-początek spoilera Wstawiam tę recenzję tylko po to, by przetestować funkcję blogów w jakiś sensowny sposób, nie jak ostatnio. koniec spoilera
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_22/1720hTheForceUnleashed.jpg[/img]
Ile czekania, a później klątw (gdy miało na PC The Force Unleashed zabraknąć) było... Przedstawiciele LucasArts tłumaczyli to niewystarczającymi możliwościami komputerów, które jakoby nie były w stanie udźwignąć wszystkich tych graficznych i fizycznych cymesów oferowanych przez ich nowe magnum opus, czym oczywiście wystawili się jedynie na pośmiewisko. Ale co to? Rok po premierze pojawia się zapowiedź The Force Unleashed na PC i to w specjalnej wersji Ultimate Sith Edition. A ja, rozczarowany wcześniejszymi informacjami w tym momencie wiedziałem już o tej grze praktycznie wszystko i znowu poznałem fabułę przed premierą, &%$#@ mać, ja $%#@$&@$, niech ich $#@#$ szlag trafi i krew jasna zaleje, niech w nich $#%^& biją pioruny siarczyste, ogniste!
Star Wars: The Force Unleashed jest projektem o tyle interesującym, że jest to pierwszy od lat tytuł tworzony bezpośrednio przez LucasArts. Wcześniej studio zlecało prace zewnętrzym firmom, co zdecydowanie wyszło podupadającej (bo kojarzącej się wówczas jedynie z miernej jakości zręcznościowymi łupankami będącymi ewidentnym odcinaniem kuponów, a kiedyś LucasArts miało naprawdę dobrą renomę!) wtedy marce na dobre. Przypomnijmy: od Ravena otrzymaliśmy dwie bardzo dobre części serii Jedi Knight, BioWare i Obsidian stworzyli znakomitą serię Knights of the Old Republic, Traveller`s Tales wypuściło również niezwykle udane LEGO Star Wars (z naciskiem na genialną dwójkę), nawet i Petroglyph całkiem dobrze się spisał przy pracach nad przyzwoitym RTS-em Empire at War i jego dodatkiem. Ale żeby nie było tak pięknie, LA zarżnęło również swoją przeszłość innowatorów w gatunku gier przygodowych poprzez anulowanie prac nad nowymi częściami serii Sam and Max oraz Full Throttle – chociaż trzeba zwrócić studiu honor za to, że uczciwie postawiło przed graczami sprawę: nowa gra nie spełnia wymagań i jest niegrywalna (jeszcze tylko Blizzard tak robi i powinien to być wzór dla innych producentów, którzy nie przejmują się jakością swoich produktów i graczami, a jedynie zyskiem). Poza tym za przygodówki firmy Lucasa odpowiada w chwili obecnej Telltale Games, które wypuszcza w formie odcinkowej kolejne tytuły z całkiem przyzwoitymi rezultatami... choć oczywiście nie jest to już to samo. Ale to taka mała dygresja.
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_22/RogueShadowcrew.jpg[/img]
Gra o kopaniu tyłków za pomocą Mocy
W końcu jednak przyszedł czas, że studio osobiście zakasało rękawy do roboty i zajęło się zadaniem zmajstrowania prawdziwej rewolucji w świecie gwiezdnowojennych gier i zabrania ich do świata nowej generacji. Miała to być gra nawiązująca w pewien sposób do znakomitej serii Dark Forces (mowa o Jedi Knightach, doprecyzujmy), stanowiąca pomost pomiędzy obydwoma filmowymi trylogiami i umożliwiająca zabawę Mocą na taką skalę, o jakiej wcześniej mogliśmy jedynie pomarzyć. Zwiastuny wręcz urywały głowę i powodowały, że nie można było usiedzieć na krześle ze zniecierpliwienia w oczekiwaniu na takie cuda. No i zapowiedź fabuły - mieliśmy być tajnym uczniem samego Lorda Vadera i polować na Jedi, którzy przeżyli Rozkaz 66!
Widzę, że czytelnicy już przysypiają, więc przejdźmy do rezultatów prac: gra została bestsellerem, ale średnia ocen 76% nie nastrajała doń zbyt pozytywnie. Krytycy wypominali takie wady jak niedomagania technologii, różne upierdliwe niedoróbki czy wreszcie po prostu nierówną grywalność. Naturalnie wymienili również sporo zalet produkcji, ale kto by się tam nimi przejmował.
