Najnowszy numer SWK odwraca tendencję dającą się zaobserwować w zeszłym roku, kiedy to w sezonie ogórkowym Egmont zaserwował słabsze numery miesięcznika (nadal zachodzę w głowę, skąd wzięła się rekordowa sprzedaż numeru 8/2010, który był średniawy, ale nie będę tu tego dochodził, bo jest gorąco i mi się nie chce, nie Seller wyjaśni ;P). Tak czy inaczej zeszyt lipcowy to dawka doskonałych starwarsowych komiksów w liczbie dwóch plus (aby nowej, świeckiej tradycji stało się zadość) jeden kiepściutki zapychacz.
Na pierwszy ogień idzie 68. numer cyklu Republic, czyli Armor, dla mnie jeden z najlepszych komiksów tej serii, jakie miałem przyjemność czytać. Duursemy i Ostrander postanowili połączyć w tej historii poplątane losy Vosa ze znanymi z trylogii o Thrawnie wydarzeniami, które doprowadziły do tego, iż Noghri stali się zależni od Imperium i Vadera osobiście. Żeby tego było mało znalazło się jeszcze nawiązanie do Rakatan, którzy przetrwali w kulturze mieszkańców Honoghr jako bóstwa oraz aluzja do wojny w Wietnamie, bowiem defoliant separków to ani chybi Agent Orange i jego pochodne używane przez US Army podczas walk z Vietcongiem i NVA do niszczenia dżungli. Oto więc Aayla Secura wyrusza na Honoghr, aby przechwycić urządzenie, w którym zapisane są dane na temat broni chemicznej CIS. Na jej drodze stanie Quinlan Vos, który balansuje pomiędzy Ciemnością i Światłem poszukując drugiego Sitha. Wydarzenia obserwujemy z perspektywy komandora Bly, który jest narratorem tej opowieści. Fakt, iż cała fabuła okraszona jest komentarzami CC-5052 na temat zadań klona, szacunku jakim darzy swego generała Jedi i sensu życia clone troopera, jakim jest wykonywanie rozkazów buduje w tym komiksie niepowtarzalny klimat, tym mocniej odczuwalny, bo w czasie czytania co chwila staje przed oczyma scena z RotS, w której tak oddany Aayli i swej służbie zarazem Bly strzela jej w plecy wykonując rozkaz 66. On tylko wykonuje rozkazy... Narracja Bly`a nie jest jakimś wybitnym zabiegiem narracyjnym, ale w tym komiksie pasuje jak ulał, zwłaszcza, że fabularnego Mount Everestu. Aayla stacza z Vosem pojedynek na zakończenie wspólnych poszukiwań zuna, podczas którego dojrzy w podwójnym agencie głęboko zakorzenione dobro. Ale zanim do tego pojedynku dojdzie czytelnik doświadczy walk z Noghrimi, unikania pułapek, szermierczych popisów i ujrzy malowniczy spływający do dżungli defoliant. To wszystko zilustrowane ze smakiem przez Duursemę: kadry toną w odcieniach szarości i zieleni, które kontrastowane są przez jaskrawości ostrzy mieczy i żółte elementy pancerza Bly`a. Akcja płynie szybko bez zbędnych dłużyzn, w dialogach nie ma zbyt wielu patetycznych recytacji pióra Ostrandera, które w niektórych komiksach traktujących o Vosie mocno mnie irytują. "Zbroja" to udany kolejny rozdział losów Quinlana, który broni się także jako samodzielna pozycja. Tak się powinno tworzyć komiksy SW. Dziewiąteczka.
Upiory, czyli rozbity stratą Chewiego Han Solo stawia czoło Bobie Fettowi i jego rekrutom na pokrytej złomem wszelkiej maści planecie Raxus Prime. Ta pozycja ma słabe strony: mocno uproszczone rysunki Henrichonów i Hana o dość pokracznej fizjonomii niczym ze średnio udane serialu animowanego z połowy lat 90. Broni go natomiast scenariusz Blackmana. Dla Solo, którego śmierć Chewbaccy przybiła do szczętu, starcie z Fettem (bo myśli, że walczy z nim), starcie w jego mniemaniu ostatecznie, z którego może już nie ujść cało jest czymś w rodzaju przyczynku do odzyskania dawnej werwy. Fani Mando zapewne ucieszą się na widok rekrutów Boby, którzy pokazują na co ich stać. W komiksie pokazano to, m.in. za co tak wielu nas fanów uwielbia Solo: jego bezkompromisowość i pomysłowość. Krótka, zwięzła, świetna napisana opowiastka o wychodzeniu z żałoby. Wychodzi na to, że politykom PiS przydałoby się, aby jacyś Mandalorianie urządzili na nich polowanie, może wtedy znormalnieliby. 8/10.
Zatruta planeta. Najlepiej recenzować pozycje doskonałe, bowiem chwalić to sama przyjemność, oceniać koszmarki to przyjemność jeszcze większa, bo nie ma to jak zmieszać coś z błotem. A jak przychodzi do zrecenzowania tak nijakiego komiksu jak "Zatruta..." robi się problem, bo cóż odkrywczego można napisać o czymś tak przeciętnym, że aż bolą zęby? No właśnie...Ograniczę się do wyliczenia najbardziej oczywistych cech tej pozycji: nuda, brak napięcia, nieczytelne rysunki, ciekawe środowisko, zabawna i bolesna lekcja jaką dostał Anakin. 3/10. Przeczytać i nie wracać do tego.
Cały zeszyt: arytmetyka wskazuje 6/10, ale jak stawiam ósemkę.
Za miesiąc drugi numer Purge, z trzech wydanych do tej pory w tym cyklu komiks najsłabszy. Ciekawym kiedy zobaczymy w SWK "Hidden Blade" z wywołującymi szczękoopad rysunkami Scalfa.