„Mad Max”, „Gwiezdne Wojny”, „Terminator” i jeszcze „Park Jurajski”. Wszystko w nowych wersjach i w kinach. Który mamy rok? 2015. Na pierwszy ogień poszedł „Mad Max” i przyznaję było niesamowicie. Drugim wielkim filmem tego roku jest bez wątpienia „Jurassic World”, wielkim bo już pobił wiele rekordów, w tym zmiażdżył „Avengersów” w box officie. Prawdę mówiąc jest to też reżyserski debiut Colina Trevorrowa w takiej roli. Udało mu się wcześniej nakręcić interesujące i bardzo pozytywne w przekazie „Na własne ryzyko”, ale to był film innego kalibru. Malutki, dobrze zmontowany, trzymający tempo, a przy tym prosty. Trochę inaczej jest z „Jurassic World”, filmem który musiał się mierzyć z legendą. I to właściwie jest punkt wyjścia.
Za scenariusz odpowiadają tym razem cztery osoby. Poza Trevorrowem, jest jeszcze jego scenarzysta z „Na własne ryzko”, Derek Connolly, a także duet Rick Jaffa – Amanda Silver, którzy stworzyli fenomenalną „Genezę Planety Małp”. Wydawało się, że film jest w bezpiecznych rękach i ma szanse przebić trzecią część. Potem pojawiły się zwiastuny i prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś dużo gorszego. Kto wie, może właśnie to nastawienie uratowało ten film w moim odczuciu. Mówiąc krótko, to blockbuster na całkiem przyzwoitym poziomie. Ale tylko kolejny blockbuster, który niestety podpina się pod znaną serię.
Chyba największym problemem tego filmu jest to, że twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą osiągnąć. Czy stworzyć nowy film w świecie „Parku”? Czy zrobić remake, czy kontynuację i co ważniejsze czy ma to być pojedynczy obraz czy trylogia. Efekt jest taki, że o ile główna linia fabularna, poniekąd całkiem znośna, to faktycznie bardziej intensywna jedynka dwadzieścia lat później. Dużo tu nawiązań, dużo bazowania na sentymencie, ale też są kopie fabularne przeniesione wprost, w dodatku całkowicie niewykorzystane. Chodzi mi o rozwodzących się rodziców dzieciaków, motyw który pojawia się praktycznie w jednym miejscu, by rozbudzić w widzu żal, a jednocześnie nie mający ani rozwiązania, ani nawet kontynuacji. Czasami film kopiuje za bardzo pierwszą część, praktycznie pomijając wydarzenia trzeciej i niewiele nawiązując do drugiej. Ale gorzej jest z tymi wszystkimi innymi motywami, dołączonymi do filmu po to, by mieć podstawy do kontynuacji. Czyli lekko spoilerując, tresowane dinozaury, które służą w wojsku. W epoce dronów to się troche już mija z celem.
Silną stroną wszystkich filmów z cyklu są oczywiście dinozaury, które same w sobie już są fajne. Tu wpadli na pomysł, by stworzyć jeszcze fajniejszego i choć dalej się to jeszcze jakoś broni, to jednak pozostawia już pewien niesmak. Niemniej jednak możliwość oglądania tych wszystkich stworzeń na ekranie w pełni funkcjonalnym parku robi dobre wrażenie.
W porównaniu z trójką ten film ma jedną zaletę. Postaci. Przede wszystkim oczywiście Owena (Chris Pratt) i Claire (Bryce Dallas Howard), oni ciągną ten film. Jest tu dużo humoru słownego, ale jeszcze coś o czym często w Hollywood zapominają, dobrze napisane postaci drugoplanowe. Aktorzy nawet przebywający krótko na ekranie stają się charakterystyczni i rozpoznawalni. To mi się bardzo podobało. Niestety najgorzej wypadają tu dzieciaki, bo znów są za bardzo skopiowane z pierwszej części.
Filmowi niestety nie udaje się zachować równego tempa. Wiele scen zwłaszcza na początku sprawia wrażenie pociętych, zwłaszcza w dialogach, jakby zabrakło w nich jeszcze jednej wypowiedzi z zabawną puentą. Film też maskarycznie psuje końcówka, wyjęta chyba żywcem z „Godzilli”. Pojedynki dinozaurów to znów standard serii, który musiał wrócić. Ale tu trzeba uważać jak się coś przepakowuje. Wyszło sztucznie i w moim odczuciu aż niesmacznie. Prawdę mówiąc bardziej mnie to popsuło odbiór niż masa innych głupotek z szpikobiegiem na czele.
Podsumowując. Prawdę mówiąc przed seansem spodziewałem się czegoś na poziomie bliższym do współczesnych blockbusterów z „Gniewami” czy „Avengersami” na czele. Sam fakt, że jest lepiej już mnie cieszy. Faktycznie to dobry film na lato, do obejrzenia sobie. Ale nie wiem, czy do wracania. Miejscami dorównuje do trójki, czasem ją nawet przebija. Ale do dwóch pierwszych części niestety mu daleko.