Mamy coroczne rankingi filmów, książek, to może i albumy muzyczne się przyjmą
Muzycznie rok 2009 zaliczam do udanych, powychodziło trochę dobrych płyt, tak że musiałem parę z bólem odrzucić żeby zrobić top 10. Myślę że jakościowo porównywalny z 2008, a nawet trochę lepszy. Właściwie nie było żadnego zaskoczenia, po prostu dobre zespoły zrobiły płyty na miarę swoich możliwości... i tyle. Choć są wyjątki.
1. Parov Stelar - Coco
Parov zniszczył tą płytą, miałem przyjemność być na jego koncercie i był on równie niesamowity ale o tym kiedy indziej. Mamy tu dwupłytowe wydawnictwo, składające się i nowych i starych kawałków. Świetnie zostali dobrani wokaliści - najbardziej urzekła mnie Lilja Bloom, to chyba najlepsza kobieca wokalistka z jaką współpracował Parov. Z pewnością lepsza od Lylith bo do niej jakoś nigdy nie mogłem się przekonać. Ale i mężczyźni się bronią: polecam kawałek Promises z Klausem Hainym żeby się o tym przekonać. CD 2 to po prostu kopalnia hitów przy których noga sama podskakuje, żeby wymienić choć parę: Libella Swing <3!, The Mojo Radio Gang, Catgroove, Hotel Axos czy Matilda. Idealna muzyka klubowa.
Btw. Polecam to wideo, świetnie dograne z muzyką. Ktoś miał pomysł
http://www.youtube.com/watch?v=HQ775LqS0p0
2. Zero 7 - Yeah Ghost
Kiedyś przeczytałem gdzieś że Zero 7 ma taką tradycję: co płyta, to gorsza jeśliby się nad tym zastanowić, to jest to stwierdzenie prawdziwe. Na szczęście spadki jakościowe nie są duże, i przy 4 płycie studyjnej Zero 7 wciąż wymiata. MrMcGee, Pop Art Blue, The Road... właściwie cała płyta jest dość równa. Ale!! płyta ma jeden ogromny mankament, i byłaby niżej, gdyby konkurencja dla niej była mocniejsza.
Long-time vocal mainstay Sia Furler does not make an appearance on the fourth Zero 7 release, due to her work with her own upcoming solo album along with a major collaboration with Christina Aguilera for her future album release.
>: ( !!! Czuć brak Sii... czuć go bardzo. Z nowych wokalistek Eska Mtungwazi daje radę, ale to nie to...
3. The Prodigy - Invaders Must Die
Po tej płycie zainteresowałem się The Prodigy, bardzo podoba mi się kierunek w którym poszli, płyta również jest dość równa i nie przewijam kawałków jak jej słucham. Omen, Invaders Must Die, Thunder... itd. Good shit.
4. Street Sweeper Social Club - Street Sweeper Social Club
Tommy Morello rozwija skrzydła (ktoś złośliwy mógłby powiedzieć że się miota od jednego projektu do drugiego ), do RATM (działającego niemrawo ale jednak) i The Nightwatchmana dorzuca trzeci zespół w którym możemy go usłyszeć. Stylistycznie SSSC jest dość zbliżone do Rage`a, mamy tutaj lekko funkowe brzmienie gitarowe, mamy wnerwiającego rapera na wokalu nie no, żeby być sprawiedliwym muszę przyznać że Boots Riley nie wkurwia mnie ani 0,01% mocno jak Zack de la Rocha no ale to już kwestia mojej osobistej niechęci do drugiego.
5. Clutch - Strange Cousins from the West
Tutaj krótko. Clutch zrobił płytę jakiej by się oczekiwało od Clutcha, brakuje mi tu hiciorów rodem z Blast Tyrant, ale jest dobrze, poprawnie, ciekawie.
6. Depeche Mode - Sounds of the Universe
Płyta jest... dziwna. Długo i ciężko się do niej przekonuję. Znaczy nie jest to jak z Death Magnetic Metallicy, że słucham, słucham. słucham, i sobie wmawiam że w końcu mi się spodoba , bo mi się podoba, ale nie powala jak poprzednie. W ogóle wydaje mi się że jest to najsłabsza płyta od początku lat 90 (bo wcześniejszych nie liczę). Zastanawia mnie ogromna popularność sztandarowego singla - Wrong, bo jest on... przeciętny. Są na SOTU dużo lepsze kawałki - jak Peace, Corrupt czy Hole to Feed. SOTU jest nierówna, i jakaś taka... dziwna. Ale wciąż to Depesze. Jest na piątym za karę, bo po Depeszach spodziewam się dzieła które automatycznie, bez żadnych wątpliwości zaokupuje miejsce pierwsze.
7. Alice in Chains - Black Gives Way to Blue
Największe zaskoczenie w tym roku. Myślę że każdy już chyba położył krzyżyk na Alicji, tymczasem chłopaki wyprodukowali obok Clutcha najlepszy rockowy album tego roku. Tym bardziej po pierwszym, dość kiepskim, długim i nużącym singlu - A Looking in View. Tymczasem DuVall daje radę świetnie, płyta pełna jest dobrych kawałków, i wywołała ogólnoświatową reakcję: o kurde, tego to się nie spodziewałem jezu jak żałuję że nie mogłem pojawić się na koncercie.
8. Chris Cornell - Scream
O tej płycie mógłbym pisać, i pisać, i pisać... Opisać zdziwienie, jakie poczułem gdy się dowiedziałem że Chris ma współpracować z Timbalandem. Obrzydzenie gdy pierwszy raz ich zobaczyłem razem na zdjęciu. Horror, jaki przeżyłem gdy pierwszy raz ją usłyszałem. A potem stopniowe przekonanie się do niej.
Bo płyta jest bardzo dobra, tyle tylko że jest to zupełnie nie to czego się oczekuje od wokalisty - w mojej opinii - najlepszego zespołu w historii: Audioslave. Dlatego też została zwyzywana przez każdego i wszędzie tymczasem niesłusznie. Powiem wręcz, że jest to najlepsza solowa płyta Chrisa; owszem, najmniej rockowa, ale przynajmniej nie taka mdła jak Carry On. Za to usiana kawałkami, przy których się można dobrze bawić: Watch Out, Ground Zero, Time czy z drugiej strony melancholijne Two Drinks Minimum.
No ale w obliczu wczorajszych wiadomości o reunion Soundgarden, myślę że zastanawianie się w jaką stronę pójdzie dalsza kariera Chrisa staje się bezpodstawne
9. Kasabian - West Ryder Pauper Lunatic Asylum
Płyta lepsza od Empire, gorsza od Kasabiana. Ma świetne optymistyczne kawałki, jak Underdog czy Fire, no i parę innych co też daje radę.
10. Air - Love 2
Strasznie typowa dla Air płyta, czyli dokładnie to czego od nich oczekuję. Pełny czillałt.
Zapraszam do podawania swoich typów; myślę że nie trzeba podawać pełnego top 10, bo o ile 10 filmów na rok widzi każdy, to z płytami może być już inaczej