki (???) (2 obowiązkowo, byłem 1), roraty (7 obowiązkowo, byłem 2), gorzkie żale (4 obowiązkowo, byłem 2), droga krzyżowa (obowiązkowo Moc wie ile razy, nie byłem, ani razu), Wielkanoc będzie osobno, bo trzeba było w każdy dzień być to byłem raz (msza 3h ) to tatę poprosiłem to napisał mi, że byłem w Gorzowie, nabożeństwa majowe (10 obowiązkowo, byłem 7 i to ledwo, w większości albo hibernowałem, albo słuchałem władcy pierścieni). Nie zapominając oczywiście o jakiś mniejszych - większych uroczystościach.
Jak już było takie generalne przygotowanie do bierzmowania to trzeba było jeszcze zdać 200 pytań i odpowiedzi o ogólnej wiedzy o religii z czego pamiętam teraz może max 20. Na szczęście ksiądz był spoko i zadał tylko 3 pytania z jednej połowy, a na 2 dzień nauczyłem się 2 połowę
Roboty papierkowej było więcej niż w kancelarii adwokackiej: podania, imiona, świadkowie, prośby bla bla bla.... Jeszcze na 3 dni przed bierzmowaniem na generalnej próbie ksiądz miał takie karteczki dawać bez której byś nie dostał bierzmowania i ci co czegoś nie oddali czekali żeby się dowiedzieć. Okazało się, że nie oddałem zaświadczenia o świadku, na szczęście świadek był na spotkaniu tylko kilka ławek dalej i mówię, że tam siedzi i jak zobaczył moją babcię to od razu zgrzeczniał Już myślałem, że dostanę ten papierek, a tu jeszcze, że muszę napisać zgodę o udzielenie bierzmowania dla biskupa ??? Napisałem i oddałem na drugi dzień (wielkie dzięki dla pewnej osoby z B za pomoc ), ale jestem ciekaw czy oni w ogóle to czytają...
Bierzmowanie miałem wczoraj i biskup był spoko (chociaż nie obyło się bez pojazdu po polityce), pamiątkowe zdjęcie, powrót do domu, wszamałem placka i już byłem przy komputerze grając w SW TOR
Podsumowując, uważam, że okres ten na pewno umocnił mnie w wierze w Boga i na pewno zniechęcił mnie do instytucji kościoła (przynajmniej ten rok w Świebodzinie). Było kilka momentów fajnych, ale większość była strasznie męcząca i jeżeli by połączyć te 2 metody z 2 różnych parafii czyli: mniej tego wszystkiego, ale jednak, żeby coś było oraz ciekawsze, mniej stresujące spotkania i obowiązki i czas bierzmowania skrócony z 2 lat do 1 roku. Na pewno było, by lepiej i nie zniechęcało tak przyszłych parafian
Jeżeli dotrwałeś do tego miejsca to dziękuję, jestem otwarty na rozmowę, a ciebie skłaniam, albo do powspomminania, albo do zastanowienia się, rozeznania w sytuacji i decyzji czy na pewno chcesz przejść przez tą próbę wiary
P.S Jest to mój najdłuższy i największy post na Bastionie do tej pory
Mroczny Lord Darth Vader napisał(a):
P.S Jest to mój najdłuższy i największy post na Bastionie do tej pory
________
Chyba najmniej wartościowy. A jakim jesteś człowiekiem btw? Bo to jest chyba najważniejsze niż... to to wyżej.
Znaczy się wierzący, niewierzący itp. tak? No to na pewno wierzę w Boga, pod jakąś tam postacią, itp. Do kościoła niestety jestem uprzedzony przez zachowania księży i pochodnych np. katecheci itp. (tylko 2 księży i 2 katechetów których znam jest takich normalnych). Człowiekiem jestem spokojnym
nie znaczy to wierzący/niewierzący. I nie że spokojnym heh... normalny. Uczciwy. Chętny do niesienia pomocy. Wrażliwy. A, za przeproszeniem, * że bierzmowany.
A uprzedzenie do kościoła i jednocześnie przyjmowanie tego no... sakramentów. Ale jaja. Chociaż z pewnością twoja mama/babcia lepiej teraz sypia.
