Siódmy tom tej serii za mną. Jak nic, jestem dzielny brnąc dalej w ten niezaplanowany bełkot. Niestety po tej książce widać już tylko jedno, że ta seria nie ma szans się obronić. A jak się słyszy, że Allston będzie musiał zamykać jej wątki w nowych Widmach, to ręce opadają.
Ale po kolei. "Conviction" to nasze ostatnie spotkanie z Allstonem, mistrzem politycznej intrygi w tej serii. I faktycznie, ten wątek jest tym, co nadaje książce charakter, co sprawia, że chce dalej się ją czytać. Denning zostawił nas w miejscu w którym zakon Jedi, dowodzony przez Sabę, po wewnętrznych konfliktach idzie na wojnę z Daalą. Allston zaś skupia się bardziej na politykach. Owszem wątek Daali nadal jest wyrazisty, ale w tle pojawiają się nowe marionetki, bo trudno ich graczami nazwać. Gdzieś tam nawet próbuje ruszać wewnętrzne rozgrywki Imperium, wykorzystuje wątek buntu niewolników i jeszcze pojawiają się Mandalorianie w osobie Boby Fetta. Efekt jest taki, że książka właściwie kończy się tym, że to Daala szykuje się do starcia z Jedi, a my tylko doświadczyliśmy potyczki, a nie wojny. Cóż, jeszcze dwa tomy tych potyczek.
W tle przewija się wątek Tahiri, z którego niestety nadal nic nie wynika.
Reszta zaś to już prawdziwa ciekawostka przyrodnicza. Dalej wracamy do podążania po planetach i poznawaniu ich kultur i Mocy. Tym razem trzeba sobie odświeżyć "Planetę zmierzchu". Mnie się niestety nie chciało, choć pewnie inaczej bym po niej odebrał "Convinction". Sam pomysł by ponownie poznawać Moc, cóż wydawało się że skończyli z tym w serii. A jednak nie. I to chyba jest jeden z największych plusów FOTJ, cała trójka mocno grzebie w EU i stara się usystematyzować pewne rzeczy. Nawet tak bzdurne jak "Planeta zmierzchu".
Gdzieś tam w tle przewija się też wątek Abeloth. Ale przewija, to dobrze powiedziane. To było coś, co faktycznie wydawało się nie tylko napędzać tę serię, ale i być zarazem powiewem świeżości. Niestety idziemy po najmniejszej linii oporu i prawdę mówiąc "Conviction" nie ruszyło nas do przodu.
Osobiście jestem rozczarowany tą książką i zmęczony serią. Sue niedawno wspomniała, że dla niej planowanie tej serii było jedną z najwspanialszych przygód w życiu. Ja nie wiem, co oni tam robili. Szczerze mówiąc, o ile podziwiam przeglądanie EU i czyszczenie go, o ile jest tu kilka fajnych wątków to wszystko jest i tak posiekane i rozwleczone. Może w polskiej wersji, gdy cała seria zostanie wydana prawie za jednym razem, będzie się to lepiej.
A książka poza serią, moim zdaniem się nie sprawdza już w ogóle. Owszem Allston ma umiejętność pisania dialogów, podejścia trochę humorystycznego, jednak tym razem to nie wystarcza. Wiele stron nie dość, że się dłuży to jeszcze nic nie wnosi. Już chyba najlepszy przykład to Han i Leia z Allaną. Są, ale ich obecność nic nie zmienia. Muszą być bo to książka z SW i redaktorki chciały. Basta. Inaczej się pisze powieść niezależną a inaczej część serii, tylko w tym drugim przypadku warto zadbać o aspekty, rozpisać to lepiej. W "Convinction" niestety tego wszystkiego zabrakło.
A jeszcze bardziej przerażające jest to, że po Allstonie pałeczkę przejmuje najsłabsze ogniwo serii, czyli pani Golden. Wątpię by Denning jedną książką to mógł uratować. Owszem potrafi (Gwiazda po gwieździe, Zjawa z Tatooine), ale potrafi też wypuścić kaszankę (Mroczne Gniazdo). Osobiście stawiam na powtórkę z "Niezwyciężonego", najlepsze u Denninga będą ostatnie strony, reszta będzie się dłużyć. Podobnie jak w całym FOTJ.