Recenzja ze sporą obsuwą czasową, albowiem Sz(m)atan sesji ściga mnie swymi lepki mackami (więc będę się strzeszczał), ale w chwili wytchnienia czas napisać kilka słów o majowym numerze SWK. A jest o czym pisać, bowiem po wyjątkowo nijakim numerze kwietniowym, wydanie majowe przynosi zestaw świetnych pozycji komiksowych.
The Value of Proper Intelligence to Any Successful Military Campaign is Not to Be Underestimated - nietypowo zacznę od komiksowego żartu, który ponownie stanowi dopełnienie objętości numeru. Tym razem jednak jest to zapychacz jedynie w sensie technicznym, albowiem z płaszczyzny treściowej tak nazwać go nie można. TVoPItASM to jeden z najlepszych humorystycznych komiksów, jakie Egmont opublikował na łamach SWK (a zarazem jeden z lepszych komiksów SW tego rodzaju jaki miałem okazję czytać). Na dwóch stronach, w krótkich żołnierskich słowach pokazano nam, dlaczego czasem lepiej nie lądować na niektórych planetach. Podczas czytania uśmiech nie schodzi z twarzy, a ostatni kadr to mistrzowska gra detalami. W dodatku jest to pozycja edukacyjna i z morałem: nie należy oceniać bliźniego swego (albo Gibellanina), li tylko kierując się wyglądem zewnętrznym. Więcej takich niosących pozytywne wartości społeczne pozycji w SWK panie Drewnowski, niech hasło "komiks uczy, bawi, wychowuje" znów stanie się aktualne Jedyne do czego można się przyczepić to tłumaczenie tytułu; gdzieś lost in translation zagubił się ten uroczo militarno-technokratyczny wydźwięk oryginału, który przecież jest istotnym elementem komizmu tego komiksu.
Mina komandora szturmowców po jak tym jak "stracił głowę" - mistrzostwo.
Dam 9...a nie, niech będzie dyszka. Dawno mnie tak komiks SW szczerze nie ubawił.
10/10
Jedi: Mace Windu. Seria "Jedi" to świetna robota. Po prostu. I to pomimo takiej sobie, mangoidalnej w warstwie graficznej historii o Yodzie. "Mace Windu" jest zaś tytułem o dużej klasie, zarówno jeśli chodzi o płaszczyznę fabularną, jak i graficzną. Trudno się dziwić, bowiem za jego stworzenie odpowiedzialny jest duet Ostrander-Duursema, który (z pewnymi wyjątkami) nigdy nie schodzi z pewnego poziomu.
Olbrzymią zaletą tej opowieści jest przedstawienie czytelnikom rozterek rycerzy Jedi, którzy stanęli w obliczu całkowicie nowej (w ich ówczesnym pokoleniu) sytuacji - w wojnie, który zagraża Republice upadkiem muszą stanąć na czele armii, przywdziać generalskie lampasy i dowodzić w polu. Ale czy warto? Czy ta walka ma sens? Czy nie kłóci się to pryncypiami, jakie przyświecają Zakonowi? Wreszcie, czy za toczoną rakiem korupcji Republikę warto walczyć? A może to Dooku i jego CIS ma słuszność w walce na argumenty?
W "Mace Windu" tytułowy mistrz Jedi udaje się na rozmowę z Sorą Bulq, mistrzem, którego powyższe pytania dręczą. Podobne wątpliwości mają inny rycerze - K`Kruhk, Sian Jeisel - postaci znane i lubiane, Jedi, którzy byli odważny i szlachetni, a jednak i ich doktnęły pytania o to, czy - parafrazując znanego miłośnika psów i pisarza bajek dla dzieci -dalej iść tą drogą.
Ostrander wkłada w ich usta sensowne wyjaśnienie powodów, dla których chcą opuścić Republikę. Nawet Bulq, który ostatecznie decyduje się przejść na CSM i opowiedzieć się po stronie Konfederatów nie jest tu po prostu kolejnym szwarccharakterem do bicia - zły "just like that". Bulq ma swoje powody, które Ostrander przedstawia tak, iż czytelnik musi je uszanować. To komiks traktujący o zadawaniu pytań, o tym, iż chwila zwątpienia dotyka każdego, a także o tym, iż każdy musi dokonywać wyboru, zaś życie jest sztuką wyboru, bowiem jak każde działanie artystyczne podejmowanie decyzji jest trudne, wymaga precyzji i dużej siły wewnętrznej. Ale również i talentu.
Oprócz poruszania kwestii egzystencjalnych dostajemy tu też sporo sekwencji akcji z Ventress w roli głównej, która jest tu taka, jaką ją uwielbiam: przebiegła, świetnie fechtująca i jednocześnie złośliwa i lekko ironiczna.
Rysunki Duursemy przedstawiają zwyczajowy poziom jest twórczości: niezwykle szczegółowe twarze, doskonale oddana mimika, dynamiczne sceny walk i z pietyzmem ukazane detale w tle (można rozpoznać typy droidów CIS leżące wśród gruzów, cieszą oko droidy odpowiedzialne za renowację ogrodu).
Ocena? 9/10
Czekamy, czekamy, czekamy, czekamy na sygnał z centraaalii..., że się na łamach SWK pojawią się najlepsze w całej miniserii opowieści o Aayli i Shaak Ti. Czekamy, czekamy, wszyscy na jednej faaaliii...
Na koniec: Wprowadzenie do KotORa pióra p. Jacka Drewnowskiego. Cóż, swoje zadanie spełnia. A jakie to zadanie? Czysto marketingowe - zachęcenia do ewentualnego zakupu "Początku". Tylko tak należy tłumaczyć publikację tej pozycji w najnowszym SWK. Nie jest ona przecież skierowana do fanów z nazwijmy to większym stażem, którzy (nawet nie czytając wcześniej KotORa, ale wykorzystując dobrodziejstwa sieci, spotkań z innym fanami etc.) orientują się w jej realiach. Fakt, iż w opisach jest sporo odniesień do poprzednich numerów miesięcznika (o tym mogliście przeczytać w...) sugeruje, że jest przeznaczona w celach reklamowych, skierowanych do czytelnika magazynu, nie zaś jako publicystyka sensu stricte.
Natomiast pozostawiając te dywagacje z boku muszę przyznać, że merytorycznie jest w porządku: czyta się szybko i przyjemnie, najważniejsze informacje są dostarczone, zaś spoilerów nie ma za wiele, a jedyny istotniejsze to szczegóły biografii Campera, których nie zdradza tom pierwszy oraz informacje o stacji Flashpoint przed wydaniem TPB #2 (chociaż zacząłem czytać KotORa dopiero przy okazji wydania go w Bolandzie, to akurat tu spoilery mnie ominęły, bo historia Carricka wciąga, więc czem prędzej sięgnąłem po ciąg dalszy od razu).
I tylko szkoda, że z łamów chyba już na stałe zniknęła publicystyka...
Cały numer oceniam zaś bardzo wysoko: 9,5/10.