i prawdę mówiąc ciężko jest mi to oceniać jednoznacznie, choć jestem raczej za niż przeciw. Problem tkwi w tym, że całość nie jest czarno-biała z obu stron. Z jednej strony upokorzenie systemu jest piękne, z drugiej raczej to wygląda na wysyłanie wszystkiego co mają w świat i karmienie łowców tanich sensacji. O ile opinie o politykach są grotestkowe, o tyle materiały o operacjach wojskowych (nie planach politycznych, tylko manewrach) - to przegięcie.
Ale po kolei. Po pierwsze, trzeba sobie powiedzieć jasno, że nie mamy tu do czynienia z hakerstwem, czy wykradaniem dokumentów. Czyli sytuacja, analogiczna do tej, że cała moja poczta wychodzi na jaw, nie ma tu zastosowania. Bardziej dotyczy to jakiejś grupy dyskusyjnej. To są wycieki, czyli któraś szuja zdradziła, w grupie działa kret. Choć Julian Assange może je firmować, to nie on jest problemem. Problemem są ludzie, którzy do tych wycieków dopuszczają i szczerze, wolę by wyszło to publicznie, niż np. miałyby to dostać tylko wrogie państwa. Druga sprawa to fakt, że WikiLeaks nie publikuje wszystkiego. Podobno te informacje, które mogą zaszkodzić czyjemuś życiu, nie są upubliczniane. Osobiście w to wierzę, ale tylko i wyłącznie na poziomie intencji. Nie wszystko są w stanie dokładnie "wycenić". Chcąc nie chcąc narażają życie niektórych osób. Zwłaszcza gdy dotyczy to obronności i operacji wojskowych. To faktycznie mi się nie podoba.
Ale jest druga strona. Ameryka, kraj zbudowany na fundamentach: wolności słowa i przejrzystości władz. Dziś o tym Ameryka zapomina. Polityka nie jest transparentna, a Julian Assange doskonale to pokazuje. Dla mnie tym, co najbardziej przekonuje mnie do Assange`a to próba jego zniszczenia czy to za pomocą gwałtów na nieletnich, czy innych rzeczy - jak wypowiedzi byłego doradcy premiera Kanady, by sprzątnąć Juliana. Podobnie jak wyzywanie go od terrorystów. Wierzę też w polisę Assange`a, czyli dokumenty które naprawdę zaszkodzą Stanom, które mają wypłynąć na wypadek śmierci szefa WikiLeaks. Najzabawniejsze jest to, że cała ta nagonka idealnie wpisuje się w to, z czym Assange walczy, w ten sposób umacnia go. Ale tak naprawdę całe sedno tkwi w tym, gdzie leży granica wolności prasy. I jak nielegalne wycieki i śledztwa dziennikarskie, czy informatorzy powinny się mieć do bezpieczeństwa narodowego. Może WikiLeaks to zbyt gorący temat dla tej dyskusji, ale wyobraźmy sobie, co by było gdyby nie Głębokie Gardło. Pewnie nie byłoby Watergate. Nixon urzędowałby do końca swojej drugiej kadencji, dyskretenie niszcząc opozycję. Chyba nie o to chodzi. I dla przypomnienia Julian Assange jest kimś w rodzaju Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, a nie Głębokiego Gardła. Nawet jeśli zlikwidują WikiLeaks, nowe Głębokie Gardło pozostanie. Pozostaje tylko pytanie, czy te przecieki faktycznie niosą ze sobą coś takiego jak w aferze Watergate, czy są to zwykłe depesze. W tym drugim przypadku to zastanawiam się czy Julian przypadkiem nie jest współczesnym Don Kichotem, który chce być nieskazitelnym rycerzem i walczy z wyobrażeniem olbrzymów. Może dlatego oddał się w ręce policji, bo wierzy w siebie. Na wszelki wypadek chyba poddałbym go wpierw badaniom psychiatrycznym, choć tak jak pisałem nagonka na niego powoduje, że raczej z nim sympatyzuję.
