Czyli co? Recenzujemy Rozdroża, tak? No to do dzieła! Na wstępie napiszę jeszcze mały apel do tych, którzy jeszcze nie czytali Dziedzictwa i jakimś cudem uchronili się przed spojlerami. Jeśli jest jeszcze ktoś taki to niech nie czyta tej książki. Akcja dzieje się niedługo po wydarzeniach z Niezwyciężonej. Jaden nie zdążył dość do siebie. Dlatego mamy streszczone przyczyny, przebieg i skutki wojny.
A teraz recenzja dla tych co czytali lub dla tych co dzięki nieoznakowanym spojlerom już wiedzą co się wydarzyło w Dziedzictwie Mocy. Otóż Rozdroża Czasu to typowa przygodówka, których jest jak na lekarstwo w SW. Każdy chce opisywać epickie bitwy i wydarzenia ważne dla losów Galaktyki. Dlatego wydanie tej książki cieszy mnie jeszcze bardziej. Z dala od głównego nurtu historii uniwersum i co ważniejsze z dala od rodziny Skywalkerów i Solo. Mogłem więc spokojnie czytać nie martwiąc się o to, że trzeba będzie nagle ratować Galaktykę przed kolejnym najeźdźcą. O nie, Rozdroża były o czymś innym. Nie ma tutaj kolejnej patetycznej walki Zakonu, są tylko dylematy pojedynczych rycerzy.
A dokładnie dwóch Jedi. Jadena, który szuka katharsis po ostatniej wojnie i Relina, który zawiódł samego siebie. Można rzecz, bratnie dusze. Jednak musi minąć trochę czasu, bagatela pięć tysięcy lat zanim ich drogi się zejdą. Pierwsza połowa książki podzielona jest na dwie części, które występują na przemian, teraźniejszość i przeszłość. W okolicach środka książki zlewają się w całość. A wszystko za sprawą nieudanego skoku w nadprzestrzeń. Podróż w czasie była oparta na paradoksie bliźniąt. I tutaj jedna rzecz mnie zaskoczyła. Zawsze myślałem, że w uniwersum SW rozwinięcie prędkości nadświetlnej powoduje przejście w nadprzestrzeń, ale jak się okazuje niekoniecznie. Jakie warunki jeszcze trzeba spełnić? Tego nie powiedzieli, ale sam skok jest proszę ja was możliwy do powtórzenia. I wygląda na to, że w sequelu zrobią to jeszcze raz, ale jeśli dobrze odgadłem tytuł to tym razem przeniosą się wstecz. Fani martwili się, że twórcy chcą wprowadzić do uniwersum podróże w czasie. Bałem się, że będzie to jakieś naciągane, ale ten skok jakoś nie kuł w moje oczy. Nie jest prawdą, że po raz pierwszy w tej właśnie książce dokonano pierwszej w uniwersum podróży w czasie. Mamy jeszcze hibernację, klonowanie, artefakty i upiory Mocy, które są de facto sposobem na przypomnienie o sobie za wiele wieków. Jest także wędrówka po nurcie dająca możliwość skakania po kalendarzu.
