Tym razem będzie o "Wojnach Klonów" i to dość krytycznie. Ale nie o serialu, ja niestety wciąż czekam na naszego wspaniałego dystrybutora jakim jest Galapagos, a raczej jakim był, bo zwłaszcza na rynku BD firma dawno się już zepsuła. Zresztą nawet w przypadku pierwszego sezonu, nie chce im się choćby odpowiedzieć kiedy go wydadzą w Polsce. Ale nic to. Tym razem bardziej interesują mnie produkty około serialowe, a dokładniej książki i częściowo komiksy.
Może zacznę od tej w miarę dobrej strony, czyli Dark Horse`a. Przyznam, że mieli świetną serię "Clone Wars Adventures". Idealnie stargetowaną, dobrze zarabiającą na siebie (chyba najlepsza seria SW, na pewno lepsza od Legacy, a nie wiem, czy coś innego się lepiej sprzedawało). I szkoda, że niejako stała się ofiarą nowych Wojen Klonów. Ale i tak nie jest źle. W jej miejsce weszły dwie, a nawet trzy inne serie. Dwie związane z Klonami - miesięcznik i kwartalnik, oraz druga w formie kwartalnika - Star Wars Adventures. I powiem tak, bywa z nimi różnie, ale to nie jest problem. Trudno by wszystkie dzieła trzymały ciągle ten sam poziom, gusty bowiem są inne, jak i pomysły. Niektóre są niezłe (np. TCW3 Ostrandera) innne, cóż - kiepa jak to mówią - choćby ostatni wybryk Luke`a Skywalkera z smokowężami. Ale to działa, choć nie tak dobrze jak dawna seria. Co ciekawe, wszystkie nowe komiksy są poważniejsze. Nie ma sympatycznych opowiastek np. o Dexie, który stara się przyrządzić pyszne danie dla Obi-Wana. Wszystko jest w klimacie, doroślejsze, bardziej epickie. Tylko, jednocześnie wciąż stonowane - to chyba najlepiej widać w "Slaves of the Republic". Co z tego, że Gilroy miał świetny pomysł, skoro bał się go wykorzystać w pełni. Powiem tak, to co robi Dark Horse, może rewelacyjne nie jest, ale w pełni trzyma poziom. Ja zaś cały czas podziwiam Henry`ego Gilroya, za jego niesamowity wkład twórczy. On już nie wymyśla historii, tylko rzuca pomysłami.
Niestety dużo gorzej jest z tym, co wydaje Grosset & Dunlap. Równie dobrze mogliby się nazywać Pazerny i Lewus, bo chyba najlepiej oddaje sposób działania wydawnictwa. O co mi chodzi? Głównie o książeczki i fotokomiksy które wydają w dużych ilościach. To nie problem, tylko czemu więcej niż połowa sprawia wrażenie robionych na kolanie. W jeden wieczór. Niedawno na Pyrkonie pan Drewnowski mówił, ile czasu trzeba by zrobić jeden komiks, a ile się go poświęca. To drugie to przede wszystkim wkładanie serca. Tego w dziełach G&D nie widać. Oni dostają scenariusz odcinka i kadry. I jakoś tworzą z nich opowieść. Czy to będzie fotokomiks, czy książeczka dla dzieci, nie ma najmniejszego znaczenia. Właściwie jedno od drugiego niewiele się różni. Ważne, żeby format się zgadzał i wypełniło ilość stron. O ile jeszcze w historyjkach jak "Jar Jar`s Big Day", które bazują na jednym odcinku, zazwyczaj wychodzą świetnie, o tyle np. bitwa o Ryloth to niestety porażka. Nie da się z trzech odcinków zrobić jednej trzymającej się kupy fabuły, zachowując dialogi i jeszcze skracając to do minimum. A tak właśnie działa G&D. Żeby nie być na nich ciętym, powiem tylko, że podobne rzeczy dzieją się w innym wydawnictwie - DK, choć nie na taką skalę. DK potrafiło np. rozwalić swój słownik obrazkowy - to były pozycje bardzo wysokiego poziomu - tylko po to, by do Wojen Klonów już szykować jego trzecią część. Z tym, że w przeciwieństwie do klasycznych słowników, znów mamy głównie kadry z serialu i trochę informacji. Mam niestety wrażenie, że podpisali umowy i muszą je wypełnić. Więc robią to najmniejszym możliwym nakładem. Najbardziej chyba jednak szkoda mi dzieciaków, do których ten produkt jest adresowany. Ściągnąłem sobie kilka książeczek z czasów "Ewoków". Stare rupiecie chciałoby się powiedzieć. Ale w nich cały czas widać zaangażowanie twórców - np. Joe Jonshtona, który nie tylko pisał, ale i rysował. Nie zajęło mu to jednego wieczoru. Mogło, ale wolał to zrobić z sercem i to widać, bo te pozycje, choć nie próbują udawać tak dorosłych jak te związane z TCW, to jednak nie tylko się bronią, ale i dziś budzą podziw.
Właśnie dlatego patrząc na książeczki mam wrażenie, że to niestety produkcja masowa, fabryczna. Skalkulowana na zysk, a nie na radość. Najlepsze porównanie to pop-upy - ten stary, który niedawno Obama kupił - pozycja rewelacyjna. I nowy związany z TCW. Idealnie wycięty, acz bez pomysłu. Owszem wygląda estetycznie, ale to tylko produkt jeden z wielu, który niczym się nie wyróżnia.
(Żeby skończyć optymistycznie to jest kilka produktów, które są warte zakupu i poświęcenia im czasu. Ale o nich może kiedy indziej, jak będzie zainteresowanie).