W TCW kolejna dawka nawiązywania do znanych gatunków filmowych. Po horrorze przyszła pora na kino wojenne, a dokładnie jego subgatunek, jakim jest obraz traktujący o losach załóg okrętów podwodnych. Można rzec, iż odcinek 2x16 to coś w rodzaju "Das Boot" w GFFA. Oczywiście jest to porównanie przesadzone, bo w tym odcinku "The Clone Wars" nie ma ani grama napięcia i dusznej atmosfery, którą aż ociekał obraz Wolfganga Petersena, niemniej jednak kilka elementów wspólnych jest obecnych.
Pierwszy to nowy okręt, wyposażony w cloaking device (sam statek przypomina nieco te, które widoczne były w "2001..." Stanleya Kubricka. Sceny, w których ów (okręt, nie Kubrick) to znika, to pojawia się ponownie jako żywo przypominają zanurzanie i wynurzanie się U-Boota typ VII tudzież okrętu klasy Akuła (jeśli ktoś woli klimaty bliższe "Polowaniu na >>Krasnyj Oktiabr<<"). Do tego dochodzi ukazywanie reakcji załogi z bliskich kadrów i kamery pokazujących ich pod różnymi kątami (dając wrażenie, że jest ona ściśnięta na pokładzie razem z nimi) i wystrzeliwanie torped z dziobu, których gazy wylotowe przypominają zawirowania, które wywołuje śruba torpedy pod wodą. Dorzućmy do tego jeszcze dźwięk ASDIC-a w scenie zbliżania się Hyena bomberów, a okaże się, że stylizacja jest kompleksowa. That`s a good one.
Gorzej z fabułą. Twórcy znów postanowili poskakać sobie po chronologii i ponownie pokazują wydarzenia mające miejsce przed pilotem kinowym. Uważam, że mogliby dać sobie już spokój z Christopsis i iść dalej. Niemniej jednak cieszy fakt, iż w środku bitwy znalazł się Bail Organa (mniejsza o powody jego tam bytności, w końcu to TeCeWu), bo pokazuje to, iż jego udział w wojnach klonów nie ograniczał się li tylko do działalności politycznej. Akcja tego odcinka była wartka, nie było dłużyzn, zaś scenarzyści odrobili lekcję i napisali kilka naprawdę fajnych dialogów. Wreszcie też wzrosła rola Yularena, który ma więcej okazji do sensownego pobycia na ekranie. Tylko, że znów nie było tu nic fabularnie zaskakującego.
Poprzedni odcinek kupił mnie totalnie postacią Tana Divo, który był kapitalną postacią charakterystyczną (facjata a la Peter Lorre, irytujący sposób bycia, tembr głosu). W przypadku "Kotka i myszki" jest odwrotnie. Admirał Trench jest tak typowym szwarccharakterem szykowanym do szybkiego odstrzału, że aż się wierzyć nie chce. Oczywiście musi wyglądać jak odrażająco (tu - pajęczak; Harch to póki co, najgorzej zaprojektowana rasa, która debiutowała w TCW), mówić z triumfalnym tonem i być całkowicie pewnym swej nieomylności. Jedyny plus dla twórców należy się za pewne próby uatrakcyjnienia tej postaci, poprzez kilka atrybutów, które mają ją wyróżniać (szpicruta, ordery na piersi) i sekwencję jego śmierci, która przypomina ostatnie chwile Tarkina.
Generalnie: fabularnie to samo co zwykle, tym razem jednak o wiele ciekawiej podane z uwagi na stylizację na subgenre kina wojennego, jakim są obrazy o okrętach podwodnych. Stylizację, należy dodać całkiem fajnie pomyślaną, podlaną kilkoma udanymi dialogami. Będę hojny i dam ósemkę.
Ocena: 8/10.
Średnia sezonu so far: 108:16 ~ 7/10.
To tyle. Pod wpływem 2x16 idę sobie zapuścić soundtrack Doldingera do "Das Boot" i poczytać kilka rozdziałów z biografii Ottona Kretschmera (polecam swoją drogą).