"Star Wars Komiks": "Rytuał przejścia" - recenzja
Następca tronu został porwany, a wraz z nim mistrz Jedi Tholme, wysłany przez Radę, by go chronić. Dwójka byłych padawanów Tholme’a wyrusza na jego poszukiwania, nie wiedzą oni jednak, że przyjdzie im stanąć przeciwko parze Morgukai, zabójców wyszkolonych i uzbrojonych tak, by móc stawić czoło nawet rycerzom Jedi...
Quinlan Vos i Aayla Secura. Był taki czas, gdy ich komiksowe przygody rozpalały wyobraźnię tysięcy fanów Star Wars na całym świecie i gdy ich popularność (uściślając, jedna z okładek komiksu z błękitnoskórą Twi`lekanką w roli głównej) przyciągnęła uwagę samego George`a Lucasa. Te czasy dobiegły końca wkrótce po premierze "Zemsty Sithów" i śmierci Aayly w dramatycznych scenach wykonywania Rozkazu 66. Jedi Republiki ery Wojen Klonów zastąpili, na lepsze lub gorsze, Cade Skywalker i Zayne Carrick. Fani w Polsce są jednak w trochę innej sytuacji niż Amerykanie i ze wszystkimi tymi postaciami spotykają się pierwszy raz mniej więcej w tym samym czasie. Tylko czy historie z udziałem Aayly i Quinlana wciąż mają ten sam dar oddziaływania na fanów co kiedyś? A może właściwe pytanie powinno brzmieć inaczej – czy przy takiej polityce wydawniczej Egmontu, która ma bardzo niewiele wspólnego z trzymaniem się chronologii Star Wars, śledzenie przygód tej dwójki daje tyle samo frajdy? Można to sprawdzić na przykład na podstawie ostatniego tegorocznego „Wydania Specjalnego Star Wars Komiks”, "Rytuału przejścia".
Ponieważ mgliście pamiętam wydarzenia cyklu "Republic" (wtedy jeszcze zwanego "Star Wars Ongoing"), gdy poznawałem je pierwszy raz tych dziesięć lat temu, "Rytuał przejścia" wydaje mi się być niekompletną opowieścią. Przeczuwam, że zwykli czytelnicy jeszcze silniej odczują brak znajomości wcześniejszych miniserii – w tym kluczowego "Twilight", dawno temu wydanego w Polsce przez Amber jako "Ciemność” – do których nawiązania co rusz odnajdujemy na kolejnych stronach komiksu. To spory minus tego komiksu, minus, którego nigdy nie musiałbym brać pod uwagę w recenzji, gdyby nie potraktowanie "Rytuału przejścia" przez Egmont jak samodzielnej pozycji. Jest to rzecz o tyle smutna, że historia tu przedstawiona, choć dość schematyczna i prosta, przykuwa oko dynamiką, okazyjnym humorem i interesującymi postaciami, ze szczególnym wskazaniem na Devaronianina Villiego i jego fruwającego droida. Wszystko, co nadaje specyficzny charakter tej opowieści, będącej pomostem między epoką pokoju a erą Wojen Klonów (także dosłownie – w USA "Rite of Passage" ukazało się na dzień przed "Atakiem klonów"), wiąże się ze zdarzeniami poprzednich komiksów. Bez tego mamy jedynie pełną akcji opowiastkę o Jedi próbujących przechytrzyć porywaczy i szytych grubymi nićmi machinacjach hrabiego Dooku. Mało, za mało.
