-Powrót wilczycy (reżyseria Marek Piestrak, Polska 1990)
[img]http://merlin.pl/Powrot-wilczycy_Marek-Piestrak,images_big,5,5905133300117.jpg[/img]
Jak zapewne wiecie, albo i nie, jestem fanem zarówno kina wybitnego i wartościowego, ale również tzw. złych filmów. Nie mówię tu o całkowitych porażkach, za które X Muza musi się wstydzić, ale o "filmach tak złych, że aż fajnych i śmiesznych". To produkcje od początku do końca źle zrealizowane: z absurdalnym scenariuszem, przekombinowanymi dialogami, słabym aktorstwem i defektami specjalnymi. Ich oglądanie nie wywołuje odruchu wymiotnego i nerwowego poszukiwania pilota od telewizora tudzież odtwarzacza DVD, złorzeczenia w kierunku twórców i złości, że na takie coś poszły pieniądze. Nie. Seans produkcji tak złej, że aż fajnej wywołuje uśmiech na twarzy i radość obcowania z takim koszmarkiem - słowem wyzwala olbrzymie pokłady funu. Śmiejemy się z nieudolności twórców i aktorów, charakteryzatorów i scenografów, kompozytora i operatora.
Cała filmografia Eda Wooda juniora, mockbustery z wytwórni Asylum, C-klasowe kino akcji i wszystkie produkcje, z których kpiono w słynnym "Mystery Science Theater 3000" by wymienić najważniejsze to właśnie kwintesencja opisanego przeze mnie pokrótce tego swoistego subgatunku, w którym mieszczą się actionery, horrory i kino s-f. Polacy nie gęsi i także mają się czym w tej materii pochwalić. PWSTiF wydała bowiem na świat reżysera, którego filmy ubóstwiam, a o którym już kiedyś na forum wspominałem ( http://www.gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=387224 ) - Marka Piestraka.
[img]http://bi.gazeta.pl/im/1/6708/z6708401X.jpg[/img]
Pan Marek jest dla mnie osobowością fascynującą. Oto bowiem zamarzyło mu się w warunkach siermiężnej kinematografii PRL realizowanie odpowiedników amerykańskich blockbusterów. To właśnie on podpisał "Test pilota Pirxa" na podstawie "Rozprawy" Lema - moim zdaniem jeden z najlepszych polskich filmów SF (a tych znowu nie mamy aż tak wiele; produkcje Szulkina - "Obi, oba...", "Ga, ga...", "Wojna światów następne stulecie" oraz "Na srebrnym globie" Żuławskiego używały fantastycznonaukowej oprawy, aby opowiadać o totalitarnej opresji, z kolei "Seksmisja" to przede wszystkim komedia) nie są więc kinem science-fiction sensu stricte). Niestety później było już tylko gorzej. Pomimo dobrych chęci brak odpowiednich funduszy i warunki techniczne przemysłu filmowego Polski Ludowej spowodowały, że kolejne filmy Piestraka było co raz to bardziej żałosne, a co za tym idzie dostarczały jeszcze więcej radości koneserom złego kina. Oprócz (wcale znośnego) serialu historycznego "Przyłbice i kaptury" (1985) oraz fenomenalnie złej podróbki Indiany Jonesa "Klątwa Doliny Węży" (1987, koprodukcja PRL- Estońska SRR - Socjalistycna Republika Wietnamu) Marek Piestrak popełnił również trzy horrory, na polskiej ziemi gatunek równie mało popularny jak science-fiction. A są to:
- "Wilczyca" (1982), horror szlachecko-powstańczy; pod względem realizacyjnym nawet znośny, sekwencja jazdy powozem na uroczysku we mgle jest tu zrobiona ze smakiem i nawet daje się odczuć grozę, ale...wszystko to niknie wobec groteskowej charakteryzacji Iwony Bielskiej na zombie oraz prze-ra-źli-wie nudnego scenariusza.
- "Powrót wilczycy (1990), horror szlachecko-młodopolski, o którym więcej za chwilę.
