Ulubiony miesięcznik komiksowy każdego szanującego się fana Gwiezdnej Sagi w tym opuszczonym przez wszelkie bóstwa i zdrowy rozsądek u polityków kraju obchodzi kolejny jubileusz. Oto na kioskowych półkach i empikowych regałach wylądował trzydziesty już numer SWK. Ja uczciłem to wydarzenie w sposób mało fortunny, bowiem biegając po kioskach w poszukiwaniu tego numeru. Poczułem się zupełnie jak wtedy, gdy chcąc kupić numer pierwszy również zmuszony byłem urządzić sobie Giro d`Italia po punktach sprzedaży prasy. O ile jednak w tamtym przypadku było to całkiem zrozumiałe (nowość, nie każda pani Jadzia z "Ruchu" zamawiała), to teraz, gdy zawsze znajdowałem go w kiosku w dniu premiery, poczułem niepokój o stabilność wszechświata. A w empikach zalega zwykle po kilkanaście numerów...No, ale ad rem.
W tym miesiącu dwa komiksy i jak to zazwyczaj bywa poziom prezentowanych w SWK historyjek nierówny jak polska droga ekspresowa. Zacznę od gorszej połowy.
Komandosi Landa: Na orlich skrzydłach - Ta opowiastka to olbrzymie rozczarowanie. Tytuł (nawiązujący wprost do filmu i powieści Alistaira McLeana "Tylko dla orłów") sugeruje, że dostaniemy fabułę będącą mieszanką najsłynniejszych klisz pozbieranych z wojennych powieści i hollywoodzkich produkcji o działających za linią wrogą commandos podlane starwarsowym sosem. Wcześniej nie czytałem dla żadnych opisów fabuły i dałem się ponieść wyobraźni marząc sobie skrycie o komiksie, w którym Lando i jego ludzie dokonują
operacji dywersyjnej na zamek Adle...eee...Bast na Vjun. A co dostałem? Opowiastkę o polowaniu na zdegenerowanych pilotach TIE Interceptorów, którzy wojaczkę zamienili na piractwo. Oto więc dzielny Carlissian dobiera sobie ekipę świetnych żołnierzy i mistrzów awiacji w kosmicznych przestworzach oraz na dokładkę ex-imperialnego marszałka lotnictwa (jedyna ciekawa postać w komiksie) - byłego dowódcę poszukiwanych maruderów. Cała ta zbieranina rusza ku układowi Abraxas, by tam ostatecznie pokonać złoczyńców. Po drodze ku zwycięstwie w glorii i chwale jest trochę latania, trochę strzelania, obowiązkowy twist fabularny w postaci zdrady jednego z bohaterów (no, jeden sztampowy motyw odfajkowany, chociaż tyle). Niby wszystko jest w pariadku (wyłączając stronę graficzną, bo styl tych rysunków woła o pomstę do nieba): źli przegrywają, dobrzy wygrywają, są pojedynki na
słowa i broń energetyczną, ale...No właśnie, jedno zasadnicze "ale". To nie jest o komandosach! Komandosi infiltrują przeciwnika za jego liniami i działają skutecznie w ukryciu. Standardowa metoda: uderz i uciekaj. A to mamy grupkę żołdaków, którzy pakują się w sam środek kupy czegoś niemiłego, czyli bazy wroga i są zdziwieni, że dali się okrążyć. Owszem, służy to odkryciu, kto jest kretem, ale w dalszym ciągu to nie jest taktyka komandosów. Tytuł myli czytelnika, bo obiecuje mu coś, czego w ogóle nie dostaje, a to co otrzymuje wcale nie czyni zadość temu rozczarowaniu. Aż chce się zakrzyknąć "Hańba, skandal, tu jest Polska !", aby wyrazić poziom dezaprobaty dla tego niecnego wybiegu scenarzysty. Plusy? Na upartego można znaleźć dwa. Pierwszy to wspominany już przeze mnie marszałek imperialnego lotnictwa, gość twardy i szorstki, ale szlachetny oficer z kręgosłupem moralnym. Drugi to podkreślanie u Landa jego natury hazardzisty. Ogółem wypada to ocenić na 3/10 i zapomnieć o tegoż istnieniu. I jeszcze uwaga odnośnie tłumaczenia tytułu - wydaje mi się, że zgrabniej brzmiałby jego przekład jako "Na skrzydłach orłów", chyba że tłumacz chciał uniknąć skojarzeń z zapomnianym serialem TV z Burtem Lancasterem i Richardem Crenną.
