W dwóch poprzednich odsłonach napisałem trochę o zaplanowaniu dwóch podstawowych aspektów podróży na Celebration. Pierwszy jest może nie najtrudniejszy, ale najbardziej uciążliwy (choć do niego jeszcze wrócę, ale nie w tym wpisie). Mowa o wizie. Drugi jest najdroższy, czyli chodzi o samolot. Jednak przygotowanie do wyjazdu wymaga od nas jeszcze trochę pracy.
Po pierwsze, gdy już mamy termin konwentu i samolot, trzeba załatwić najważniejszą rzecz. Urlop. Fajnie, niektórzy studiują i nie mają z tym problemu, przynajmniej teraz, ale przypominam, że takie Celebration IV (i wcześniejsze) miały miejsce na przełomie kwietnia i maja bądź maja i czerwca. To niestety może utrudniać komuś wylot. W pracy wcale jest nie lepiej, pomijając ograniczą ilość dni do wykorzystania, trzeba sobie załatwić odpowiednio wcześniej termin. No i przygotować wszystkich w pracy na to psychicznie. Prawie zawsze jest tak, że znajdzie się super ważny projekt, przy którym się pracuje, więc w sprawie urlopu trzeba podejść ostro. Tak miałem w 2010, gdzie sprawa urlopu obiła się o dyrekcję i wymagało to ode mnie pewnych zobowiązań. Jeszcze gorzej miałem w 2007, kiedy owszem urlopu mi nikt nie chciał zabrać, ale zamknięcie wszystkich spraw przed wyjazdem wymagało bardzo wielu nadgodzin, także w sobotę. I to, że dostaniemy zatwierdzony urlop, nie oznacza, że można spać spokojnie, ale prawdę mówiąc nie czułbym się szczęśliwy, gdyby firma zaproponowała mi zwrot kosztów lub opłacenie wyjazdu w innym terminie. W tym roku na szczęście poszło dużo łatwiej, ale może dlatego, że nowy hiperważny projekt dopiero się rozkręca.
Mamy wizę, mamy samolot i urlop, kolejna rzecz to hotel i bilet na Celebration. Bilet na Celebration można kupić na oficjalnej stronie konwentu, płatność kartą kredytową, odbiór wejściówki na miejscu w centrum konwentowym. Dodatkowo na stronie konwentu można kupić gadżety, których nigdzie indziej nie będzie, koszulkę czy pamiątkowy program. Samo kupowanie jest proste, więc nie ma co się nad tym zastanawiać. Ze strony konwentu mamy też możliwość przejrzenia hoteli proponowanych i zarezerwowania sobie w nich noclegu. Nie zawsze się to opłaca, bo często te miejsca są dość daleko, ale prawie zawsze te hotele podstawiają busy konwentowe. Można też znaleźć hotel własnym sumptem. Można też na tym przyoszczędzić, ja tak miałem w Los Angeles, gdzie wylądowałem w prawdziwym amerykańskim motelu przydrożnym, który znajdował się całkiem niedaleko od miejsca konwentu. Z tym, że oczywiście podróże kształcą i czasem okazuje się, że lepiej jest wydać więcej, by wydało się mniej. Droższy hotel, który oferuje darmowy Internet, basem i śniadanie, może wyjść taniej niż motel plus śniadanie i to bez Internetu. Zresztą już miałem tak kiedyś we Włoszech, że rozglądałem się za hostelami, a hotele okazały się tańsze. Jak się już podróżuje warto zastanowić się nad kartą lojalnościową danej marki, wtedy dostajemy zniżki.
Kolejna rzecz to ustawienie dni swej obecności w Stanach. Lot niestety trochę trwa, można oczywiście spać w samolocie, ale wygodne to to nie jest. Nie ma jak to łóżko. Zazwyczaj po przylocie już na miejsce i dotarcie do hotelu marzy się tylko o szybkim prysznicu i rzuceniu się w wir kołdry i poduszki. Czasem nawet nie ma siły na prysznic, ale Orlando nie jest tak ekstremalnym wyjazdem by lecieć tam ponad 30 godzin. Niemniej jednak trzeba się liczyć z tym, że pierwszy dzień minie nam na odsypianiu podróży. Niektórzy mogą potrzebować nawet dwóch, więc lepiej sobie zrobić zapas, zwłaszcza jak coś się chce zobaczyć.
I tu właśnie kolejna rzecz, co można zobaczyć w Orlando? Zabytki? Nie, tu ich praktycznie nie ma. Orlando to taka nasza olbrzymia Łeba, bądź inny turystyczny ośrodek nad morzem, acz dbają o to, by turyści mieli co robić. Mnóstwo pól do mini golfa, małych dziwnych muzeów i olbrzymich parków rozrywki z Disneyworldem na czele. Jest też park Warner Bros, gdzie pewnie wylądowaliby fani Harry’ego Pottera, jest też oceanarium i farma aligatorów. Czyli jest, co robić. O transport nie trzeba się martwić, w hotelu nam na pewno powiedzą jak tam dojechać.
Z planowania zostaje jeszcze jedna rzecz, niby najważniejsza, ale i tak zostawiana na sam koniec. Układanie planu konwentowania. I tu oczywiście trzeba sobie go dokładnie przeczytać i potem się zdecydować, czy woli się iść na panel z Del Reyem czy na panel o Holokronie i kanonie, które trwają jednocześnie. Jeśli się na nie pójdzie, to jest problem z panelem o 1313, ale za to jest szansa by wbić się na panel o serialu komediowym. I tu ważna uwaga, z wyjątkiem paneli mało obleganych (jak te dotyczące EU), nie ma za bardzo szans na wbicie się na panel, nie stojąc długo w kolejce. Średnio trzeba liczyć z pół godziny, by mieć pewność. Niestety w przypadku mega gwiazd jak Hamill czy Fisher to może być za mało. Ale coś za coś. Dlatego przygotowując sobie plan odwiedzania paneli trzeba przede wszystkim pozaznaczać sobie możliwości. Taki 1313 jest powtarzany dwa razy, więc jest większa szansa by raz się załapać. No ale Carrie to raczej nie powtórzą. Trzeba sobie umieć wybrać priorytety.
Ostatnią rzeczą, którą warto sprawdzić, to informacje o tym, co aktualnie dzieje się na Florydzie. To już południowy klimat, więc takie ogłoszenia jak możliwość zakażenia się malarią są dla nas wiążące. Teraz wiemy, że na Kubie szaleje Denga, ale chyba szybko do Florydy nie dotrze. Za to na Florydzie szaleją ślimaki afrykańskie (dobrze, że nie syberyjskie). Cóż jaki kraj, taka plaga.
[img]http://bi.gazeta.pl/im/2a/ed/ba/z12250410Q,Slimak-z-gatunku-Lissachatina-fulica.jpg[/img]