Dastałm kilka e-bookow , ale wydają mi się , że brakuje w nich ostatniego rozdziału. Konkretni ile rozdziałow jest w : Zasadzka na Korelii, Napaść na Selonii i Zwycięstwo na Centerpoint ? Podajcie ilość rozdziłów i może - ostatnie zdanie.
Dastałm kilka e-bookow , ale wydają mi się , że brakuje w nich ostatniego rozdziału. Konkretni ile rozdziałow jest w : Zasadzka na Korelii, Napaść na Selonii i Zwycięstwo na Centerpoint ? Podajcie ilość rozdziłów i może - ostatnie zdanie.
Po 10 miesiącach przerwy ("Nowa Rebelia" trochę mnie zatruła, ale czytałem inne książki sw w tym czasie) wracam do czytania starego kanonu zgodnie z chronologią ... i całkiem miłe zaskoczenie.
Tom pierwszy Trylogii Koreliańskiej jest OK, napisany w 5 miesięcy, równolegle do pisanej trylogii o Czarnej Flocie i kilku innych tytułów, które dopiero potem "poustawiano" w historii galaktyki traktuje o trochę nudawym okresie pokoju i dobrobytu, ale ma kilka ciekawych konceptów.
Mamy tu małżeństwo Solo, które ma w końcu czas dla swoich pociech, których wyjątkowo nikt nie porywa. Trochę znudzonego Luke`a, któremu zbrzydła już nawet Akademia Jedi i pierwsza generacja rycerzy samodzielnie uczy drugą i trzecią. Skywalker odbywa bardzo ciekawą merytorycznie rozmowę z Mon Mothmą a potem pomaga szukać Lano sponsorki, żony z posagiem, jak zwał tak zwał, dosyć krindżowy wątek, który mógł się narodzić tylko w głowie pisarza SF w latach 90-tych. Kompletnie mi to nie pasuje do Calrissana, ale autor dosyć szybko i zgrabnie wybrnął z tej historii.
Korelia jest tu zaprezentowana w sposób ciekawy, jako podupadający gospodarczo system, który jest wykańczany przez izolacjonizm i brak wymiany handlowej. Na planetach uznanie zyskuje nacjonalizm i uprzedzenia do innych ras, prym wiedzie zwłaszcza "Liga Ludzka", jak żywo przypominająca bojówki Ndsap.
Muszę przyznać, że jeżeli ktoś to czytał w 96 roku w Polsce to wątek kuzyna Hana Solo mógł być niezłą niespodzianką, większość fanów kojarzy jednak tą postać z serią Dziedzictwo Mocy, gdzie na chwilę wraca, jako przywódca Korelii. Ma też swoje 5 minut w trylogii Hana Solo.
Miło też śledzi się losy bliźniąt Solo i Anakina, są na tyle "duzi", że ich przygody nie budzą politowania, trochę już "kombinują" z mocą, ale ciągle pozostają dziećmi, ciekawymi świata i mającymi ochotę na psoty. To się autorowi udało, no i zawsze mam jakiś sentyment do tych dzieciaków, znając już ich tragiczne i smutne losy w dalszych książkach ...
Ale Macbride trochę psoci - około 20 stronicowy (8% na kindlu!) opis awaryjnego lądowania agentki Nowej Republiki przejdzie do legendy, mamy też tradycyjny dla gwiezdnych wojen problem ze skalą wydarzeń, ale to standard i niemalże tradycja.
Pierwszy tom mi się podobał, ładnie też buduje rodzący się konflikt a wątki obyczajowe i familijne mogą być miłą odmianą od kolejnego ratowania galaktyki. Spodziewałem się czegoś o wiele gorszego, dałbym solidne 7-/10.
Prosiłbym też moderatora o zmianę nazwy tematu na bardziej czytelny - nie tworzyłem nowego dla całej trylogii, ponieważ do tego prowadzi do odnośnik z recenzji na Bastionie.
Dla mnie najciekawsze w tej serii chyba było przedstawienie samej genezy powstania systemu Korelii i co najważniejsze wprowadzenie do historii Galaktyki Reliktów pokazujących, ze przed Republiką istniały inne prastare cywilizację. To było chyba pierwsze tego tymu wspomnienie, potem pojawili się dopiero Rakattanie, Gree i Celestianie początek spoilera którzy odpowiadają za zbudowanie Stacji Centerpoint przy niewielkiej pomocy Killików koniec spoilera. Zresztą sama stacja Centerpoint w przyszłości jeszcze mocno namiesza i zaliczy sporą liczbe retconów między innymi jeden związany z TCW
O kurde, 20 lat między tym a poprzednim postem na forum. Szanuję taki come back
Tom drugi to klasyczny tom środkowy klasycznej trylogii. Rozwija wątki z tomu pierwszego, ukazuje w szerszej perspektywie strony konfliktu (ten jest zaskakująco złożony, pełen zwalczających się frakcji o różnych ambicjach i ideach, oraz dynamiczne dostosowującą się do nich moralnością walczących), bohaterowie gdzieś idą, skradają się, ryją dziury, wiercą, kopią i czołgają. Złośliwie rzekłbym, że nic się nie dzieje, ale te 300+ stron czyta się z wcale dużą przyjemnością.
