1. Tricky - Mixed Race
[img]http://www.amazonka.pl/photo/mi/xe/mixed-race_tricky-99901624425_0202562_300.jpg[/img]
Z solową twórczością Tricky`ego zapoznałem się dopiero w 2010 roku; zawsze uważałem że odchodząc z Massive Attack nie był już później w stanie niczym zainteresować. Potem przesłuchałem kilka jego płyt i zrozumiałem: Tricky odszedł, żeby robić lepszą muzykę. "Mixed Race" uważam za ukoronowanie jego twórczości, jest to płyta muzycznie dojrzała, dość mroczna i potężnie klimatyczna. Mamy tu hipnotyzujące "Really Real", chilloutowe "Every Day" czy taneczne "Kingston Logic". Wspaniała płyta.
2. The Black Keys - Brothers
[img]http://www.salonkulturalny.pl/wordpress/wp-content/uploads/2010/06/Black_Keys_-_Brothers.jpg[/img]
Jestem na prawdę dumny z siebie, że jestem fanem The Black Keys od czasów "Magic Potion" - szczególnie teraz, gdy robią się coraz popularniejsi. Aż dziw, że trwało to tak długo, bo powiedzcie mi który zespół potrafi co rok-dwa, z regularnością jak na taśmie produkcyjnej, dostarczać nam genialne płyty? "Brothers" podtrzymuje ten trend, ja nie wiem skąd chłopaki mają tyle pomysłów ale jest to dla mnie pewien fenomen. Dobre, rockowe granie na najwyższym poziomie.
3. Deftones - Diamond Eyes
[img]http://merlin.pl/Diamond-Eyes_Deftones,images_big,4,9362498480.jpg[/img]
Ciężko mi ta płyta wchodziła z początku, za to gdy się już do niej przekonałem - pokochałem. D-tonesi w świetnej formie, mam cichą nadzieję że przyjadą w tym roku na jakiś koncert w Polszy.
4. How to Destroy Angels - How to Destroy Angels
Byłem (jak chyba każdy fan) sceptycznie nastawiony do nowego projektu Trenta Reznora, na rzecz którego porzucił NIN. Tymczasem okazało się że EPka jego nowego zespołu spodobała mi się bardziej niż kilka ostatnich płyt NIN. Okazuje się że żonka Reznora rzeczywiście ma fajny głos i w wyniku mamy bardzo przyjemną (choć krótką) płytę, która plasuje się tuż za podium. Czekam na pierwszego longplaya.
5. Rob Zombie - Hellbilly Deluxe 2: Noble Jackals, Penny Dreadfuls and the Systematic Dehumanization of Cool
Na kolejną płytę Roba przyszło nam czekać całe 4 lata, podczas których ten bawił się w filmowca (z bardzo dobrym efektem, swoją drogą). Byłem świadom że praktycznie niemożliwe będzie mu utrzymać poprzeczkę jaką ustawił sobie na "Educated Horses", ale spodziewałem się że będzie to po prostu kolejna dobra płyta: i tak jest. All hail Jesus Frankenstein!
6. Daft Punk - TRON: Legacy OST
Miałem niezły dylemat czy wstawić tą płytę w ranking, ponieważ z zasady nie traktuję soundtracków jako albumów, no ale jako że ten został napisany przez jednego - całkiem lubianego przeze mnie - wykonawcę, i jest na prawdę dobry, stąd voila. Daft Punkowcy zrobili kawał dobrej roboty, co zresztą podkreśla wielu recenzentów, określając ścieżkę dźwiękową najmocniejszym punktem nowego TRONa. (Mówimy tu oczywiście o kobietach i gejach, bo cała reszta zdaje sobie sprawę, że tak na prawdę jest nim Olivia Wilde). Tak czy siak: soundtrack perfekcyjnie się wpisał w klimat filmu, świetnie funkcjonuje również jako zwyczajna płyta. A "Rinzler", "C.L.U." czy "Derezzed" to mistrzostwo.
7. Massive Attack - Heligoland
Massive Attack również nie zawiódł swoją nową płytą: chociaż jak na mój gust, mogłaby być mniej monotonna i bez smutów w rodzaju "Saturday Come Slow" (paradoks: w wymienionej piosence wokale dawał Damon Albarn, jeden z moich ulubionych wokalistów). Z drugiej strony mamy za to potężne brzmienie "Splitting the Atom" czy "Pray for Rain", więc suma sumarum płyta podoba mi się.
8. Yawning Man - Nomadic Pursuits
Ziewający amerykanie fundują nam kolejny relaksujący album pustynnego rocka.
9. Poluzjanci - Druga płyta
10 lat oczekiwania na drugą płytę - jeśli się naturalnie znało Polu już w 2000 roku, bo ja wtedy nie wykraczałem poza przeboje Radia Zet poztywny album, nie powiem żebym się w nim zasłuchiwał ale jest OK.
10. Coma - Excess
Ooooj, bałem się jak to będzie: Coma po angielsku. Co prawda "Hipertrofia", więc nie było ryzyka zbezczeszczenia moich ulubionych utworów, ale jak widać: miejsce 10 oznacza, że źle nie było. Świetnie też nie, poza wspaniałym "Feel The Music`s Over" oraz "Turn Back The River" - oj czuje się tu klimat starej Comy, czuje.
11. The Dead Weather - Sea of Cowards
Dla wielu muzyczne objawienie tego roku, dla mnie bardzo nierówna płyta ciągnąca na renomie Jacka White`a, niemniej swoje momenty ma.
