USA - tu będę czepiał się słówek. Nigdzie nie napisałem, że system będzie poświęcał uwagę w równym stopniu, wszystkim stanom (tylko uwagę wszystkim stanom). Nie pisałem też o jednakowym, tym samym czasie, czy 5 tygodniach. Ostatnich czy jakichkolwiek innych. Wiesz, jeśli sprowadzasz to do tego, to czemu nie do 2 tygodnie, albo 1? Albo 3 ostatnich dni. Albo 5 ostatnich minut przed zamknięciem lokali (bo tam kampania trwa do samego końca)? Zadałem pytanie, jak fizycznie można objechać 50 stanów w ciągu 45 dni i jeszcze coś tam robić. To było pytanie retoryczne, które miało pozwolić Ci pomyśleć nad bezsensem takich stwierdzeń, w jakie brniesz. Nie pomogło, niestety. Tak więc, Twoje pytanie jest albo nielogiczne w założeniu, bo nie zrozumiałeś tego co pisałem o tym jak długo trwa kampania - ciągle - praktycznie od poprzednich wyborów, albo co gorsze próbujesz mnie wciągnąć w jakiś dziwny bełkot. Wiesz, możesz wyjść z założenia, że nie wierzysz mi - to obserwuj sam. Masz do tego pełne prawo. Obecnie tematem numer jeden są jesienne wybory do izby reprezentantów i senatu, ale już można w mediach wyczuć oddech wyborów prezydenckich. Już trwają przymiarki do prawyborów. Zaczęło się. Natomiast Ty wcześniej użyłeś pierwszego z brzegu wykresu, nie zadając sobie nawet trudu sprawdzenia o co w nim chodzi i z czego to wynika (w wersji optymistycznej). Operowanie na ogółach w tym wypadku przypomina raczej szukanie furtek i wytrychów lub wróżenie z fusów, a nie w miarę rzetelną analizę, która mnie interesuje. Twoja wypowiedź taka jak wyżej o tych 5 tygodniach nie jest merytoryczna, no i niestety dowodzi, że faktycznie bez sensu się rozpisuje tłumacząc działania systemu. Kiedy, ile, dlaczego tak to działa w USA masz napisane w postach wyżej.
Co do siły głosu - to jak pisałem każdy przykład gdzie systemowo ważysz głosy zamiast je zwyczajnie dodawać. Natomiast mam wrażenie, że mnie w ogóle nie czytasz - co sądzę o systemie elektorskim pisałem kilka razy. Pisałem też, że robię "wykład" na temat jego działania, a nie popieram. Inna sprawa, że bardziej niż system elektorski bolą mnie obecnie wybory komisarza, które są jeszcze mniej przejrzyste i mniej demokratyczne niż system prezydencki w USA, a niestety w przeciwieństwie do USA mnie dotyczą w jakimś tam stopniu.
Gdyby to Senat był naszym parlamentem, to zamiast 47-48 mielibyśmy sytuację 39-56 czy jakoś tak...
To znów jest przykład myślenia tylko w kategoriach bardzo odległych ogółów, bez wejścia w szczegóły. Wrócę do tego, bo to założenie (błędne, bo nie uwzględnia jednej istotnej kwestii), tak naprawdę jest podstawą dalszych wypowiedzi i Twoich wniosków.
