Trzeci tom "Fate of the Jedi" to powrót Troya Denninga do sagi. A po tym autorze to trudno spodziewać się jakiegoś konkretnego poziomu, niejednokrotnie potrafi zaskoczyć tak pozytywnie jak i negatywnie. I chyba znów jest podobnie, tym razem udało mu się zrobić te dwa zaskoczenia na raz. Ogólnie książką niestety jestem rozczarowany (a raczej serią "Fate of the Jedi", której brakuje polotu), ale jest kilka takich momentów, które rozkładają na łopatki. Denning nie tylko rozszerzył wszechświat Gwiezdnej Sagi, on go zmienił.
Jak zwykle w Fate`ach mamy trzy główne wątki (i prawie całkowity brak pobocznych, tu może się trochę zmienia z Jagiem i to dla mnie plus), Sithów, w którym niewiele się dzieję i niewiele go jest. Pod sam koniec coś się rusza, ale powiem tylko tyle, jest ciężko. Drugi wątek to historia potyczek na linii Daala - Jedi, znów głównie widzianych z jednej strony. On daje radę, ale tylko i wyłącznie na średnim poziomie. Plusem jest chyba to, że wykorzystują C-3PO, który przynajmniej rozładowuje napięcie (lub je tworzy) w dialogach. Jednak najlepsza część to wątek podróży śladami Jacena. Luke i Ben docierają do Jądra i spotykają Wędrowców Myśli, czy jak oni tam zostaną nazwani. Sama idea mnie trochę przypomina "Star Trek V: Ostateczną granicę", gdzie Sybock, brat przyrodni Spocka wpada na pomysł, że w jądrze galaktyki może mieszkać Bóg i leci tam (a z nim porwany Enterprise). I znajduje świetlistą istotę o niespodziewanej sile. Fakt, że nie wykorzystano tego w Star Treku w ogóle, natomiast tu pomysł jest bardzo podobny. W jądrze powoli zaciera się granica między światem realnym a zaświatami, dzięki temu zupełnie inaczej funkcjonują tam duchy. Szczerze mówiąc to właśnie sprawia, że inaczej patrzę na Ilum czy Dagobah, gdzie w jaskiniach można było ujrzeć wizję Mocy. I powiem tak, to powoduje, że nawet wątek Luke`a i Bena pod koniec jest zupełnie nie interesujący - bo w środku dostałem coś takiego, na co nie mogę się doczekać aż to pociągną. Zabawa w cliffhangery dające szanse na śmierć Luke`a lub Hana w ogóle mnie nie ruszyła, nie po Mind Walkerach.
A i jeszcze jedna rzecz, to, co mnie wnerwiło w "Omenie", czyli brak kontynuacji wątku Kessel, który strasznie smęcił w "Outcast" zostało naprawione. Niewiele tego, ale za to, podąża dokładnie tym tropem, którego oczekiwałem - twórców układu Koreliańskiego - Celestialów. Nie obyło się też bez wspomnienia Killików, którzy niby byli sługami Celestialów. I myślę, że przed kolejnymi Denningami w Fate warto będzie sobie przypomnieć trylogię Mrocznego Gniazda, bo coś mi się wydaje, że Denning albo już coś tam zawarł, albo porobi retcony.
I na koniec kilka słów o Fate, już 1/3 za mną i powiem, że jestem rozczarowany. Samo prowadzenie serii jest karygodne, wydanie jej w Hardcoverze wydaje się totalnym skokiem na kasę (zwłaszcza patrząc na ilości stron), a seria póki co się strasznie wolno rozkręca. Najciekawsze rzeczy, równie dobrze mogłyby być encyklopedyczne - bo do tego się to sprowadza. Najgorsze jest to, że wszystko jest przeciągane tylko dlatego, że całość ma mieć 9 tomów i kto wie, czy potem nie będzie 3 sezonu. O wiele bardziej pasowało mi NEJ, gdzie o wątkach jakiś potrafiono napisać jedną czy dwie książki i umiejętnie je wpasować w resztę, natomiast póki co wygląda to tak, że każdy sobie rzepkę skrobię (Allston kryzys na Coruscant, Golden Sithów, a Denning drogę Jacena) i każdy w swojej części jest najlepszy, a inne pozostawiają trochę do życzenia. Czasem nawet więcej niż trochę. Bo o ile widać, że konsultują się w sprawie tego, co napisali, to raczej nie ma konsultacji w sprawie tego, do czego zmierzają.
I jeszcze jedno, szkoda, że Denning znów olewa sprawę spójności narracji - chodzi mi o sposób oznaczania miejsc akcji. Głupio to wygląda, ale cóż, nie mój cyrk, nie moje małpy, pod warunkiem, że dostanę dobrą książkę. Tu zaś dostałem coś czego po SW-EU się już raczej nie spodziewałem, całkiem spory remanent tego, co wiem i oczekiwanie jak to się rozwinie.