12. Armin Van Buuren - Mirage
Kolejna dostawa dobrej muzyki klubowej. "Imagine" podobało mi się bardziej, ale i tak - Armin w formie.
13. Monster Magnet - Mastermind
Bardzo... przeciętna płyta, tak, to chyba najlepsze określenie. Przesłuchałem parę razy, nie wyróżniła się ani na + ani na -. Tak mam z całą dyskografią Monster Magnet; jakoś nie umię się w nią bardziej wgryźć.
14. Coma - Symfonicznie
Hopla na punkcie zespołów rockowych z orkiestrą symfoniczną to ja miałem w okolicach 2005 ("S&M" Metallicy), stąd teraz album przesłuchałem raz czy dwa i odłożyłem na półkę. Jakoś tak... nie wiem. Nie że źle, ale nie moje klimaty.
15. Drowning Pool - Drowning Pool
Najsłabsza płyta w dorobku DP, generalnie znośna ale to nie zmienia faktu: rozczarowanie. Nie ma jajec.
16. Street Sweeper Social Club - The Ghetto Blaster EP
Epka słabsza od self-titled debiutu. Liczę, że Tom Morello w końcu oleje ten projekt na rzecz innych, ciekawszych: The Nightwatchmana czy RATM. Bo o Audioslave nie śmiem nawet marzyć.
17. Fatboy Slim/David Byrne - Here Lies Love
I`m #1 so why try harder... ten napis z okładki najsłynniejszej płyty Fatboya mi się kojarzy z jego nowym longplayem. Nie postarał się, solo daje radę lepiej.
18. Soulfly - Omen
Bardzo ciężki album nawet jak na Soulfly, czegoś mi zabrakło. Przesłuchałem raz czy dwa i nie wróciłem.
Na tym kończy się moja lista przesłuchanych w 2010 roku płyt, które oceniam w skali od "świetnie" do "słabo". Są jednak jeszcze 3 płyty, które czuję się zmuszony wyróżnić - w kategorii WIELKIE KU**A NIEPOROZUMIENIA.
19. Hooverphonic - The Night Before
Od odejścia wokalistki Geike Arnaer wraz z końcem 2008 martwiłem się o przyszłość Hooverphonic. Nie wiem czego bałem się bardziej: że zespół zakończy działalność, czy że znajdzie się nowa, gorsza wokalistka. W końcu znalazła się: Noemie Wolfs, i Hooverphonic ruszyło z kopyta: singiel, płyta, koncerty. No właśnie, płyta... Już pomijając marną okładkę, z wyeksponowanym paszczurzęciem z dziwną fryzurą - okazuje się że panna śpiewa równie słabo co wygląda, zmieniając kompletnie klimat Hooverphonic z marzycielskiego, chilloutującego trip hopu na... radosny pop? Nawet nie wiem, bo drugi raz nawet kijem tej płyty nie ruszę.
Geike wróć!
20. Gorillaz - Plastic Beach & The Fall
Gorillaz to jeden z nielicznych zespołów, z którymi trzymam przez całe lata: większość z tego czego słuchałem np. w 2005 roku leży obecnie schowana gdzieś bardzo głęboko w szafce. Pan Albarn i spółka zawsze każą długo czekać na swoje następne wydawnictwo, umijając to oczekiwanie remiksami poszczególnych płyt. Niestety tego, co zaprezentowali na "Plastic Beach" nie mogę nazwać inaczej, jak tylko gwałtem na moim 6letnim uwielbieniu dla zespołu. Pamiętam radość, gdy dorwałem w końcu tą płytę, po tylu latach posuchy. Pamiętam podekscytowanie gdy włączyłem pierwszy utwór, gdy rozłożyłem sobie słuchanie na poszczególne piosenki żeby lepiej się skoncentrować na każdej z nich. I moje zdziwienie gdy pierwsza, druga, trzecia okazały się ch**owe. I zawód, gdy następne nie były lepsze. Ścieżka którą obrał Albarn nie odpowiada mi ani trochę, co to ma być że do przeszło 3/4 piosenek narobił featuringów jakichś hiphopowców? Gorillaz bez wokalu Albarna to nie Gorillaz, a 2 czy ile piosenki z nim płyty nie ratują. Nie cierpię "Stylo", nie podoba mi się wychwalane "Rhinestone Eyes" czy "On Melancholy Hill", a o reszcie nawet nie chce mi się mówić, bo nie po to kupuję płytę Gorillaz żeby posłuchać Bobby`ego Womacka albo Mos Defa, czy podkładu muzycznego przypominającego La Roux. (tylo gorszego, bo La Roux mi się bardzo podoba). Zdecydowanie porażka roku jak dla mnie - mogłem nawet jechać w listopadzie na ich koncert do Berlina, okazja która się pewnie nie powtórzy przez następne 5 lat, ale stwierdziłem że szkoda mi $$$ na ten wyjazd po to, żeby posłuchać sobie 5 piosenek które uwielbiam i 15 które mam gdzieś. "Plastic Beach" nie ma w ogóle duszy z "Gorillaz", czy "Demon Days" - to zupełnie inne klimaty, które mnie bardzo rozczarowały.
O "The Fall" nie chce mi się nawet pisać, powiem tylko że jest tam jeden piękny kawałek: "Amarillo".
To by było z mojej strony tyle, jeśli chodzi o 2010 w muzyce. Było całkiem nieźle, chociaż bywało już lepiej. Powoli przegryzam się przez notkę o 2009 w koncertach, myślę że za jakiś tydzień max powinienem ją opublikować.