Tak jak wyżej napisałeś, to raczej taki dobry. Na pewno jestem pomocny jak ktoś oferuje pieniądze, a te bardzo lubię. Jak już coś sobie postanowię to zazwyczaj to robię. Lubię się pośmiać i pożartować, ale także pogdybać i podyskutować.
Co do babci to na pewno po części zrobiłem to dla niej. Na pewno wierzę w Boga i ten sakrament przyjąłem dla siebie jako coś takiego co mnie zbliży do Boga, a niekoniecznie jako coś takiego kościelnego jak inni myślą. Kościół na pewno sobie odpuszczę na jakiś czas. Wiarę w Boga można okazywać różnie, a to, że księża każą biegać do kościoła, bo im z tacy się nie zgadza to nie mój problem. Ja np. modlę się codziennie, wierzę w Boga, a np. to, że musiałem się spowiadać w konfensjonale dla księdza (co jest reliktem dawnych czasów) jest dla mnie idiotyzmem. Według mnie to ja sam sobie mogę odpowiedzieć przed Bogiem za moje grzechy i już. Zrobiłem test w którym poszedłem do księdza powiedziałem mu 5 grzechów, po czym poszedłem po miesiącu do tego samego księdza z tymi samymi grzechami, a on zaczął coś innego mówić i dał inną pokutę. W sumie jak tak na to spojrzeć to może to nie jest katolicyzm tylko taka wiara na podstawie katolicyzmu Tak czy siak oto moja odpowiedź.
A muszę. Przypomina mi się taki popularny mem w kwejka. Parafrazuję tekst na potrzebę sytuacji: "Oh, przetestowałeś tak perfidnie księdza - opowiedz mi jaki z ciebie autorytet teologiczny i geniusz zbrodni." Linka do obrazka nie dorzucam, ale pewnie kojarzysz o jakiego typu zdjęcie chodzi.
W życiu nie słyszałem takiej bzdury, żeby za konkretne grzechy dawano zawsze taką samą pokutę. Co to jest jakiś spis, że jak nie słuchałem mamusi to trzy zdrowaśki, a jak naplułem na staruszka z okna to pięć? Absolutna dowolność tu panuje, więc swoje rozdmuchane testy ograniczyć do sprawdzania czy jak się palce do gniazdka wsadzi to kopnie, czy nie. Bo to by ci pewnie wyszło lepiej.
A może księżulo miał pamiętać twoje grzechy sprzed miesiąca? Ja nie pamiętam nawet twojego nicku, jeśli na niego akurat nie patrzę, ale spoko. Myśl jak chcesz, nie zmoczysz się we śnie z niepewności.
A pójście do kościoła rzeczywiście równa się pustemu portfelowi, wydrenowanemu przez proboszcza. Odkąd potrafię rozróżniać nominały nie pamiętam żebym dał kasę na tacę, nie chcąc tego zrobić. No ale ja żyję na Marsie, bo tu na Ziemi to w każdej parafii ksiądz przy asyście brygady uzbrojonych ministrantów wyciąga hajs siłą. Rzeczywiście, kolejny cudny argument żeby kościół omijać szerokim łukiem.
Zaprawdę, czasem jak czytam wydumki takich "katolików", to mam ochotę wpłacić pieniądze na jakiś antyklerykalny ruch, żeby zaorać to wszystko w p**du.
Takie P.S. do poprzedniego posta, trochę dłuższe niż sam post, ale cóż
Nie oglądam kwejka itp. więc niestety niewiem o który jej ci chodzi. O pamięci może i masz rację, ale jak wcześniej pisałem, opowiadanie o swoich grzechach dla faceta w budce to przeżytek ze średniowiecza, i uważane, że każdy powinien sobie sam odpowiadać przed Bogiem czy w co tam wierzy. Co do tekstu z uzbrojonymi ministrantami (bardzo mi się spodobał), to chodziło mi o to, że księża za co mogą, to ciągną te pieniądze, a nie zabierają siłą.
Zawsze mnie rozwala, jak ktoś nie chodzi do kościoła "bo ksienża som tacy źli". Pedofile są i chciwcy, a ja dzięki temu mogę się przynajmniej o tę jedną godzinę dłużej opi*rdalać w barłogu przy świętej niedzieli, ale fajowo, jupiiii, dzienki ci Borze!
