Pisząc relację z konwentu takiego jak Celebration VI, który odbywa się często na innym kontynencie (przynajmniej dla nas), nie w sposób opisać wszystko, co by się chciało i mogło. Dlatego w tym roku, oczywiście poza klasyczną relacją, spróbuję skorzystać z innej formy relacjonowania. A jest nią blog.
Jeszcze kilka lat temu, wyjazd na zachód wiązał się albo z wizami, albo z uciążliwymi kontrolami na granicach. Sam pamiętam jak jadąc na „Mroczne widmo” do Londynu, byłem przepytywany przy wjeździe do Wielkiej Brytanii. Dziś jest nam o wiele łatwiej, nawet do Kanady nie potrzeba wiz, o ile oczywiście ma się paszport biometryczny. Gorzej jest z USA. Zdobycie wizy nie jest może trudne, ale z pewnością uciążliwe. W sumie dziś łatwiej zdobyć wizę turystyczną do Chin, niż do naszych przyjaciół i sojuszników z NATO. Niestety każdą podróż do USA trzeba poprzedzić zdobyciem wizy i na razie nic nie wskazuje by miało się to zmienić.
Zdobycie wizy, tak jak pisałem wcześniej, trudne nie jest, tylko uciążliwe. Trzeba zacząć od zorientowania się w temacie. Wchodzimy na stronę ambasady amerykańskiej i tam można znaleźć obowiązujące aktualnie przepisy. Proces przyznawania wiz zmienia się trochę w czasie, ja swoją robiłem w roku 2007, więc szczegóły dziś są inne. Ogóły zaś pozostają niestety bez zmian.
Pierwsza rzeczą, przez którą trzeba przejść to kwestionariusz z mnóstwem dziwnych pytań. Niestety nikt w Białym Domie nie wpadł na to, by te formularze uprościć, ba na niektóre pytania trzeba odpowiedzieć nie zgodnie z prawdą, a tak by nie budzić podejrzeń. Trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone to państwo policyjne, pod niektórymi względami Chiny dają więcej wolności osobistej. Stąd też pomysł amerykańskich polityków, że ludzie będą odpowiadać zgodnie z prawdą na pytania zawarte w kwestionariuszu. My mamy zaś tylko stertę niepotrzebnych nikomu dokumentów do wypełnienia.
Gdy już załatwimy papierologię, w to wchodzą także oczywiście zdjęcia, które trzeba zrobić w odpowiednim formacie, można przejść do następnego kroku. Audiotele. Trzeba się dogadać, kiedy można przyjechać. Łatwo się domyślić, że to trwa dość długo, a my ślęczymy na telefonie i nabijamy Obamie kasę na ratowanie ich upadających banków. Sprytne, nie powiem, ale irytujące. Niestety, gdy już przejdziemy audiotele i umówimy się na rozmowę z konsulem, nie oznacza, że będzie łatwiej. Wręcz przeciwnie. W Polsce ambasada USA znajduje się w Warszawie, pozornie wydawać by się to mogło logicznie, ale czasem jest tak, że dany ambasador rezyduje w ambasadzie w innym państwie. Czyli np. na całą Europę Środkową ambasada znajduje się tylko w Pradze, a obsługuje nie tylko Czechy, ale i Słowacje, Węgry i Polskę. Zresztą my robimy podobnie i w niektórych odległych krajach ambasador ma trzy lub cztery państwa do obskoczenia, wiadomo cięcie kosztów. Na szczęście w przypadku Stanów mamy o tyle dobrze, że nie dość, że mamy ambasadę, to jeszcze w Krakowie jest konsulat. Jako, że mieszkam na południu Polski to właśnie tam było mi bliżej, choć obecnie nie wiem, czy do Warszawy nie jest łatwiej już dojechać (nie autem).
Myliłby się ktoś, kto pomyślałby, że skoro już nabiliśmy rachunek telefoniczny, to konsul będzie na nas czekał. Żadnej herbaty, ponczu, czy ciasteczek. Przybywa się wcześnie rano pod budynek konsulatu, a tam olbrzymia kolejka. W sumie nawet gorzej, nie kolejka, tylko chmara ludzi, która próbuje się wbić do środka, a przed otwarciem wszyscy muszą stać po drugiej stronie ulicy, bo mogą być potencjalnymi terrorystami. „Przyjemne”, nie powiem. Gdy już wpuszczą nas do środka, oczywiście małymi grupkami, dopiero tam formuje się właściwa kolejka. Potem czeka nas kilka kontroli, bo przecież każdy, kto chce ubiegać się o wizę, może przyjść do konsulatu z bronią lub w celach terrorystycznych. Prawdę mówiąc na wielu lotniskach tak nie trzepią jak w konsulacie.
Po tych traumatycznych przejściach w końcu przyjmuje nas konsul. Siadamy, on czyta nasze formularze i zadaje kilka pytań. U mnie to właściwie było jedno, rozmowa mniej więcej wyglądała tak:
- Po co chce Pan jechać do naszego wspaniałego i cudownego kraju?
- Na konwent Gwiezdno-wojenny.
- Cool. Jest Pan fanem Gwiezdnych Wojen? - To pytanie ma sprawdzić, czy nie kłamię i nie wymyśliłem głupiego powodu, by zdobyć wizę.
- Tak.
- Cool.
I jak mamy szczęście to pieczątka na formularzu zostaje wbita. Jak się nie było przekonywującym, to konsul potrafi zapytać jeszcze o coś, najczęściej o to co sam wie, czyli o ulubiony epizod, albo postać. Tak przechodzi się weryfikację. Uwaga, na te pytania trzeba odpowiadać pewnie i bez zająknięcia, inaczej możemy być terrorystą.
Gdy się zgodzi, zabierają nam paszport i możemy zmykać z konsulatu. I czekać już w domku na kuriera, który ów paszport przywiezie. W środku będzie wklejona wiza na 10 lat. Można przekraczać w tym czasie granicę ile razy się chce, ale nie można w USA siedzieć dłużej niż pół roku. No i nie można pracować.
[img]http://img.interia.pl/biznes/nimg/n/2/Konsulat_USA_Krakowie_Fot_4010450.jpg[/img]
Można sobie zadać pytanie, co będzie jeśli paszport straci ważność, zanim skończy się wiza. Na to pytanie jednak odpowiem innym razem, choć może nie następnym.