I powiem szczerze, że jest całkiem do rzeczy.
"Blast Radius", czyli komiks numeru. Nie zapoznałem się z tym tytułem wcześniej, a że trochę tu się naczytałem, iż to fantastyczna opowieść i w ogóle masakrator, toteż miałem wielki apetyt. Troszkę się zawiodłem, ale generalnie całość jest naprawdę OK. Mój odbiór tego komiksu jest pewnie skrzywiony moimi oczekiwaniami, ale cóż, bywa... Pomimo, iż cała fabuła to spora klisza, to cała opowieść wypada bardzo dobrze, przede wszystkim z uwagi na bohaterów. Nie lubię takich komiksowych story-arców, gdzie cała fabuła (a nie tylko jej część) oparta jest na retrospekcji w postaci relacji któregoś z bohaterów (bo najczęściej przyczynek do owej relacji jest naciągany), ale tu mnie to - o, dziwo - nie irytowało. Rysunki Chinga raczej nie powalają na kolana, ale trzymają poziom, świetnie wyszły mu pojedynki i tła. Duet Ventress - Durge jako główni adwersarze bardzo mnie ucieszył, albowiem lubię wyczyny tego Gen`Dai, zaś komiksowy wizerunek Asajj zawsze będzie dla mnie tym najbardziej kanonicznym (i niech się CW i TCW w tym względzie schowają ). Po tym nieco chaotycznym przeskakiwaniu po zaletach i wadach czas na największy plus tego komiksu: maruderów Jedi, z którymi Obi-Wan ruszył na misję. Przedstawienie grupy legendarnych, jako indywiduów, z których każde posiada nadzwyczajny dar wykorzystywania Mocy w specjalny sposób, dodatkowo patrzących na rycerzy ze Świątyni Jedi z góry i pewnym politowaniem to strzał w dziesiątkę. Są różnorodni, przekonani o swej wyjątkowości, a jednocześnie zdolni do wzajemnych poświęceń i współpracy. I tylko szkoda, że fabuła nie była chociaż odrobinę bardziej zaskakująca i oryginalna. Dodatkowy, mały plus za to, że kluczowa postać pięknej i wiecznie młodej Fay była wzorowana na elfach - prosty, ale fajny pomysł. Ocena: 8/10
"Outbid But Never Outgunned", a więc jest okazja zobaczyć Mrs Fett, czyli Sintas Vel. Generalnie cała fabuła jest dosyć sztampowa, ale to, o co toczy się stawka oraz konkurentka, która staje z Fettem w szranki o owe cenne coś, czyni tę historię ciekawą i odróżniającą się na plus od tych "fettowych", które pojawiły się wcześniej w SWK; widać, że Boba zachowuje pełen (no prawie) profesjonalizm nawet wtedy, gdy sprawa dotyka go osobiście. Beau Smith fajnie mruga okiem do czytelników chociażby nazywając galaktyczne Las Vegas Postawkwotę (Bidamount). Dodatkowy plusik za klasyczny mexican standoff - lubię takie momenty. Muszę też przyznać, że spośród kilku komiksów o Bobie, gdzie pokazywany jest jego pierwiastek ludzki ukryty głęboko po mandaloriańską zbroją, a które miałem okazję czytać, w tym
zrobione jest to chyba najbardziej subtelnie.
Ocena: 7/10.
Captain Threepio. Cóż, zwykła lekko humorystyczna opowiastka, narysowana w stylu kreskówkowym. Niewiele więcej można o tym komiksie powiedzieć. Nawet jeden czy dwa razy na mojej twarzy pojawił się lekki grymas, który od biedy można nazwać uśmiechem, ale generalnie ani mnie on ziębi, ani grzeje, a na pewno nie wywołuje gromkiego śmiechu. Niech będzie 4/10.
W ogólnym rozrachunku oceniam cały numer jako dobry, SWK wchodzi w 2010 rok na niezłym poziomie. CałośĆ: 7/10.
Okładka następnego numeru pochodzi z "A Model Officer", czyli tym samym do SWK powróci cykl Empire.