Samotny Gwiazdor
O fabule nie będę rozpisywał się zbyt wiele – chyba każdy mniej więcej wie, czego może się po historii opowiedzianej w The Force Unleashed spodziewać. Jak zapowiadano jesteśmy tajnym uczniem Dartha Vadera, którego to ucznia poznajemy w dość dramatycznych okolicznościach i z którym wędrujemy po całej galaktyce w poszukiwaniu tych Jedi, którzy ostali się po wielkiej czystce zapoczątkowanej przez Imperatora Palpatine`a. Fabuła na początku wydaje się być prostolinijna i dość nieskomplikowana, ale różne zwroty akcji mogą być zaskakujące. I pewnie mnie by one zaskoczyły, gdybym przez pierwotne decyzje tych drani z LucasArts nie poznał fabuły przed zagraniem, nosz $^#@! &$*@!# mać, ja $%@*$#, $#@!$ %$#@@ %#@*#!!!
Scenarzyści wielokrotnie podkreślali znaczenie fabuły i ilość pracy włożonej w historię opowiadaną przez grę (za co przecież dostali nagrodę od Amerykańskiej Gildii Pisarzy), dlatego też i ja poświęcę temu aspektowi uczciwą ilość tekstu. Nie sposób nie polubić postaci; są wyraziste, nieźle nakreślone i zapadają w pamięć, czy to mowa o naszym protagoniście, blondi za sterami naszego statku, która to zwie się kapitan Juno Eclipse, rozbrajająco naiwnym prototypowym holodroidzie PROXYM czy też innych osobistościach napotkanych w trakcie zabawy. Jak już mówiłem, fabuła dzięki zwrotom akcji potrafi zaskoczyć, a emocje pod koniec wręcz sięgną zenitu. Szkoda tylko, że czasami mamy wrażenie, że to, co widzimy na ekranie jest mocno naciągane (i nie mówię tutaj wcale o Vaderze i jego roli), a wszystkiemu brakuje humoru. PROXY jest całkiem zabawny, fakt, podobnie jak i generał Rahm Kota, generalnie jednak jest sztywno, dialogom brakuje polotu, a niejedna scena aż prosi się o soczystego, ciętego jednolinijkowca, jakąś zabawną ripostę – a tu nic. Za to nie mogę nic zarzucić aktorom – Sam Witwer udzielający twarzy i głosu bardzo dobrze wypadł jako Imperator (!), a Matt Sloan jest przekonujący jako Vader, przez co traktuję ich jako bardzo rozsądne alternatywy dla oryginalnych odtwórców tych ról.
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_23/StarWarsTheForceUnleashedscr012.JPG[/img]
Worst Day-Shift Manager Ever
Nie zamierzam rozpływać się w zachwytach nad prologiem, w którym przychodzi nam kierować samym Vaderem, a to z powodu, że zabijanie Wookiech jest jakieś takie miałkie, chociaż dzięki technologii było nieraz bardzo zabawnie. Rozwalanie drzew, rzucanie kamieniami i szturmowcami, przebijanie się przez bramy dzięki potężnym ciosom zadawanym Mocą – to jest coś! Nieraz setnie się ubawiłem, widząc jak podnoszeni przeze mnie szturmowcy chwytali gorączkowo elementy otoczenia tudzież swoich kumpli, prosząc mnie o zaprzestanie, natomiast przedmioty rozrzucane są i rozbijane w pył w całkiem satysfakcjonujący sposób. Szkoda tylko, że te wszystkie niesamowitości technologii stojących za grą nie są wykorzystywane w pełni.
Zagadki są wręcz prostackie – w większości polegają jedynie na przesunięciu jakiegoś klamota w drugą stronę, przebiciu się przez ścianę/drzwi/szybę czy rzuceniu jakimś wielkim klamotem w bramę, co by sobie przejście wyrobić. W momencie zaś, gdy wyglądają na sensowniejsze, to doprowadzają nas do szewskiej pasji przez różne problemy ze sterowaniem. Nie dość, że namierzanie odpowiedniego celu jest problematyczne, to w dodatku klamotami w dużej mierze manipuluje się bardzo ociężale, a nawet pomimo ponad trzydziestogodzinnej praktyki wciąż zdarza mi się, że jakiś grat, choć wycelowany odpowiednio leci w zupełnie inne miejsce, a czasami wręcz jakby jest automatycznie wycelowany w naszych adwersarzy. Nie da się ukryć, że to frustruje, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z wrogami mogącymi wyrządzić nam wielką krzywdę, bowiem trzeba się wtedy sprężać, a na dobrą sprawę naprowadzanie “rakiety” na cel jest czasochłonne i denerwujące.