Ślepa próba - Lepsza część najnowszego numeru, co nie oznacza, ze mamy do czynienia z arcydziełem. "Double Blind" to solidna porcja twórczości duetu Ostrander-Duursema. Scenariusz jak zwykle obfituje w typowe zwroty akcji i charakterystyczne dla Johna napuszone niekiedy dialogi. Strona graficzna jak zwykle w przypadku Jan Duursemy stoi na wysokim poziomie-sekwencje pościgu airspeederów w Nar Shaada wypadły tu szczególnie dobrze. Fabularnie to kolejny element układanki pt. "Czy Quinlan Vos jest tajnym agentem Republiki, mającym wejść w łaski Dooku celem wykrycia drugiego Sitha, czy też zmierza ku Ciemnej Stronie i zdradził Jedi, a może gra w swoją własną grę". Fabuła, która stanowi część większej całości nie musi jednak równie dobrze wypadać, gdy ocenia się jako samodzielną opowieść. Niestety, tu "Ślepa próba" zawodzi, ktoś, kto nie zna losów Vosa, albo nie czytał innych Republiców, może się pogubić, bowiem odwołań do wcześniejszych wydarzeń jest sporo. Interesującym aspektem tej opowiastki jest z pewnością sposób w jaki Ostrander kreuje Agena Kolara. Zabracki Jedi (nie mając pojęcia o tym, jakie jest tajne zadanie Vosa) usiłuje go aresztować i zaprowadzić przed oblicze Rady Jedi. Scenarzysta pokazuje go jako antypatycznego, postępującego wyłącznie według zaleceń Jedi, który w istocie rzeczy ani przez chwilę nie budzi w czytelniku sympatii. Jest jak wicedyrektor szkoły odpowiedzialny za dyscyplinę - budzi strach i szacunek, ale jednocześnie dzieciaki go nie cierpią i wyśmiewają się za jego plecami. Na jego tle "rouge" Vos wypada o wiele ciekawiej i sympatyczniej (ma swoje zdanie, troszczy się o kobietę). Fajny pomysł. Ogółem 7/10.
Numer lutowy jest mocno średni, ale i taki czasem musi się trafić, nie możemy ciągle dostawać trzydaniowego obiadu: jeden komiks świetny, jeden dobry i marny zapychacz na deser.
Okładka? Cóż, czytałem lutowy SWK stojąc w kolejce do urzędu (standard: jedna paniusia w okienku, sznur petentów, 45 minut wyjęte z życiorysu). Zgromadzone wokół mnie staruszki w wiadomym nakryciu głowy patrzyły z niesmakiem na to, co trzymam w rękach. Na szczęście obyło się bez wyzwisk od "żyduf, masonuf i zabójcuf księdza Popiełuszki i Lecha Kaczyńskiego". Co to znaczy. Ano tylko tyle, że w tej okładce nie ma w sumie nic gorszącego, ale nasze społeczeństwo, jest częściowo takie, jak opisała je posłanka Liszcz (odnosząc się do całkiem innej sprawy, gdzie akurat społeczeństwo okazało się rozsądne)- "przypadkowe" i nadal siedzące w zaścianku. Jeszcze grupa zgorszonych obrońców moralności gotowa iść pod siedzibę Egmontu z krzyżem i żądać zamknięcia pornograficznego pisemka i aresztowania fanów SW, bo to pewnie "zboki i fetyszysty, co się w plastik przebierajo, a i wywijajo takimi fallusami kolorowymi". Tak czy owak: nie poddawajcie się i nie stosujcie autocenzury. W razie czego wierni fani Gwiezdnej Sagi dadzą odpór zastępom wroga.