- "Łza księcia ciemności (1993), horror satanistyczno-faszystowski, który doprowadził producenta do rozpaczy, bankructwa i samobójstwa; zapewne jeszcze o nim napiszę na blogu, bo zapewniam, że jest tego wart.
Teraz jednak chciałem się z Wami, drodzy Bastionowicze podzielić wrażeniami z pełnego wrażeń i wybuchów śmiechu seansu sequelu "Wilczycy". Film wyemitowała wczoraj telewizja Kino Polska (Mocy niech będą dzięki za tego nadawcę) opatrując go fantastycznym hasłem reklamowym:"Przerażający film Marka Piestraka". Doprawdy, trudno o bardziej celne podsumowanie jakości tego obrazu.
Kraków pod koniec XIX wieku. Młodopolski poeta i malarz, skrzyżowanie Wyspiańskiego z Tetmajerem, Kamil Orzelski (Jerzy Zelnik) wraz ze swoją świeżo poślubioną małżonką (Grażyna Trela) wyjeżdża spędzić miodowy miesiąc do dworu, w którym mieszka jego kuzynka Stefania (Marzena Trybała) wraz z mężem (Leon Niemczyk) i pasierbicami (Joanna Trzepiecińska, Małgorzata Piorun). Dwór należał wcześniej do znanej z pierwszej części opętanej przez zło hrabiny Julii. W przeddzień przyjazdu Orzelskich burza niszczy jej grób, z którego wnętrza służący Onufry (Zbigniew Lesień rodem z mojej rodzinnej Oleśnicy; swego rodzaju aktor-fetysz Piestraka, grał u niego w trzech filmach, słowem piestrakowy Bill Paxton) wyciąga z niego czaszkę wilka ze srebrną kulą tkwiącą w czole. Stara służąca Agata (Małgorzata Prażmowska) już wie, że zło powróci niebawem. Orzelski (przeklęty przez swą kochankę, którą opuścił, aby ożenić się z bogatą Krystyną) przybywa do dworu i z miejsca staje się obiektem westchnień żyjących tam kobiet. Tymczasem wilkołak znów uderza...
Tyle fabuła wywiedziona z noweli Jerzego Siewierskiego. Nie jest to bezpośrednia kontynuacja "Wilczycy", do poprzedniego filmu nawiązuje miejsce akcji, no i oczywiście klątwa wilkołaka. Bohaterowie są nowi. Sam zarys fabuły obiecywać może niezobowiązującą rozrywkę z dreszczykiem. Niestety taki z "Powrotu Wilczycy" film grozy, jak Jarosława Kaczyńskiego polityk po trosze lewicowy. Kontynuacja obrazu z 1982 roku powtarza jego istotną słabostkę. Jest nudna jak opisy przyrody w "Nad Niemnem". Nie jest to jednak zarzut najcięższy. Wszak o sile uderzeniowej horroru powinno decydować to, jak mocno jeżą się włosy na ciele widza. Otóż nie jeżą się wcale. Emocji i napięcia w tym filmie jest tyle, ile przeżywają rodzice prymusa podczas szkolnej wywiadówki. Nie ma w tym filmie ani krzty zaskoczenia. Piestrak nie używa nawet najbardziej zgranych sposobów na straszenie widza, jak skrzypiące drzwi, gra cieni czy nawet przyciszenie muzyki, aby ryknęła z całą mocą w chwili, gdy bohater wchodzi do ciemnego pokoju. Swoją drogą ścieżka dźwiękowa do "Powrotu wilczycy" jest chyba najgorszą partyturą, jaką w swej karierze popełnił Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz. Słowem: porażka. Ale to, co na pierwszy rzut oka wydaje się dyskwalifikować ten film, po zmianie perspektywy staje się zaletami.