Człowiek i partia - to faktycznie problem trudny do rozstrzygnięcia. I ciągle go widać. Najlepszy przykłady były w ostatnich tygodniach po wynikach wyborów do Europarlamentu. Do sejmu z PO wszedł Andrzej Smirnow - ogon na liście. Wyborcy tak mocno go poparli, że nawet lokomotywa wyborcza go nie wciągnęła. System jednak zadziałał tak, że wciągnięto go do sejmu, a on od razu zrejterował z PO. Pytanie, czy w tym wypadku powinien się zrzec mandatu czy nie? W jego wypadku wiele wskazuje na to, że wszedł tylko i wyłącznie do sejmu z ramienia partii. W żaden inny sposób. W większościowych wyborach by odpadł. Natomiast we Wrocławiu do Europarlamentu weszła Lidia Geringer de Oedenberg, która włąśnie odeszła z SLD. Czy powinna oddać mandat? Ano właśnie tutaj sytuacja jest dokładnie odwrotna niż Smirnowa. SLD w ogóle nie miałoby szans na mandat we Wrocławiu gdyby nie ona. Ją (wg sondażu Homo Homini) jako ew. kandydata na prezydenta Wrocławia popiera 15% mieszkańców. SLD u nas ma problem z przekroczeniem progu wyborczego, więc Lidia pracuje na całą partię, nie tylko na okręg. Czyli SLD innymi słowy sprzedało swój mandat za garść procentów (inne partie też tak robią, przykład PIS - Płażyński). To jest problem, którego nie da się rozstrzygnąć na poziomie ogółu, natomiast jak widać szczegółowe analizy - i to pobieżne - mogą dać inne wyniki, bo każda sytuacja jest inna. Zaś Twoje twierdzenie nadal nie tłumaczy rozjazdów w poparciu między wyborami do sejmu i senatu w Twoim okręgu w przypadku poparcia kandydatów PO. Faktycznie nie da się w żaden sposób określić ile osób wybiera bardziej człowieka, a ile partię, ale to drugie w jakimś stopniu można ograniczyć. To pierwsze niestety też.
Jak popatrzę na początek dyskusji - to ciekawa sprawa - bo ja nigdzie nie chciałem Cię przekonywać do czegoś, w szczególności polskich JÓWów. Burzol pytał co robić - to zasugerowałem rozliczanie osób i głosowanie na ludzi. Ty zacząłeś mnie pytać jak spowodować, by ludzie nie głosowali na partię (skoro Ci się jednak to podoba, to nie wiem, co chciałeś osiągnać?). Vergesso także się zainteresował - ale gdy napisałem o wyborach bezpośrednich to automatycznie wrzucacie mnie w dyskusję na temat JOWów - która w ogóle mnie nie interesowała. Prosiłem by nie stawiać mnie w roli obrońcy JOWów, myślę, że napisałem to wyjątkowo dobitnie i zrozumiale. Ty nieustannie to robisz, w dodatku w kontekście takim o jakim pisałem, że nie chcę prowadzić dyskusji - czyli właściwie JOW vs proporcjonalny. A już na pewno nie chcę prowadzć niemerytorycznej dyskusji. Wystarczająco napisałem, co mnie boli w systemie obecnym i na tym można było dyskusję skończyć, lub ją ciągnąć. Problem w tym, że nie dostałem odpowiedzi/rozwiązań na obecne problemy systemu, które zasugerowałem, innej niż wybory bezpośrednie, którą zresztą zgłosiłem sam. Dostałem za to jedynie jakąś nagonkę na JOWy i system elektorski. Faktycznie w tym drugim przypadku usiłuję Cię przekonać do tego, że system działa dobrze ze swoimi założeniami, co nie oznacza, że te założenia są dobre. Jak widać robię to bezskutecznie, bo operujemy na innym poziomie abstrakcji. Swoją drogą system elektorski jest tu przywoływany jako ten koronny dowód niszczący amerykański system bezpośredni, mimo, że właśnie jest w nim wyłomem, który dodatkowo ja krytykuję. Jeśli chodzi o przekonywanie kogokolwiek to ja odniosłem wrażenie, że to Ty raczej próbujesz przekonać mnie do systemów mieszanych - przez pomijanie istotnych dla mnie problemów, a generowanie innych, które są coraz bardziej wydumane lub błędne (o tym będzie dalej). Sprowadzasz