Negatywne emocje osiągają apogeum w niesławnej scenie, w której musimy zedrzeć z nieba zabłąkany Niszczyciel Gwiezdny. Nie dość, że jej fabularne usprawiedliwienie jest mocno wątpliwe, to na dodatek jest to bardzo czasochłonny i fatalnie zrealizowany fragment. Początkowo szło mi nawet całkiem nieźle, ale niedługo potem całość wyjęła mi z życiorysu jakieś dwie godziny, a z frustracji spowodowanej niejasnymi instrukcjami na ekranie, ociężałym sterowaniem i brakiem miejsca na blacie, by machać myszą (serio, zrzuciłem wszystko z biurka, bo nie starczyło mi wolnej przestrzeni) ostatkiem sił powstrzymałem się od solidnego kopa w monitor i zjedzenia klawiatury oraz gryzonia i podpalenia biurka z mej rozpaczy i bezsilności. Ale udało się to w końcu, cholera, przejść. Nie ukrywam, ostatnio większość gier w jakie gram nazywam najbardziej wkurzającymi w jakie grałem, jednakże tym razem mam do czynienia z prawdziwym “fenomenem”, który zepsuł mi przyjemność z zabawy i spowodował obniżenie oceny końcowej The Force Unleashed. Sam jeden. Zaczyna nabierać sensu teoria Wired.com, że producenci może i zauważyli, jak beznadziejny jest ten etap, jednakże nie usunęli go z prostego powodu: głupio byłoby usunąć coś, na co napaliło się tylu ludzi po odpowiednich scenach z trailera... (a nie mogliście po prostu filmiku zrobić?!)
Na domiar złego gra jest upstrzona różnymi głupawymi mini-gierkami i sekwencjami QTE, które mnie wcale nie bawią, a jedynie każą zastanawiać się nad ich (bez)sensem i idiotyzmem. Dużych bydlaków jak rancory, golemy ze złomu czy AT-ST możemy wykończyć w efektowny sposób postępując wedle instrukcji na ekranie – naciskamy odpowiednie klawisze w odpowiednich momentach. Sekwencjami takimi kończą się również pojedynki z bossami – i choć wygląda to fajnie, jest to wkurzające po prostu. Gdy wpadniemy w grupę wrogów to naprawdę w ferworze walki i szale klikania nie będziemy zwracać uwagi na to, że jakieś cholerstwo pojawiło się na dole i każe nam wciskać klawisz, jaki sobie ubzdura w danej chwili, bo inaczej nie ma przeproś i nasz bohater oberwie po mordzie. W wielu przypadkach da się to obejść, ale już bossów można okładać ile wlezie jak mają pasek życia wskazujący 0, a i tak łaskawie nie zdechną, bo koniecznie trzeba ich wykończyć w sekwencji QTE. Głupie!
Na domiar złego kamera w pojedynkach z “szefami” jest ustawiona na sztywno, przez co często traciłem orientację i waliłem na oślep. Jakby pozostawiono nam dowolność w rozglądaniu się, to byłoby dużo lepiej. Wniosek: QTE i durne mini-gierki z Mocą do wywalenia.
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_23/StarWarsTheForceUnleashedscr009.JPG[/img]
Bionic right hand, I love you! (skąd to cytat, zgadnie ktoś?)
Rozpędziłem się z tym narzekaniem, a pasowałoby wyjaśnić, na czym rozgrywka polega. Jest to gra akcji polegająca na szlachtowaniu wrogów mieczem świetlnym, psuciu drzwi i zbieraniu holocronów. Wiele wspólnego z serią Dark Forces mimo wszystko nie ma, chociaż mamy tutaj do czynienia z takimi elementami jak dwa różne zakończenia czy rozwój postaci rozwiązany w dość podobny sposób.