To mniej więcej tak jakby nie chodzić do szkoły, bo "nauczycielka gupia jest i jej nie lubie". Później co prawda nie przepuszczą mnie do następnej klasy, ale co tam, skoro ona taka gupia, to jak mogę chodzić?
Czasami naprawdę nie wiem, kto jest ma bardziej skrzywione widzenie świata. Ateista w rodzaju Armandzika Ryfińskiego, wg którego katecheza w szkole to przyczyna otyłości wśród dzieci, czy tacy "katolicy", którzy znaleźli sobie wygodny, a zarazem najgłupszy z możliwych pretekst, żeby być "niepraktykującym".
Elendil napisał(a):
Zawsze mnie rozwala, jak ktoś nie chodzi do kościoła "bo ksienża som tacy źli". Pedofile są i chciwcy, a ja dzięki temu mogę się przynajmniej o tę jedną godzinę dłużej opi*rdalać w barłogu przy świętej niedzieli, ale fajowo, jupiiii, dzienki ci Borze!
Pięknie ujęte. A tyle polactwa w dzisiejszych czasach woli się zasłaniać takimi wyświechtanymi stereotypami, zamiast się wysilić i pomyśleć prawdziwie nad własnymi powodami, że to aż boli.
W każdej organizacji znajdziemy jedną bądź kilka czarnych owiec, rzutujących swoją marną reputacją na resztę porządnego środowiska. Przytoczony przez ciebie przykład Ryfińskiego jest trafny, ci kretyni od Palikota niedługo oskarzą księży o krucjaty na Marsie. Żałosne to i jakże podobne do obwiniania o wszystko Żydów i masonów.
Nie zaliczałbym się do osób wierzących, nie mniej jednak osoby, które widzą wśród księży samych pedofili, zboków, fanatycznych purytańskich kontrolerów zaglądających do łóżek ma naprawdę coś z głową, pójdę dalej- bezmyślnie powiela poglądy "Wyborczej", "Faktów i mitów" i innych lewackich gadzinówek( no dobra, czasem w "Wyborczej" błysną patriotyzmem, jak wtedy kiedy Michnik tłumaczył francuskiemu żurnaliście, czemu w filmie "Katyń" nie ma holocaustu). Człowiek ma rozum by myśleć, analizować fakty.
ale właśnie analiza faktów w sprawie kleru jakoś słabo wychodzi ich obrońcom.
Otóż oczywistym jest, że pedofilia zdarza się u innych grup zawodowych, podobnie jak wegetarianizm, faszystowskie przemyślenia czy miłość do owiec...
Problem leży w tym, że w pewnych okolicznościach pewne skłonności (do których trzeba mieć predyspozycje osobiste tak czy siak) mają większą szansę na wyzwolenie i uciech 100
To jest zupełnie jak w Skazanych na Shawshank - Red ma rację mówiąc, że do homoseksualizmu trzeba być człowiekiem. Bogs Diamond i jego ekipa to nie geje-gwałciciele, ale gwałciciele w zbiorowości jakiej się znajdują. Na wolności z pewnością dupczyliby babeczki, a tutaj skoro ręka im nie wystarcza, zajmują się facetami...
I tak samo jest z klerem. Znając stosunek kościoła do kobiet raczej rzadko słyszymy o dobieraniu się do płci przeciwnej. Klerycy, ministranci itd. Część tych "ludzi" z pewnością nie jest homoseksualna ani bi... po prostu łowią w takiej rzece po jakiej przyszło im pływać.
ALE
W przeciwieństwie do innych grup zawodowych księża mają (w teorii chociaż) specyficzną pozycję w społeczeństwie, powinni pełnić specyficzną rolę, podległą jeszcze specyficznym dogmatom. A biorąc przykład polski, gdzie kler chce być partią polityczną i dyktować ustawy...
Nie dziwne, że się za nich zabrano. To tak jak gdyby złodziej pouczał cię o moralności, a policja zamiast go łapać przerzucałaby go do innego miasta.
Człowiek ma rozum by myśleć. No właśnie.