dyskusję do poziomu reprezentacji - a gdy pokazuję, że JOWy zadziałały lepiej niż ordynacja proporcjonalna - to też jest źle i szukamy dalej dziury (i łapiemy za słówka wyrwane z kontekstu, bez wgłębiania się w temat, o tym dalej). Jednocześnie w żaden sposób nie prowadzisz dyskusji na temat problemów z ordynacją, które mnie do niej zniechęciły. Nie chcę mi się ich wyciągać po raz kolejny. W dyspucie raczej są zamiatane pod dywan. Przykłady które podajesz - jak w Szczecinie - ładnie wyglądają gdy patrzysz na nie z perspektywy. Gdy wchodzimy w szczegóły, pojawiają się pytania, które znów są pomijane (czy wyborcy tam są jacyś dziwni? - bzdurne pytanie, wiem o tym). Tak samo jest z Japonią i Irlandią - rzucasz ogół, a bez wejścia w szczegóły nie ma co w ogóle zaczynać analizy. Prawdę mówiąc już w kilku miejscach wskazywałem różnice w myśleniu, oczekiwaniach np. o sejmie, które powodują, że dalej trudno mówić o konsensusie. Mam jednak wrażenie, że ich w ogóle nie dostrzegasz. Mamy inne założenia, które nam przyświecają, stąd trudno mówić o wspólnej płaszczyźnie interesów - ale to widać od wielu postów w górę, gdzie zaczynała się jazda JOWy - proporcjonalny, w którą przypominam, nie chciałem wchodzić. Czyli w miejsce rozwiązania moich problemów proponujesz tematy zastępcze i teraz jeszcze piszesz, że Cię do JOWów próbuję przekonać. Nie zamierzam tego robić, pytałeś jak bym chciał, to odpowiadam i odpowiadam dlaczego. Czy to Ci odpowiada, czy nie, to Twój wybór. Bo po prawdzie sprowadza się to do pytania, co jest ważniejsze. Dla mnie konkrety spod dywanu, a nie wydumane problemy, które mogą być dla Ciebie bardziej realne niż dla mnie. No i dziwnie się przekonuje kogoś do JOWów, wskazując jak je można zmienić i naprawić, by zadziały lepiej, lub w ogóle czym należy je zastąpić.
Pisałem o bzdurnych pytaniach, dlatego pozwoliłem sobie je skopiować w całości. Dlaczego bzdurnych, to wykażę w odpowiedziach.
Problem #1
JOWy i małe partie. Jak sam zauważyłeś - do senatu SLD się nie dostało. Czyli naglę partia, która ma poparcie 8% wyborców (a to przecież wcale nie tak mało) nie ma żadnej reprezentacji. Czy taki system nie krzywdziłby wyborców SLD? Przecież jest ich 8%, a ich wpływ na władze jest żaden. Co gorsza - PSL miał takie same poparcie i jego reprezentuje 2 senatorów (co i tak jest bardzo słabym wynikiem)! No to jak to? Czyli rozumiem, jeśli wyznaje poglądy podobnie jak co dziesiąty wyborca to nie zasługuje na żadną reprezentację?
Dla przypomnienia napisałem:
a SLD właściwie przegrało z kandydatami niezależnymi, którzy są z tą partią kojarzeni. Reprezentacja de facto jest...
Operując na poziomie ogółu, oczywiście można dojść do takiego wniosku jak wskazałeś w problemie. Natomiast szczegół tutaj jest powszechnie znany, a przynajmniej tak założyłem. To Włodzimierz Cimoszewicz. SLD chciało go wystawić, ale się pożarli. Poszedł sam. SLD nie wystawiło innego kandydata, przegrało z własnym kandydatem... walkowerem. De facto poparło go, choć nie wprost, także dlatego, że nie chciał startować pod ich szyldem. Zresztą ta współpraca nadal pozostaje i nadal go kuszą. Ergo tak jak napisałem reprezentacja de facto jest. Dodatkowo reprezentowany jest też SDPL i kandydat całkowicie niezależny, którzy nie mają w ogóle poparcia w sejmie. No i sami kandydaci PO również, co wskazałem wcześniej, niekoniecznie są tak mocno z tą partią związani, jak Chybińska we Wrocławiu. Równie dobrze mogłaby być niezależna, nikt by różnicy nie zauważył, a najlepsze jest to, że z kandydatem PO miałaby spore szanse wygrać, ale wszystko zależy od kontrkandydata.
