Uwaga: mogą być drobne spoilery, ale byłem leniwy i nie chciało mi się ich zaznaczać. You have been warned
To nie Ameryka, żeby tu ludzie ginęli (cytat z pamięci).
Chciałem ten film obejrzeć już od momentu, gdy przeczytałem o nim w artykule w "Wyborczej", omawiającym filmy mające być wyświetlane na gdyńskim festiwalu. Udało się dopiero teraz. Warto było czekać.Zacznę od jednej sprawy, która nie daje mi spokoju. Najnowszy film Wojtka Smarzowskiego spece od promocji uparcie nazywają "polskim Fargo". Cóż, wybieg reklamowy tyleż zmyślny ("Fargo" to bowiem film wyśmienity, moim zdaniem najlepszy w dorobku braci Coen), co niepotrzebny. "Dom zły" broni się sam, zaś z filmem Ethana i Joela Coenów ma tyle wspólnego, że też są w nim trup, śnieg i milicjantka w ciąży. W "Domu..." klimat jest o wiele cięższy, film Smarzowskiego jest o bardziej ponury. Podczas seansu miałem wręcz wrażenie, że taplam się we wszechobecnym błocie, które jest dla mnie symbolem brudu, który siedzi w bohaterach. Ale cóż, jest coś takiego w nas Polakach, że mamy kompleks wielkiego Zachodu, stąd wszelkiej maści polskie Brady Pitty i stąd też nachalne robienie publicity filmowi, który i bez żadnej kampanii reklamowej zostałby doceniony przez tych widzów, co trzeba. Ad rem.
Jest początek 1982 roku, a tym samym od niedawna trwa stan wojenny na terenie całego kraju. Wiejska zagroda gdzieś pod Krosnem, trwa wizja lokalna. Zootechnik z PGR Zdzisław Środoń (Arkadiusz Jakubik) opowiada milicjantom, co wydarzyło się tu cztery lata wcześniej, gdy pewnej burzowej nocy zawitał do chałupy Edwarda i Bożeny Dziabasów (Marian Dziędziel i Kinga Preis).
Jak więc można się domyślić akcja rozgrywa się na dwóch planach fabularnych. Oglądamy wydarzenia feralnej nocy, o których Środoń opowiada milicjantom oraz wydarzenia mające miejsce podczas wizji lokalnej, bo trzeba zauważyć, że obie te opowieści mają tu równorzędny status.
Cóż, dawno polski film nie przywalił mi tak mocno pałą między oczy jak "Dom zły". Zacznę od kwestii technicznych. Niby nic wielkiego, bo film nakręcony został kamerami cyfrowymi, zaś akcja rozgrywa się w zasadzie w dwóch lokacjach, ale to tylko dowodzi biegłości reżyserskiej Smarzowskiego. Kamera podgląda, ale na dwa sposoby. Raz widz jest jeszcze jednym z milicjantów, w kolejnych scenach snuje się w chałupie Dziabasów, podpatrując jak Zdzisiek i Edek, obalając kolejne pół litra, roztaczają wizję bimbrowego biznesu. Subtelna różnica w kadrowaniu świetnie tu wypada. Do tego świetna, pojawiająca się tylko w kilku momentach muzyka autorstwa Mikołaja Trzaski, która przywodzi mi na myśl z jednej strony kino moralnego niepokoju, z drugiej zaś peerelowskie filmy oświatowe, które miałem możliwosc oglądać na biologii w podstawówce.
Która droga słuszna,według prawa i porządku? Kto prowadzi mnie do szczęścia i zaszczytnych obowiązków? Spytaj milicjanta, on ci prawdę powie!Spytaj milicjanta, on ci wskaże drogę! - Dezerter, "Spytaj milicjanta".
