Dobra, teraz sypnę komentarz do zainteresowanych, jak "przewegetować" pierwszy rok nauki w ogólnej klasie w przeciętnym LO.
Na początek, robaczki kochane, zapomnijcie o minimalizmie wyuczonym w gimnazjum.
Ok, język polski - w sumie sam nie wiem. Na pierwsze półrocze miałem tróję, a że kocham polski, wziąłem się do roboty i mam teraz czwórę. Tutaj też zapomnijcie o minimalizmie, bo na sprawdzianach dostaniecie laczki, jeśli będzie się uczyć tak, jak w gimnazjum na trójki. Szczególnie nauczcie się bieżących tematów na planowane prace klasowe, bo do nich przygotowany jest klucz. Im więcej napiszesz na temat omawianego tekstu, tym więcej masz punktów, a my kochamy punkciory.
niemiecki - serio? Ani zdania nie powiem na podany temat, a mam tróję. Tak naprawdę wiem tylko dobrze zasadę zdania z weil. Reszta to typowa wegetacja - minimalna nie nauka, ale wpadające w ucho bieżące słówka i czasowniki.
angielski - jest podstawa, jest ok. Przez rok ani razu nie zajrzałem do podręcznika, a i tak mam trzy. Na podstawie jest tragicznie łatwo, dopiero przy past simple były zgrzyty.
historia - na koniec gimnazjum miałem pięć, ale teraz mam trzy. Wniosek - czeka was wkuwanie faktów, pojęć, dat i innych osobistości na pamięć, bo za to też są punkciki. Dziwne, nie? Przez trzy typy szkół uczysz się tego samego, okresowo - od prehistorii do współczesności.
WOS - to nie jest WOS, który był w gimnazjum. To rozszerzone pierdoły o państwie prawie, jak te wszystkie organy funkcjonują. Szykujcie się na kuuuucie.
matematyka - z tym było ciężko. Na pierwsze miałem dwóję, ale korepetycje czynią cuda, szczególnie bierzcie je od studentów/studentek - są tani, ale zaangażowani. W gimnazjum to była matematyczka, teraz metemaciora - wszystko trzeba uzasadniać działaniami, które są czasem pogięte, a czasem proste. Zależy jak kto się wcześniej uczył.
fizyka - tego przedmiotu nie wytłumaczą mi wszyscy diabli. Zadań nie zrobię z tego żadnych, a teorii pamiętam tylko izoprzemiany gazu, które rozumiałem ze względu na nazwy (izobaryczna - stałe ciśnienie, izohoryczna - stała objętość, izotermiczna - stała temperatura). Porzućcie jakiekolwiek nadzieje, jeśli macie nadzieje na lepsze jutro z fizyki. W gimnazjum była ona prosta w porównaniu z tą.
chemia - nie jest trudna. Trzeba się uczyć, ale na drugi semestr miałem: 1,1,1,5,5,5,4. Co znaczy, że wszystko zależy od chęci. Moli się nie uczyłem, więc miałem trzy laczki. Wzory wszystkich przemian są diabelnie proste, co czyni je łatwymi.
biologia - naprawdę nierówny przedmiot. Zależy, na jakiego nauczyciela traficie i czy lubicie ten przedmiot. Ja lubiłem, potem nie lubiłem, lubiłem i znów nie lubię. Nam nauczyciel kazał kuć szczegóły, ale w sumie, ten przedmiot jest ważniejszy niż fizyka, bo wiedza o układach organizmu ludzkiego jest ważniejsza.
geografia - kalka z gimnazjum. Mapa, skala, obliczanie czasu strefowego i kąta padania promieni słonecznych - jak dla mnie, łatwizna. Nauka o jakichś tam skałach, okresach w dziejach Ziemi - totalny lek na bezsenność.
religia - do pieca.
PO - przysposobienie obronne. Do tego przedmiotu trzeba umieć podejść. Przy lekcjach z pierwszej pomocy, zabiegów sanitarnych, czy z ran, zakażeń i innych obrażeń ceni się najbardziej rzeczowe odpowiedzi, ale pomniejsze szczegóły też są ważne. Przedmiot dla leniwych, bo tylko jedna godzina tygodniowo.
WOK - kochana wiedza o kulturze. Czeka was nauka o gałęziach sztuki, ludziach sztuki. Coś dla wybitnych, bo tylko jeden rok.
Podsumowując - jeśli ktoś jest niesystematyczny, jak ja, niech wyczuje, z czego i co jest do roboty. Jest wiele sposobów: zrozumieć, ZZZ itp. To wyczucie "zagrożenia" jest szczególnie ważne, no i trzeba się więcej przyłożyć, w porównaniu z gimnazjum. Miłej wegetacji.