Albowiem poza znudzeniem "Powrót wilczycy" daje też wiele okazji, aby się zdrowo pośmiać. A śmieszy w nim wiele elementów. Jerzy Zelnik jest w swej roli uroczo drewniany, gra na jednej zafrasowanej minie, zaś scena, w której usiłuje zgwałcić swą żonę, co kończy się namiętnym inaczej obmacywaniem jej piersi to po prostu jedna salwa śmiechu. Aktorski występ "Faraona" jest tu absolutnie żenujący. Oczywiście swe kwestie Zelnik recytuje z taką egzaltacją, jakby grał na scenie Teatru Narodowego. "Powrót wilczycy" udowadnia, że niekiedy w kinie gatunkowym aktorzy mający wielkie mniemanie o swoim talencie zaliczają artystyczne porażki. Zresztą sposób w jaki Graża T. odgrywa roztrzęsienie spowodowane atakiem wilkołaka zasługuje na Grand Prix Festiwalu Teatrzyków Szkolnych. W całym tym filmie nie ma, ani jednego aktora, który grałby z lekkim luzem i dystansem do roli. Cała obsada napina się, jakby była to produkcja Oberbarona Wajdy. Jedyny (niewielki) wyjątek to Henryk Bista (dr Nussbaum), który całkiem sympatycznie wypada w roli cytującego zwulgaryzowane wyjątki z Freuda lekarza.
"Powrót..." pełen jest też cieszących oko wpadek realizatorskich, scenariuszowych i scenograficznych. Trudno się nie uśmiechnąć, gdy słyszymy taki oto dialog (przytaczam z pamięci): Orzelski: Czy mogę teraz zobaczyć żonę?
Nussbaum: Stanowczo zabraniam.
I wszystko fajnie, należy słuchać się głosu adepta medycyny, tylko że nasz dekadent widział nieprzytomną żoną raptem dwie minuty wcześniej i to w obecności lekarza. Jakże malowniczo wygląda gród Kraka doby fin de siecle z dachami pokrytymi blachodachówką. W stajni dworku mamy z kolei zupełnie współczesne wyposażenie boksów na konie. Dodajmy do tego "hiperrealistyczny" odrąbany łeb wierzchowca, z którego kapie krew (Piestrak musi lubić "Ojca chrzestnego"), wykonany pieczołowicie z papier mache albo innego tworzywa, które przypomina wszystko, ale nie prawdziwy łeb konia. To wszystko jest niczym wobec wilkołaka. Charakteryzacja to najmocniejszy punkt tego filmu. Bestia przypomina skrzyżowanie człowieka z gorylem, jenotem, niedźwiedziem albo i Wookiee`em , ale na pewno nie z wilkiem. Zresztą poklatkowa animacja przemiany w potwora jest również uroczo nieudolna, a futro wzięto chyba z bankrutującej fabryki pakułów, która nie przetrwała trudów planu Balcerowicza. W filmie mamy też trochę erotyki, która ma zapewne powodować u męskiej części widowni skok adrenaliny (skoro scenariusz tego nie wywołuje) ale pokazywanej tak, aby nie przekroczyć zbyt dużej granicy, wszak pruderyjnych cenzorów z Mysiej zastąpili grzmiący z kościelnych ambon równie pruderyjni obrońcy moralności. Skutkiem czego nagie aktorki kadrowane są tylko od strony pleców, więc i na polu połączenia elementów grozy z golizną (to także Piestrak zdaje się lubić) film ponosi fiasko.
Gdyby oceniać ten obraz jako pełnokrwisty horror trudno byłoby znaleźć w nim jakieś pozytywy: jest źle nakręcony, jeszcze gorzej napisany i grany na równie żenującym poziomie. Ale patrzał nań jako na dostarczyciela pierwszorzędnej rozrywki, którą czerpie się z podziwiania całkowitej nieudolności ekipy i obsady spisuje się świetnie. Do pełni szczęścia brakuje jednak bardziej wartkiej akcji - "Powrót wilczycy" usypia, a jeśli wpadniemy w objęcia Morfeusza, wówczas stracić możemy co lepsze fragmenty.
Ocena w kategorii horror: 1,5/10
Ocena w kategorii "film tak zły, że aż fajny": 7/10
Opis w bazie Filmpolski.pl (zdradza całą fabułę, łącznie z finałem): http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/123212
Recenzja na portalu o horrorach: http://horror.com.pl/filmy/recka.php?id=926
Zwiastun z Kino Polska: http://www.youtube.com/watch?v=Eq7l7kTQDP0