Chociaż w tym aspekcie gra bardziej przypomina hack`n`slasha, bo nacisk kładziony jest właśnie na jak najbardziej efektowne rozwalanie wrogów, nie na skakanie po plaftormach i całą resztę (co w sumie jest dość sensownym rozwiązaniem, choć gra nie powala zróżnicowaniem). System rozwoju postaci (naprawdę fajny!) opiera się na nabijaniu paska doświadczenia i rozdysponowywaniu zdobytych w ten sposób punktów umiejętności na nowe kombosy, podnoszenie umiejętności w posługiwaniu się Mocą oraz cechy postaci typu żywotność, szybkość regeneracji “many” czy też mistrzostwo w walce mieczem świetlnym. Temu także poświęcono odpowiednią pozycję w menu – co prawda kolor ostrza ma walory jedynie estetyczne, jednak już dodatkowy kryształ nadaje ostrzu specjalne właściwości, jak np. zwiększenie zadawanych obrażeń czy wręcz wysysanie życia z wrogów. Ekstra. Wszelkie nowe umiejętności możemy przetestować w module treningowym, gdzie mamy dostęp także do wyzwań związanych z danym “czarem” czy programów bojowych, gdzie mierzymy się z określonymi grupami przeciwników. Fajna sprawa, ale na długo nas to nie zatrzyma.
W trakcie zabawy odwiedzimy takie planety jak Kashyyyk, księżyc Nar Shaddaa rozpopularyzowany przez wielokrotnie już wspomnianą serię Dark Forces, Raxus Prime, Felucia czy Bespin. Jak już wcześniej mówiłem, skakania i rozwiązywania zagadek nie ma tutaj wiele, jednakże gra jest bardzo wciągająca i poza kilkoma ewidentnie spieprzonymi fragmentami daje dużo radości, a przeciwnikom napotkanym w trakcie podróży trzeba koniecznie poświęcić oddzielny fragment.
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_22/2.jpg[/img]
Jawa Juicer
Dawno nie spotkałem (i to w grze akcji!) tak zróżnicowanej menażerii. Walka z każdym wrogiem to odrębne przeżycie, bowiem mają zróżnicowane umiejętności, nie wspominając o wyglądzie, dlatego też nawet jeśli walczymy z oddziałem szturmowców, to nie ma miejsca na nudę. Mamy do czynienia ze zwykłymi żołnierzami, jakimiś małymi pierdółkami, które bardziej przeszkadzają, niż nam grożą oraz wielkimi maszynami czy bestiami, a nawet i myśliwcami Imperium! Ciekawe jest także to, że nigdy nie jesteśmy zbyt potężni i zawsze trafi się jakiś nieprzyjaciel, który może się z nami mierzyć na równi.
A wśród tej nieprzyjaznej zgrai są wyjątkowo drażniące osobniki, wskazałbym szczególnie na droidy bojowe Imperium zwane purge trooperami oraz snajperów. Ci pierwsi są bardzo odproni, ich naprowadzane rakiety naprawdę denerwują, bo nieraz potrafią nas trafić z dużej odległości i w fuksiarski sposób, a w walce wręcz także bez problemu dają nam radę. Rozwiązanie? Przysmażyć ich błyskawicami! A snajperzy jak to snajperzy – są słabi, ale kryją się w różnych zakamarkach, gdzie dość ciężko ich dopaść, a do tego każde trafienie powala naszego bohatera na ziemię. Należy wystrzegać się wszelkich laserowych linii, które nas śledzą i które nagle zmieniają kolor na czerwony.
Jeśli o AI chodzi, to jest dość przyzwoicie, szturmowcy ustawiają się w odpowiednich miejsach i kryją za przeszkodami, uskakują przez lecącym w ich stronę złomem, jednakże wrogom nieraz zdarza się po prostu stać w miejscu, bo zapomnieli się aktywować. Jest to dość pomocne, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z jakimś AT-KT czy żołnierzami od czystek, bo łatwiej ich pokonać, ale takie błędy mogą graczy irytować.