Jeśli jednak popatrzysz na dyskusję - to tłumaczyłeś, że jeśli w danym okręgu w systemie proporcjonalnym nie będę mieć reprezentanta bo na taką partię głosowałem, a i tak gdzieś w Polsce wejdzie inny reprezentant to jest to ok. Przyjmując to rozumowanie pokazałem, że JOW (w który mnie wciągałeś) u nas zadziałał lepiej (bardziej różnorodna reprezentacja światopoglądowo). Teraz się odcinasz od tego i wracamy do reprezentacji bardziej zróżnicowanej ilościowo - rada prosta. System większościowy-wielomandatowy, co proponowałem od razu. Zapewnia dokładnie to czego chcesz, w przeciwieństwie do systemu proporcjonalnego (do tego wrócę, po odpowiedzi na pytania). Na takiej samej zasadzie metodologia d`Hondta da inne wyniki w wyborach do senatu gdzie masz 100 mandatów, niż do sejmu gdzie masz ich 460 (o czym także w poście wyżej raczyłeś zapomnieć lub nie wiedzieć, bazując jedynie na operacji na procentach). Bo przy 1, 2 czy 3 mandatach, będzie bliższa zwycięzca bierze wszystko i to nawet bardziej niż JOWy, bo wyruguje niezależnych. Wyniki jednak będą dziwnie bliższe sobie, niż wynikom do sejmu. To wynika z metody d`Hondta, gdzie dane do liczenia są takie same, i bierzesz mandaty od góry. Im więcej mandatów, tym większa szansa na to, że reprezentacja będzie bardziej różnorodna. Im mniej, tym bardziej zyskują duże partie. Tak więc, po pytanie bazuje na fałszywych i błędnych założeniach. I uprzedzając potencjalną dyskusje, z tych rzeczy nadal nie wynika rozjazd między głosowaniem do sejmu i senatu, jeśli chodzi o poparcie dla partii (bo rozjazd był na poziomie głosów, mandatowo to się nawet zgadzało).
Problem #2
Zarówno JOWy jak i okręgi wielomandatowe.
Przykład PSL i SLD, podobnie jak wcześniej powołane przykłady Irlandii i Japonii pokazują kolejny problem systemów większościowych. Wyobraź sobie państwo, w którym mieszkają trzy osoby - ty, ja i Józef Oleksy. Ty i Józef głosujecie na partię X, a ja głosuje na partię Y. Wasza partia ma 1 reprezentanta, a moja 2. Czy tak powinna działać demokracja?
To jest właśnie przykład systemu wyborczego mieszanego, w którym mniejszość jest preferowana. Mniejszość Niemiecka w postaci Hala dostaje dodatkowego reprezentanta - bo z listy tak wynika. Mimo, że nikt na niego nie zagłosował.
W JOWie wchodzi mój kandydat bo miał 2 głosy, nie jeden (także jeśli zamiast ordynacji większościowej weźmiesz D`Hondta). W systemie dwumanadtowym większościowym kandydat X zdobywa 2 głosy, kandydat Y zdobywa 1 głos. Obie partie są reprezentowane. Jeśli partia X wystawiła dwóch kandydatów to mamy impas, który ma szansę wystąpić w takim teoretycznym przypadku. w systemie D’Hondta preferującym duże partie, oba głosy dostaje partia X.
Dla mnie wyniki większościowe - to demokracja. To co napisałeś nie i dokładnie z tym walczę i co neguję. Więc patrząc na to co napisałeś, albo nie rozumiesz na czym polega system więszkosciowy, albo nie wiesz co piszesz, albo próbujesz mnie wciągnąć w jakąś dziwną dyskusję. Z tego przykładu wynika jednak tyle, że system mieszany może być jeszcze bardziej niedemokratyczny niż system proporcjonalny, nie mówiąc już o większościowym. (To po co się w ogóle w takie coś ładować?)