Jedyna rzecz, która może przeszkadzać w lekturze i prawdopodobnie stanowi główny powód skrajnie niskich ocen tej trylogii w sieci, jest ... brak gwiezdnych wojen w gwiezdnych wojnach. To lektura dla miłośnika starego kanonu, chcącego czegoś nowego w tej odległej galaktyce a nie kolejnej strzelaniny z siłami Imperium. Po tej trylogii, jak i pozostałych książkach wydawanych w latach 95-98 doskonale widać, jak wielki problem z kreacją historii miała ekipa ówczesnego "story group". Sporo razy przesacowano możliwości twórcze pisarzy, zawodowych pisarzy SF, którzy zwyczajnie się w tym uniwersum nie odnaleźli.
MacBride Allen w moim odczuciu udała się sztuka dodania ciekawych motywów, które rezonowały w innych seriach i stały się istotnymi elementami Legend. Dał też solidne fundamenty do historii powstania tej galaktyki, które z czasem, wraz z małymi retconami z innych źródeł dały fantastyczną "mitologię" o pradawnych, potężnych cywilizacjach gwiezdnych i zapomnianych rasach. Jak to pięknie rozbudowywało stary kanon do iście kosmicznych rozmiarów to nawet nie muszę wspominać.
Autor ładnie też nawiązuje do książek innych autorów, w tym tomie kluczową rolę w kryzysie odgrywa flota z Bakury, której przewodzi młodzieńcza miłość Luke`a.
Kolejna część cyklu, którą czytałem z dużą przyjemnością, solidne 7-/10.
I mamy finał - trochę rozczarowuje, ale jest mocno OK, jak poprzednie tomy.
To co irytuje momentami to dużo "wypełniaczy" - postacie robią coś, jest to szczegółowo opisywane, ale często nijak się ma to do następujących wydarzeń. Np. autor ma słabość do opisów ciężkich, awaryjnych lądowań, ostatnia część "nie zawodzi" i pod tym względem - pierwsze 12% książki to zmaganie się Hana z archaiczną rakietą, którą rozbija się na planecie i kompletnie nic z tego nie wynika. W innym rozdziale, przez kolejne 10% czytamy, jak to bohaterowie zmagają się z brakiem tlenu i awaryjnie otwieranymi wrotami - udaje się im przeżyć, ale w żaden sposób nie łączy się to z konfliktem, który rozgrywa się głównie w tle.
Wojna domowa w układzie Koreliańskim - została ciekawie opisana w tomie drugim ... i tyle, autor uznał, że to wystarczy, po co opisywać walki poszczególnych frakcji i ugrupowań, lepiej wszystkiemu ukręcić łeb w finale, jeszcze na sam koniec podając rzutem na taśmę prawdziwych winowajców tego konfliktu. To co autor wykreował na potrzeby trylogii jest ciekawe i aż prosi się o więcej! Pisarz chwali się na wstępie ile to podróżował w czasie pracy a trzeba było przysiąść jednym miejscu na dłuższą chwilę, skupić się na złożoności konfliktu, wyciągnąć z tego przeciwne interesy i poglądy, starcia na tle rasowym, brudne walki i despotów. Mamy zaledwie przesmak takich wydarzeń, zapchany "szalonymi" przygodami w kosmosie.
Tym samym bohaterowie kopią, kłócą się, wysadzają, dowodzą i popadają w niewolę ... wszystko ładnie i zgrabnie prowadzi do finałowej, wielkiej bitwy. Styl autora jest przyzwoity, bardzo jasno opisuje wydarzenia, znakomicie przedstawia perypetie młodych Solo i co chwila prezentuje nowe, drugoplanowe postacie, które pojawiają się i znikają. Istne tu zatrzęsienie silnych postaci kobiecych jak na SF z 96 roku.
Jestem wcale zadowolony z lektury, dałbym naciągane 7-/10 ale nie zdziwią mnie oceny na granicy 3-4 w dziesięciopunktowej skali. To mocno zakorzenione w latach 90-tych SF, dla fana starego kanonu, które dobrze opracowało istotny region odległej galaktyki i stworzyło podstawy tego, jak potem przedstawiano ojczyznę Hana Solo. A sama stacja Centerpoint odegra jeszcze istotną rolę w historii galaktyki.
-A sama stacja Centerpoint odegra jeszcze istotną rolę w historii galaktyki.
I to jaką. Czytając NEJ i LotF trochę żałuję że jednak nie poznałem historii stacji Centerpoint. Podobnie pewnie bym miał z Hapes, ale na szczęście akurat Ślub Księżniczki Lei przeczytałem.
Akurat Hapes nie było by co żałować, bardziej jest rozwinięte właśnie w NEJ niż w Ślubie więc tu się nie wiele by straciło. Za to czytanie Trylogii Koreliańskiej bez znajomości Paktu na Bakurze było by o wiele gorsze.
Jest rozwinięte w NEJ jeśli chodzi o zaangażowanie się militarnie, ale już w Ślubie jest nakreślona specyficzną kultura tej planety, co imo pozwala lepiej zrozumieć rolę Tenel Ka, matriarchat i te wszystkie śmieszne imprezy (jak ta z LotF #3).
Hapes to bardziej rozwinięte w Młodych Rycerzach Jedi jest