Korr doznał wizji Mocy. Miał nadzieję, że pomoże ona mu poznać odnaleźć spokój. początek spoilera Udał się więc w miejsce wskazane przez zjawy. W kantynie spotkał dwójkę dobrych drani, jak to sam określił. Historia Marra i Faala przypominała mi bardzo perypetie Hana i Chewiego w Nowej Nadziei. Ot dwójka przyjaciół żyjąca z nie do końca legalnych interesów spotyka także dwójkę Jedi, co okazuje się punktem zwrotnym w ich życiu. Chociaż ten drugi doszedł dopiero później kiedy przelatywali nad księżycem z widzeń Korra. Chociaż nie zabawił z nimi na długo, bo miał sprawę do załatwienia. koniec spoilera
Przeszłość dotyczyła Relina Druura i jego misji. Musiał on powstrzymać bliżniacze pancerniki Posłańca i Omena przed dostarczeniem Nadze niebezpiecznej rudy Lignanu, tak więc mamy nawiązanie do LToTS. Nie był to jednak jedyny raz kiedy Kemp odnosił się do EU. Tak właściwie robił to często i gęsto. I dobrze. Wspomniał także o Sharze Dakhanie, który miał bardzo wysoką pozycję w Imperium. Co ciekawe ten Sith według TEA był ostatnim urzędującym Mrocznym Lordem. Dlatego też uważam, że to on jest Imperatorem Sithów. Moim drugim kandydatem jest Andeddu, ale coś czuję, że to jest jedna i ta sama osoba. Ale wracając do książki początek spoilera misja Relina miała także wymiar osobisty ponieważ nad transportem czuwał jego upadły uczeń. koniec spoilera
Ogólnie książkę czytało się bardzo przyjemnie gdyby nie końcówka, którą jak dla mnie Kemp skopał na całej linii. początek spoilera Kiedy okazało się, że na owym księżycu znajduje się imperialna placówka badawcza pomyślałem sobie, że kogoś klonowali. I rzeczywiście tak było. Tak to już jest z twórcami EU. Dla nich klonowanie jest odpowiedzią na wszystko. Moje najczarniejsze koszmary się spełniają. Kiedyś w jednym temacie napisałem, że nie zniósł bym w SW podróży w czasie i kolejnej fali klonów. No i masz babo placek. Pierwszy element jestem w stanie zaakceptować, ale drugi przyprawia mnie o palpitacje serca. Klonowanie jak klonowanie, ale czemu Kemp sobie wybrał właśnie ich? Co gorsza wygląda na to, że będą oni mieć dzieci. Nie znamy wszystkich pierwowzorów do sklonowania i to mnie martwi. W eksperymencie używali DNA Jedi i Sithów, między innymi Mary i Lumiyi. Nie zdziwcie się więc jeśli do tego zacnego grona dojdzie Vader. O matko. A co jeśli okaże się, że to on ma właśnie dziecko z panią Jade? Brat Bena byłby jednocześnie jego wujkiem. To już nie SW tylko Moda na Sukces. Jestem z tych co uważają, że w Gwiezdnych Wojnach są świętości, których nie można ruszać. Kemp niestety to zrobił. koniec spoilera
Jaden Korr: Cały czas brakuje Jedi, którzy mają wątpliwości co im wykonywanie ich obowiązków wobec Galaktyki przychodzi z trudem. Oczywiście było kilku takich, ale przeważnie przechodzili na CSM. Korr nigdy nie był ciekawym bohaterem toteż tym bardziej ucieszyłem się jak Kempowi udało się zgrabnie go opisać.
Relin Druur: Tak samo jak Jaden należy do grupy rozgoryczonych Jedi. Nie wiem czemu, ale go jakoś polubiłem. początek spoilera Dlatego zesmuciło mnie jak przeszedł na CSM i zginął. Szkoda mi go. koniec spoilera
Kell Douro: Ta persona akurat mnie wkurzała. Kolejny Anzat łasy na cudzą zupę. Jeszcze ciągle pieprzy o tym, że jest duchem i wkrótce dozna objawienia.
Khedryn Faal i Marr Idi-Shael: Pozwoliłem sobie na jednoczesne podsumowanie obydwu złomiarzy na raz, bo to są takie papużki nierozłączki. Kapitan nigdzie się nie rusza bez nawigatora i na odwrót. Mają ciekawy sposób bycia i dało się ich lubić. Tylko był jeden szkopuł. Jak tak czytałem tę książkę to z każdą kartką rosło we mnie przekonanie, że są oni gejami. To było coś więcej jak prawdziwa przyjaźń, oni rozumieli się bez słów. Byli jak dobre małżeństwo. Każdy wiedział o drugiej stronie wszystko. Zgadzali się w każdej dziedzinie. Prawdziwi przyjaciele mówią tak:
- Ta Leia jest fajna, nie Chewie?
- Wrrr.
a nie tak:
- Mam rację Marr?
- Jak zwykle kapitanie.
Oni sobie zbyt maślili jak na moje. Jakby byli na romantycznej kolacji ze świeczkami, a nie w obskurnym barze na krańcu Galaktyki. Nie wiem czy Kemp zrobił to specjalnie, ale miałem nieodparte wrażenie, że ci złomiarze to geje.
Ocena: Dałbym 7, ale zakończenie zniszczyło całość. Na razie się wstrzymam, zobaczymy co z tego wyniknie.