Natomiast jeśli tak to działa w Irlandii i Japonii, to znaczy tylko tyle, że nie są to systemy większościowe. Swoją drogą pobieżne sprawdzenie wikipedii dowodzi, że mnie wpuszczałeś w maliny (pytanie czy celowo):
Dáil Éireann jest izbą niższą, wybieraną w wyborach bezpośrednich. Zasiada w niej 166 posłów. Jest odpowiedzialna za uchwalanie ustaw. Jej członkowie (zwani Teachta Dála) są wybierani w wyborach proporcjonalnych i powszechnych. Nie występuje pojęcie kadencyjności, Ustawa Wyborcza mówi tylko o przyznaniu parlamentowi pełnomocnictw na okres 5 lat. Główne partie polityczne reprezentowane w Dáil Eireann to: Fine Gael (Plemię Gaelów), Labour Party (Partia Pracy), Fianna Fáil (Żołnierze Przeznaczenia), Sinn Féin oraz niezależni.
Seanad Éireann jest izbą wyższą i posiada głównie rolę doradczą. Z jej 60 członków, 11 jest nominowanych przez Taoiseacha, natomiast reszta jest wybierana, w 5 kuriach opierających się na określonych grupach społeczno-zawodowych oraz przez absolwentów Narodowego Uniwersytetu Irlandii i Uniwersytetu w Dublinie.
Gdzie tu masz system bezpośredni większościowy? W Japoni (wg Wikipedii) też system jest proporcjonalny do obu izb.
Więc napiszę wprost, jeśli świadomie używasz argumentów niemerytorycznych, dalsza rozmowa nie ma żadnego sensu. A jeśli nieświadomie, to pełna załamka z mojej strony. Myślę, że w dyskusji wystarczająco dobrze zostało opisane, co rozumiem pod definicją systemu większościowego, bezpośredniego, a co nie. I nie ma sensu już dalej do tego wracać, podkopując definicję, podpinając pod nią coś innego, a właśnie to zrobiłeś. To niestety sprowadza się do falandyzacji dyskusji, a nie rzeczowej wymiany zdań. Mówiąc wprost, mnie się to bardzo nie podoba.
Problem #3
Konstytucja węgierska. Dlatego domyślnie uważa się, że powinien być uchwalony za zgodą większości narodu. I dlatego konstytucji nie może zmienić partia, która przynajmniej w teorii nie reprezentuje większości narodu.
Tu akurat masz konkretny problem. Tyle, że tak prawdę mówiąc metoda proporcjonalna tego też nie gwarantuje, zwłaszcza jeśli głosy opozycji są rozbite. Pytanie jest takie, czy w Twoim mniemaniu konstytucji nie może zmienić tylko partia, która reprezentuje 44% narodu? Czy partie, które reprezentują 45% już mogą? Moim zdaniem jeśli przyjąć argument o tej większości to nie powinny. Ale niestety mogą, i to bez JOWów. Wystarczy przypomnieć sobie wybory z 1993, które utworzyły większość konstytucyjną trzech partii SLD-PSL i UD, które bezpośrednio poparło 45% obywateli, a które uzyskało 80 % mandatów... Z dwóch powodów. Pierwszy spora ilość partii nie przekroczyła progu. Drugi dodatkowo napompowano partie zwycięskie. Konstytucje swoją drogą poparło też UP (ale nie było już do niczego potrzebne), ale prawdę mówiąc zupełnie nie zmienia to liczb i gróźb o których piszesz. Inna sprawa, że w referendum za konstytucją zagłosowało 52 % obywateli, przy 40% frekwencji. Niemniej jednak u nas właściwie stało się, to samo co na Węgrzech. Tylko że zamiast partii mamy klikę, dla mnie różnica żadna, zwłaszcza, że to akurat była centrolewica, a nie jakiś kompromis ogólny. Nie ważne, czy konstytucje pisze koalicyjna centrolewica czy szeroka prawica - ale problem, który na przykładzie Węgier zarzucasz JOWOm pozostaje u nas dokładnie taki sam. W dodatku nasza konstytucja wciąż ma kilka problemów, które były pisane pod sytuację polityczną z lat 90., co się mści z czasem. I na koniec przypomnę, że nowelizacji konstytucji nie trzeba potwierdzać referendum. Więc jak widać da się. Wszystko zleży od wyniku wyborczego. Do tego wrócę.