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_22/11.jpg[/img]
PROXY won`t be happy
Grafika jest naprawdę dobra. Fantastyczna animacja, szczegółowy świat i dopracowane modele postaci bez wątpienia są atutami oprawy graficznej, podobnie jak fakt, że nawet na niskich ustawieniach detali oraz w rozdzielczości 800x600 gra wciąż wygląda dobrze. Razi jednak nieco fakt, że w niektórych miejsach graficy uciekli się do prostackich sztuczek typu obrazowanie szturmowców w tle na Kashyyyk w prologu za pomocą archaicznych sprite`ów. No i różne niedoróbki w postaci przenikających się elementów otoczenia, źle wyświetlającego się ubioru czy wady w działaniu rag-doll to typowe przypadłości gier. Dużo gorszy jest fakt, że Aspyr nie popisał się w ogóle, jeśli chodzi o optymalizację. Po dwóch patchach gra potrafi zasuwać jak burza, by nagle zwolnić i wyglądać jak bullet-time z Matrixa, co denerwuje zwłaszcza w ślimaczących się filmikach na silniku gry (skoro już przy nich jesteśmy, to pre-renderowane cutscenki są udane, chociaż mogłyby być jeszcze lepsze - poziom Blizzarda to nie jest...). Miło, że Aspyr zadbał o łatki, ale powinien zadbać o to, by grało się płynnie i przyjemnie, a tak nie zawsze jest (a wersja 1.0 nie dość, że ma straszne problemy z płynnością, to jeszcze jest niestabilna i często wysypuje się do systemu). No i wkurza fakt wybiorczego pozwalania na przewijanie animacji - tych na silniku nie da się przerwać, a te między misjami tylko w wybranych momentach, a to denerwuje, gdy oglądamy jakąś po raz n-ty, przez co znamy ją na pamięć i tylko niepotrzebnie się irytujemy. Dlaczego mamy niepotrzebnie uszczuplać zapas naszych tabletek czy ziółek na uspokojenie?
Oprawa dźwiękowa jest za to bez zarzutu. Poza dopracowanymi odzywkami naszych wrogów i klasycznymi dźwiękami Bena Burtta (oraz tymi nowymi) na uwagę zasługuje bardzo dobry dubbing. Gra aktorska jest udana i aż szkoda, że nie dano aktorom jeszcze bardziej zabłyszczeć. Chociaż już ci odpowiedzialni za Luke`a Skywalkera i Bena Kenobiego z misji dodatkowych w pewnym stopniu chałturzą. A muzyka? Jest genialna i genialnie zmiksowana, chociaż jednak większość motywów w pewien sposób odstaje od oryginalnych kompozycji Johna Williamsa, poza naprawdę genialnym "Approaching Felucia", motywem towarzyszącym generałowi Rahmowi Kota (Kocie?) czy też tym przewodnim.
Na zakończenie zostawiłem sobie misje dodatkowe. Ich poziom jest bardzo nierówny. Scenariusz w świątyni Jedi naprawdę mi się podobał aż do Próby Umysłu - tamtejsza zagadka poprzez ślamazarne, ociężałe sterowanie przedmiotami podniesionymi Mocą była strasznie frustrująca (chociaż nie tak bardzo, jak imperialne Raxus Prime). Tatooine jest bardzo udane i nieraz całkiem zabawne, a Hoth? A Hoth jest dość nierówne - zdecydowanie to najsłabsza z misji. Nie powala niczym ciekawym i w ogóle szkoda, że obydwa kosmiczne zadupia nie pozwalają nam na rozwijanie umiejętności, bo wszystko jest wymaksowane, do tego w ich przypadku zadania bonusowe zostały dodane tak dla picu, bo zbieranie holocronów nie bawi już tak jak w podstawce, gdzie zachęciło mnie to do powtórnego przejścia kampanii.
[img]http://ja.gram.pl/upl/blogi/292385/img_wpisy/2010_22/Ruinsoftowers.JPG[/img]
Naprawdę dobrze bawiłem się w The Force Unleashed, nieraz jednak ciskając gromami niczym Zeus prądowładny. Kilka bardzo poważnych uchybień i nierówna grywalność mocno irytują, przez co musiałem dość znacznie obniżyć ocenę, ale z pewnością jeszcze wrócę do tej produkcji. Bawi, choć jest niedopracowana i nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Mam nadzieję, że dwójka wreszcie będzie wyglądać, jak przystało na szanującą się produkcję traktującą o Gwiezdnych wojnach. Całe moje szczęście, że zapowiedziano ją także na PC, przez co nie zostanę zdradzony i oszukany tak jak poprzednio, gdy przekonany, iż nigdy na poczciwych blaszakach oczekiwanej gry nie ujrzę poznałem całość fabuły i pozbawiłem się właściwie wszelkich niespodzianek, no *$@$! mać, szlag by to trafił, nosz ja $#^*#@, $%@!%, %##%@, %#%#@!
Recenzję znajdziecie również tutaj: http://ja.gram.pl/Revanchist Zapraszam!