Trzecia rzecz, to baza depeszy i dokumentów. Do niej dostęp ma 3 miliony osób! Skoro WikiLeaks dostało aż tyle, może czas przejrzeć na oczy, że prawdziwe obce wywiady, a może nawet terroryści, też mają do tego dostęp. Nie wierzę, że jest to system bezpieczny, skoro ludzie wyprowadzili aż tyle dokumentów. To powinno wstrząsnąć bezpieczeństwem USA. Mnie akurat cieszy o tyle, że amerykańcom się dostało (choć zazwyczaj jestem proamerykański), że USA jest państwem które nie przestrzega międzynarodowych konwencji o ochronie danych osobowych. Nie mówię tu już o chorych kontrolach przyjezdnych na lotniskach, ale np. o systemie SWIFTu. Amerykanie go wykorzystują bezprawnie, wbrew wszelkim konwencjom, więc mówienie o przeciekach jako terroryzmie jest w tej sytuacji śmieszne. Bo to jest prawo Kalego. Ciekawe, co by było gdyby to właśnie te nielegalnie (choć legalnie w kontekście prawa amerykańskiego) zebrane dane wyciekły. I ciekawe czy do nich też mają dostęp te 3 miliony osób.
I czwarta rzecz, jest taka, że większość z tych depeszy to za przeproszeniem zwykły chłam i pożywka dla tabloidowych mediów. Teflonowa Merkel, nietrafieni papabile, Batman Putin i Robin Miedwiediew, czy przyjaciel Rosji Belrusconi... Wiele z tych rzeczy wiedzieliśmy bez wycieków, obserwując to co się dzieje. Choć są i plusy ujawnienia tych depesz i not. Jak na dłoni widać, jak zakłamana jest polityka - gra interesów i puste gesty. Widać jakimi przyjaciółmi są Amerykanie (sprawa z tarczą, a wizy jak są tak są). Szczerze po tym, wizyta Macierewicza w USA stała się tak żałosna, że szkoda gadać. No i prawdę mówiąc dzięki przeciekom o Polsce, jestem pełen podziwu dla naszych dyplomatów z Radkiem Sikorskim na czele. W końcu doczekaliśmy się czasów, gdy przynajmniej niektórzy politycy myślą o Polsce i polskiej racji stanu samodzielnie, bez oglądania się na ZSRR, Brukselę czy Waszyngton. To mi się podobało. U mnie akcje Radka skoczyły. Natomiast sama forma publikowania przecieków, która wygląda jak niekończąca się opowieść, gdzie co chwilę raczej wyskakują coraz to sensacyjniejsze informacje, mi się nie podoba. Liczyłem na trochę więcej konkretów dotyczących nieprawidłowości. I na nie czekam - choćby te kwestie z amerykańskimi korporacjami co zapowiedziano. No i ciekawią mnie też depesze o UFO (chyba najbardziej, choć raczej niczego sensacyjnego (konkretnego) się po nich nie spodziewam). Więc podstawowym minusem WikiLeaks dla mnie jest przede wszystkim brak filtru przed publikacją. Choć z drugiej strony jeśli mówimy o transparentności to idąc za ciosem tego filtru nie powinno być. Pod tym względem robią to, w co wierzą.
Na koniec jeszcze raz wrócę do wycieków, ale i hakerstwa. Kevin Mitnick, jeden z najsłynniejszych hakerów, właściwie nie złamał większości systemów, do których się dostał. Wykorzystywał najsłabszy element - ludzi i od nich wyciągał dostępy. Tu mamy sytuację w której to ludzie (ktoś z 3 milionów), sami zdecydowali przesłać dokumenty na zewnątrz. Pytanie jest dlaczego to zrobili. Czy dostali za to pieniądze? Jeśli nie dostali, jeśli zrobili to z idealistycznych pobudek, albo ze zniechęcenia tym co widzą wokół siebie, a Assange jest idealistą, to jedyne co mu można zarzucić, to brak filtrów przed publikacją przecieków. Natomiast czy to było tak, czy inaczej (czy faktycznie ktoś za to płacił), tego pewnie się nie dowiemy. Choć przyznam, że jako czytacza, mnie ten spektakl bawi, na razie generuje niesamowity syf i popłoch w amerykańskiej administracji. Może ktoś w końcu zastanowi się po co im tyle danych. I to dotyczy także innych krajów. Pogoń za danymi jest tak duża, że ręce opadają - po co gromadzić przez lata SMSy itp. Może dzięki WikiLeaks ktoś pójdzie po rozum do głowy i zacznie gromadzić tylko potrzebne dane. Choć osobiście niestety w to wątpię. Oby likwidacja WikiLeaks nie doprowadziła do ograniczenia wolności słowa. A Assange`owi zazdroszczę wykręcenia wielkiego numeru wujkowi Samowi, choć sam dziś chyba bym się na to nie odważył.