W poprzednim poście prosiłem o wejście w szczegóły Węgier, tak? Sugerowałem to - bo one odwracają kota ogonem. Natomiast tak dla jasności, bo poziom "ogólności" i nagonki na JOWy jest tu taki, że warto o tym wspomnieć. Na Węgrzech obowiązuje 5% próg i lista krajowa, przy JOWach, co jawnie się kłóci z ich ideą, czyż nie? Faktem jest, że niewiele on zmienia, ale jednak. Zwłaszcza, że ja cały czas bronię systemu większościowego, a nie JOWów. Wpychanie mnie w tłumaczenie JOWów, które potem po cichu podmieniasz na system mieszany to jest manipulacja. Więc albo robisz to celowo, albo poziom ogólności i brak większej wiedzy powodują, że robisz to w dobrej wierze (tylko, że niestety tych przykładów jak widać jest kilka, co świadczy o błędnie przyjętej metodologii badawczej). Taka dyskusja jest dalej bezcelowa.
Jak chcesz bzdurne pytania to mam jedno, dlaczego w Polsce 47% jest większe od 48%? Odpowiem sam - nie jest większe, tylko pytanie jest irracjonalne. Mamy ordynację proporcjonalną, która tak zadziałała, że do tego dopuściła i przekłamała te wyniki, a nie dlatego, że u nas 47% jest większe od 48%. Chodzi mi tylko o jedno, pokazać proces postrzegania. Jeśli patrzysz na ogóły, pytanie ma sens. Ale jeśli odrobinę wgłębisz się w szczegóły, to ono jest po prostu bzdurne. Wszystko zależy od przyjętego poziomu abstrakcji.
Jak już wiele razy pisałem, system mieszany w ogóle mnie nie interesuje. Podobnie jak głosowanie na partię. JOWy mają tą zaletę, że przewietrzą w pewnej części bandę, której i należy się pozbyć z polityki. Więc jeśli wprowadzimy JOWy a potem przejdziemy do systemu wielomandatowego, tym lepiej. Lepszej opcji nie widzę. A utrzymywanie obecnego status qou to jest ostania rzecz, której bym chciał (tylko to proponojesz, lub zmodyfikowany system Węgierski). Ale to moje zdanie, bo nie mam zaufania do partii politycznych, bo mam złe zdanie o naszej klasie politycznej i bo nie wierzę, by była w stanie ona reprezentować jakiekolwiek poglądy. Widać to najlepiej na PO, które będąc partią liberalną i wolnościową wg programu, doporowadza do rozrostu deficytu i administracji, ograbia własność prywatną (OFE), podnosi podatki (VAT) i jak widać próbuje ograniczać wolność słowa (ACTA) i ostatnio prasy (ABW w "Wprost"), w dodatku robi to tak nieudolnie, że wystawia nasze służby na pośmiewisko. Nawet jeśli to wszystko nie stało się celowo, to stało się za ich rządów i oni za to odpowiadają. Rzeczy programowych jak abonament TV, nie znieśli i można jechać dalej. Dlatego nie chcę popierać partii, bo człowieka łatwiej rozliczyć, proste.
I faktycznie ucięło mi fragment. Ale to kwestia przeklejenia, niczego więcej. Miał być mały wykład, do pomyślenia na koniec. Będzie tu, rozszerzony.
Zauważmy, że w wyborach do sejmu w 2011 PSL nie zdobywa żadnego mandatu w okręgach, gdzie ma od 5% do 7% poparcia. W okręgach gdzie ma od 7% do 9% procent mandat zdobywa wtedy i tylko wtedy, gdy głosy na konkurentów są rozrzucone. Większość mandatów zdobywa jednak tam gdzie ma powyżej 9% głosów (w tym blisko 20%, dlatego ma taką reprezentację w senacie a nie inną). Gdyby w całym kraju faktycznie miało 6% nie weszłoby prawdopodobnie w ogóle do parlamentu, przy tak skonstruowałej metodzie proporcjonalnej jak u nas. Bo przypominam, że rozdział mandatów dokonuje się na poziomie okręgu, a nie odgórnie. Odgórnie się tylko usuwa partie. Więc jest możliwe takie rozłożenie głosów, gdzie w całym kraju PSL balansuje na granicy 4-6% głosów, sumarycznie ma ich ponad 5%, ale jednocześnie w żadnym okręgu nie przekracza 7% i nie dostaje żadnego mandatu. To niestety wynika z systemu. Poprawia to niby system do europarlamentu, ale w taki sposób, że ręce opadają... To niestety przeczy jednej z Twoich tez, warto jednak się zastanowić z czego to wynika.
