Siemka, również ja postanowiłem poblogować. Dziś pod nóż pójdzie seria „Republic Commando” – „Komandosi Republiki”. Gra i książki.
Otóż mamy historię kilku grup żołnierzy, którzy za liniami frontu robią z Separatystami co chcą. Potrafią wyrządzić więcej szkód wrogowi niż ostrzał orbitalny. I to wspomagany medytacją bitewną. Mają do dyspozycji szeroki arsenał, od snajperek po granaty EMP i bazooki. I super wytrzymałe (a przy okazji super wyglądające) zbroje.
Czy to dobry materiał na grę, pięć książek i dwa opowiadania? Oczywiście, że tak! – powiecie. I mielibyście rację. Gdyby tych książek i opowiadań nie pisała pani Karen Traviss. Ale o tym później.
– jak na moje skromne standardy jest świetna. Spędziłem wiele godzin wraz z Bossem i spółką kasując co się da i do dziś rozpaczam po Sevie i czekam na dwójkę. Komandosi zostali tam przedstawieni jako rasowe siły specjalne, twardziele itd. Słowem: genialne.
Więc gdy pewnego pamiętnego dnia zobaczyłem na półce w Matrasie „Bezpośredni Kontakt” (pierwsza książka o Komandosach) kupiłem ją i przeczytałem od deski do deski w jakieś pół tygodnia (niezły wynik, jak na 11-l2 latka). „BK” był genialny, bo czytając go czuło się takie same emocje jak podczas gry. Ciągła akcja, strzały, wybuchy i odsyłanie droidów na złom.
Jaką taką powtórkę z „BK” mieliśmy w „Celach” – opowiadaniu mającemu miejsce przed akcją książki „Potrójne zero” – 2 części Komandosów. Czemu ta powtórka była „jaka taka”? Bo w tym opowiadaniu pojawił się Kal Skirata. Nienawidzę gościa.
Od tej pory następne książki (Potrójne zero, Prawdziwe barwy, Rozkaz 66, 501st) są, jak to ktoś na Bastionie kiedyś fajnie określił – „Mandaloriańską telenowelą”. Pani Karen Traviss pogrążyła się bez reszty w tworzeniu swojego mini-świata i opisywaniu nowej kultury, ba, nacji w Uniwersum Star Wars – Mandalorian. Za to wiele osób chwali „Komandosów” Za to, są oni dla mnie smutnym zawodem. I tu pojawia się znów Skirata. W częściach 2-4 „Komandosów” cała akcja skupia się praktycznie na nim, a tytułowi bohaterowie idą na boczny tor. Napisałem: „akcja”? BUHAHAHA!!! Największym przeżyciem w jego historii jest, gdy jakaś jego koleżanka upiekła mu ciasteczka z jego rodzinnej planety, a jego największym dylematem jest, czy upiekła je dobrze. Historia Skiraty jest może dobrym pretekstem do opisywania Mandosów (Traviss praktycznie od zera stworzyła ich język! - szacun) i nie miałbym nic przeciwko niej, gdyby tylko kufa nie zajmowała siedemdziesięciu procent książki!
Dobra, ktoś powie: Mamy tego starego, nieszkodliwego pierdziela który zajmuje 70% książki. To nie narzekaj, nie czytaj o nim, tylko o Komandosach!
Tylko, że się nie da, bo Komandosi poszli za jego przykładem. Więcej czasu spędzają szukając żon lub pijąc drinki w kantynie na planecie Mandalore (jeden nawet spłodził syna), niż na froncie. A podatnicy Republikańscy za nich płacą. Pani Traviss w ciągu pięciu książek zrobiła z elitarnych żołnierzy zwykłych ludzi. I wprawdzie stworzyła (i super jej to wyszło) Mandalorian, ale to nie miały być książki o nich. Nie to chciałem kupić, wydając ileśtam kasy. Chciałem poczytać o akcjach na linii frontu, odsyłaniu blaszaków na złom i wygrywaniu wojny. A Karen Traviss, za pośrednictwem Kala Skiraty (do którego mam to to duuuży żal) skutecznie Komandosów od tego odwiodła.