Tak jak do niedawna w USA wszystkie komiksy z udziałem Cade`a Skywalkera i kolorowej załogi "Mynocka" były koprodukcją duetu John Ostrander – Jan Duursema, tak przygody Quinlana i jego przyjaciół tudzież wrogów miały za sobą identyczny zespół twórczy. W tym także "Rytuał przejścia". O pięknej i zawsze efektownej kresce Duursemy można długo opowiadać – jeśli zajrzycie do recenzji innych komiksów z jej rysunkami, przeczytacie głównie liczne peany na jej cześć i bardzo nieliczne narzekania na sceny walki, które bywają mętne i czasem nie jest łatwo się zorientować, kto kogo zastrzelił czy kto komu odciął rękę. Ale ponieważ trochę to przypomina chaos prawdziwej walk na śmierć i życie, nawet przestałem mieć o te niejasności graficzne pretensji do Duursemy. Oczywiście "Rytuał przejścia" prezentuje wcześniejszy etap twórczości uznanej rysowniczki, niż ostatni wydany w Polsce tom "Dziedzictwa", jednak różnice specjalnie nie rzucają się w oczy. Powiedziałbym nawet, że są w "Rytuale..." pewne elementy, które wypadają lepiej i oryginalniej – ale być może tylko mi się tak wydaje, bądź o różnicy świadczy inne podejście do kolorów, stosowane dziewięć-dziesięć lat temu.
Podstawowym `wyróżnikiem` każdego komiksu, który swoimi imionami sygnują Ostrander i Duursema, jest wspaniały klimat. Jak mało kto, duet ten potrafi tchnąć w swoje dzieła magię „Gwiezdnych wojen”. Czy będzie to kształt pojazdu, krajobraz planety lub miasta, czy jakiś soczysty dialog, nigdy nie stracimy pewności, że trzymamy przed sobą komiks Star Wars. "Rytuał przejścia" jakby trochę odstaje od tego najwyższego standardu. Dostajemy smaczki z Expanded Universe, jak myśliwiec CloakShape albo korweta typu Marauder, akcja dzieje się m.in. na znajomym Ryloth, a jakby coś było nie do końca jak należy. Być może Duursema i Ostrander za bardzo oddalili się od znajomych rejonów galaktyki i skupili się na eksponowaniu na okrągło tych samych postaci, bez zwracania uwagi na tło? Wiem natomiast, że w sferze klimatu dużo napsuli mało wiarygodni Morgukai, osobnicy niewrażliwi na Moc i, co tu dużo mówić, głupawi, którzy rozstawiają po kątach wszystkich Jedi dookoła. Jakoś tego nie kupuję.
Półtora roku temu miałem przyjemność recenzowania SWK Wydania Specjalnego pod tytułem "Oblężenie Saleucami". Była to jedna z ostatnich miniserii wspominanego już cyklu "Republic", która traktowała o wydarzeniach Wojen Klonów i stanowiła punkt kulminacyjny długiej sagi o Vosie, Tholmie, Securze i paru innych bohaterach. W swoim czasie komiks był uznawany za jedno z najlepszych `dzieł obrazkowych`, i słusznie, bo pięknie spinał wątki z kilkunastu wcześniejszych zeszytów serii. Sęk w tym, że w Polsce wydano go w oderwaniu od tychże zeszytów i czyniąc to, pozbawiono go niemal całego fabularnego powabu. Z komiksu świetnego, uczyniono komiks ledwo dobry. To samo stało się, niestety, z "Rytuałem przejścia". W tym komiksie było coś więcej, niż tylko quasi detektywistyczna opowiastka bez większego znaczenia dla historii galaktyki. Nie mogę jednak bezlitośnie skreślić "Rytuału..." i powiedzieć: nie kupujcie, nie warto. Wciąż warto, za humor, dialogi, Villiego, czy rysunki. Warto, ale ze świadomością, że to tylko jedna z części dłuższej historii, która w Polsce jeszcze się nie ukazała w całości.
Ogólna ocena: 7/10
Fabuła: 5/10
Rysunki: 9/10
Kolory: 8/10
Klimat: 8/10
Tytuł: "Rytuał Przejścia"
Scenariusz: John Ostrander
Rysunki: Jan Duursema
Kolor: Brad Anderson
Tusz: Ray Kryssing
Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
Wydawca: Egmont
Data publikacji: 02.12.2011r.
Druk: kolor
Oprawa: miękka
Format: 170x260 mm
Stron: 96
Cena: 9,99 zł