Tu dochodzimy do jednej istotnej rzeczy - każdy system proporcjonalny - z wyjątkiem czystej proporcji matematycznej, ma dwa progi. W czystej proporcji się one pokrywają. Pierwszy wynika z założenia, jest to próg konieczny do uzyskania reprezentacji - to jest te 5% (w skali kraju). Drugi gwarantujący wynika z wyniku wyborów w danym okręgu i on zazwyczaj jest większy niż 5%. W przypadku PSLu widać, że w niektórych okręgach wystarcza im 7% by dostać mandat, w innych 8% to za mało. Ten drugi próg jest zmienny, w zależności od okręgu. Zależy bezpośrednio od trzech rzeczy - liczby mandatów w okręgu, wyniku wyborów w podziale na partie oraz zadanego progu wyborczego. To tyle a propos Twojego przeświadczenia, że partia zawsze będzie reprezentowana, jeśli zdobędzie te 5%. System mieszany jeszcze bardziej to rozmywa, bo musi.
Każdy system większościowy też ma dwa progi. Tylko są ułożone dokładnie na odwrót. Próg gwarantujący jest znany, wynika z wzoru 1/(1+n), gdzie n to ilość mandatów w okręgu. Każdy kto uzyska ten próg wchodzi, niezależnie co by się stało. Ale próg wystarczający w tym wypadku jest mniejszy, też zależy od wyborów. Jeśli Zdrojek zdobywa 30% głosów w takim okręgu, ten próg spada, więc jest większa szansa na to, że inne opcje będą reprezentowane. W tym wypadku to działa odwrotnie do systemu proporcjonalnego, więc lepiej - bo dokładnie tego szukałeś (w tej części w której akurat było Ci to potrzebne, w innych było to jakby pomijane).
Pisząc o problemach JOWów wspomniałem o hipotetycznym przykładzie, gdzie jedna partia ma 6%, a wszystkie inne poniżej 5%. O ile w JOWach jest szansa, że inne partie będą mieć jakąś reprezentację (właściwie trudno estymować wynik wyborów), o tyle nasz system proporcjonalny spowodowałby, że ta partia mająca 6% zyskuje 100% mandatów w skali kraju (nie okręgu!). Możesz metody zmieniać, zawsze będzie to samo. Dlatego będę się upierał jeszcze raz - ja chcę prostego systemu wiekszościowego i wielomandatowego, który rozwiązuje dużo problemów z którymi trzeba się borykać obecnie. Nie jest idealny, ale i tak lepszy od tego, co mamy. I to jest mój cel, a nie obrona JOWów, dlatego po raz kolejny zostawiam JOWy i sugeruję inne rozwiązanie, po części w założeniach podobne, ale inne. Tak na marginesie, to ciężko się broni czegoś - jeśli mówimy o JOWach Kukiza - jeśli się nie zaznajomiło ze szczegółami rozwiązania . Wiem tylko, że wolę JOW z 2 turą i większością bezwzględną. Działa takie coś we Francji, a scena polityczna nie jest dwupartyjna, co mi się podoba, stąd czerpię sympatię do JOWów. Ale nie do JOWów jako systemu z 1 mandatem i dowolną metodą (na Węgrzech równie dobrze mogli tam użyć proporcjonalnej metody, tylko po co skoro wynik byłby taki sam), a JOWów jako przykładu systemu większościowego (a tu implementacja francuska mi odpowiada i tyle).