Aktorstwo? Najwyższej próby. Nie rzucam słów na wiatr. Obsada zagrała tu koncertowo, zaś Bartłomiej Topa (porucznik Mróz) ma tu swoją rolę życia, dodam, że miał do zagrania chyba najtrudniejszą, ale i najciekawszą tu postać pod względem charakterologicznym. Zresztą Jakubik też zasłużył sobie na wyrazy najwyższego uznania. Kinga Preis jest tu początkowo wyciszona, ale później daje aktorski koncert. Świetnie wypadają tu też postaci drugoplanowe: zalany wódą na maksa prokurator Tomala (Robert Więckiewicz, dla mnie aktor wybitny) czy zomowiec Petrycki (Eryk Lubos), ale też Sławomir Orzechowski jako sekretarz PZPR (jakże on świetnie wypada w rolach wszelkiej maści urzędasów). Sceny w czarnej Wołdze z nim i Topą są jednymi z lepszych w tym filmie. No, i jeszcze Dziędziel. Od czasu "Wesela" czego by nie zagrał był dla mnie Wojnarem (szufladka wiem, kajam się), ale od teraz to Dziabas. Z Jakubikiem stanowią genialny duet, zaś scena obliczania kasy na rozruch biznesu to majstersztyk w ich wykonaniu. Często jest tak, że jeden aktor potrafi skraść swą rolą film reszcie obsady, tu się tak nie dzieje, wszyscy odtwórcy ról w tym obrazie stanowią jedną, zgraną i świetnie wypadającą trupę aktorską. Chapeau bas!
Fabuła tego filmu, jak to się mówi, gniecie. Nie pozostawia obojętnym. Wszyscy bohaterowie to ludzie w jakiś sposób utaplani w błocku. Nikt nie ma tu czysto szlachetnych intencji ani śnieżnobiałego sumienia, począwszy od księdza, który handluje na lewo Polonezami, bo ma kontakty w Polmozbycie, poprzez "dobrego milicjanta" Mroza, który z jednej strony stara się być praworządny, a z drugiej walczy z alkoholizmem i płodzi dziecko żonie kolegi z pracy, na biegłym sądowym, który kabluję na kumpli, żeby dorwać paszport kończąc. Ten film pokazuje niby oczywistą, ale często niedostrzegalną prawdę o ludziach. Prawdę gorzką. Każdy z nas ma coś na sumieniu, każdy robi rzeczy podłe, a potem patrzy osobie, której te podłości mają zaszkodzić w twarz. Niby trywialne, ale ciągle aktualne i nadal trudno niektórym tą prawdę dojrzeć. Film ten świetnie też pokazuje mechanizmy powiązań między ludźmi, dzięki którym można ułatwić sobie życie, jednocześnie kopiąc dołki pod innymi. Od czasów PRL niewiele się w tej materii zmieniło. Mentalność pozostała ta sama, choć ustrój się zmienił. A ponadto "Dom zły" dobrze wypada jako "zwyczajny" thriller kryminalny, także widz, który nie chce wgłębiać się w przesłanie i drugie dno tego obrazu, również może go docenić, ale na innej płaszczyźnie. Na obu wypada wspaniale.
Dodatkowa pochwała należy się za plakat. W dobie niepodzielnego panowania "nowej polskiej szkoły plakatu filmowego" (zdjęcia aktorów na białym tle), ten poster to małe arcydzieło.
Podsumowując: Świetne "Wesele" to - cytując brata mojej narzeczonej - radosna komedyjka w porównaniu do "Domu złego. Nie do końca zgadzam się z tym sądem, ale ogólne jego przesłanie jest trafne. "Dom..." to obraz ciężki, z przygnębiającą atmosferą, który sporo o Polakach, ale tez o ludziach w ogóle mówi gorzkiej prawdy. Film wyśmienity, dzieło wybitne. Rzadko daję filmom najwyższe noty, ale tu nie widzę żadnych przeciwwskazań - 10/10. Kto nie widział, musi konieczne nadrobić, polecam.
Prawda? Nie ma takiej...