Skłonność do chłopców jak najprawdopodobniej bierze się z mizigonii, która ma swoje źródła w twórzczości Augustyna czy Tomasza z Akwinu. Oni z kolei wynieśli to od sfrustrowanych filozofów starożytności - Platona oraz Arystotelesa. Jak wiadomo Grecy lubili....mężczyzm.
A od obrony księży - pedofili jestem daleki, powinni odpowiadać na tej samej stopie jak pedofil świecki. Bardzo dobrze się stało, że biskupa z Dominikany będzie ścigać Interpol. Ubolewam jednak, że sprawa tego duchownego to wodna na młyn dla Lisa, Ryfińskiego oraz Palikota.
Elendil napisał(a):
Zawsze mnie rozwala, jak ktoś nie chodzi do kościoła "bo ksienża som tacy źli". Pedofile są i chciwcy, a ja dzięki temu mogę się przynajmniej o tę jedną godzinę dłużej opi*rdalać w barłogu przy świętej niedzieli, ale fajowo, jupiiii, dzienki ci Borze!
________
Ale to jest akurat jak najlepszy powód, by nie chodzić do kościoła i zerwać z organizacją KK. No bo niby jaki? Ktoś przestał być wierzący? Też, tylko teraz pytanie, z jakiego powodu ktoś przestaje być wierzący. Jeśli byś napisał, że nie rozumiesz tych, którzy stają się niewierzący przez księży, to bym się z tobą zgodził, by istotnie, stawanie się niewierzącym przez paru duchownych jest trochę głupie i słabe.
Ale jeśli duchowni zniechęcili kogoś do samej instytucji Kościoła, przez co ktoś jest wierzący, ale nie czujący się katolikiem/protestantem/prawosławnym/whatever, a nawet staje się antyklerykałem, to jest jak najbardziej zrozumiałe!
Sam mam wielu znajomych, którzy uważają się za wierzących, jednak nie chcący mieć nic wspólnego z kościołami.
Sam mam babcię, która jest głęboko wierząca, zawsze chodzi do kościoła, modli się, a jednocześnie jest mocno antyklerykalna i źle nastawiona do księży, z wyjątkiem papieży, których zawsze uważa za autorytet.
Wreszcie, zanim zostałem agnostykiem, to sam przez jakieś 1,5-2 lata uważałem się za chrześcijanina, ale nie za katolika, którym byłem przez większość życia. I mimo, że w ciągu tego okresu miałem już antyklerykalne podejście(choć miałem je już jako katolik wcześniej), to chodziłem na religię w szkole, czy - o tempora, o mores, co nie? - czasem nawet na mszę. Dlaczego? Bo zakładałem, że robię to dla Boga, a nie dla klechów. (no i w przypadku religii - też po to, by podyskutować(czasem popyskować) księdzu/katechetce).
Tutaj można podać też przykład z SW - mieliśmy Jedi, co poodchodzili z Zakonu, którzy dalej chcieli być wierni ideałom Jasnej Strony, ale nie chcieli mieć już nic wspólnego z Jedi.
To u nas tak nie można? Wierzyć w Boga/Allacha/Buddę/Wisznu/whatever, a jednocześnie być przeciwnikiem kościoła, który rzekomo tą nadistotę reprezentuje.
Sorry za archeologiczny odkop, ale naszła mnie ostatnio taka zagadka do rozwiązania: jak się powszechnie mówi na tych, co przystępują do bierzmowania?
Bo na tych, co przystępują do pierwszej komunii, mówi się: komuniści. Bo Komunia(jak komunizm), do tego Święta, więc określenie per "komuniści" na dzieciaki w białych szatach pasuje idealnie.
A jak analogicznym schematem nazwiemy kogoś, kto przystępuje do bierzmowania?
Odpowiedź jest prosta - na przystępujących do bierzmowania mówi się: "przystępujący do bierzmowania", wcześniej "kandydaci do bierzmowania". Przejdź się kiedyś do Kościoła, to z pewnością usłyszysz taki właśnie oryginalny zwrot.
To strasznie idiotycznie się mówi, bo podczas gdy "komuniści" mają tylko 4 sylaby, to twoje wyrażenia mają po 9-10 sylab. Język można sobie połamać!
Rusz głową, to razem wymyślimy jakieś przyjemniejsze i wygodniejsze określenie!