Pierwszy raz z tym… ekhm… fenomenem zetknęłam się na deviantArcie, gdzie buszując po różnych galeriach, co i rusz natykałam się na jakąś Bellę z jakimś Edwardem. Z ciekawości (czasami tak robię jak spotkamy arty do nieznanych mi książek, filmów czy komiksów) zajrzałam na Wiki, żeby sprawdzić z czym mam do czynienia. Przeczytałam, aha, jakiś hit, wampiry, wilkołaki, OK i poszłam sobie dalej. Ale na zmierzchowy stuff natykałam się coraz częściej i zaczęłam zauważać, że istnieje też spora grupa osób szydząca z tego tytułu na potęgę. Przeczytałam kilka recenzji, które wyraźnie mówiły, że to gniot, a potem na horyzoncie pojawił się film i edwardomania zaczęła przybierać na sile. A na dokładkę zaczęto przyrównywać te książki i film do Harry’ego Pottera! Ten cały szum wokół Zmierzchu zaczął mnie interesować, bo jak to może być, że takie popularne, jeśli faktycznie taki kit. A jak zobaczyłam filmik przedstawiający rozhisteryzowane krzyczące fanki, całe w spazmach, bo właśnie spotkały Pattinsona to nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać (niestety nie udało mi się go odnaleźć – filmiku nie Pattinsona ;]).
W Empiku obserwowałam, przyznaję z pewną dezaprobatą, jak wszystkie tomy serii od miesięcy okupują miejsca na liście bestsellerów. I w końcu postanowiłam, że trzeba zobaczyć o co chodzi, żeby móc z czystym sumieniem, jakby co, wyśmiewać książkę. Ciężko było mi się przemóc, żeby iść do biblioteki. Jeszcze nigdy nie wstydziłam się spytać o jakąś książkę Specjalnie wyczekiwałam, żeby nie było nikogo oprócz mnie i bibliotekarki, naprawdę czułam się zażenowana Na szczęście zaraz vis-a-vis mojego bloku jest malutka biblioteka, w której na omawiany tytuł nie trzeba czekać miesiącami i w ten weekend mogłam się zapoznać z tym „dziełem”, które sprawiło, że powstał specjalny wibrator wzorowany na członku jednej z postaci oO
I co? Nie żałuję, że sięgnęłam po Zmierzch, bo naprawdę ubawiłam się przy lekturze Pierwszy raz śmiechem wybuchłam na, bodajże, trzeciej stronie. I tak już było, co jakiś czas, do końca. Kiedy pod koniec doszłam do fragmentu gdy serce Belli zatrzymało się ( sic!) na skutek pocałunku Edwarda i nie była to bynajmniej metafora, dostałam takiego ataku śmiechu, że mój wujek, z którym akurat moja mama rozmawiała przez telefon (w drugiej części mieszkania) spytał, co się u nas stało Moja mama stwierdziła, że dawno się przy żadnej książce tak nie śmiałam, a przecież to ponoć nie komedia. Ale przestała się dziwić jak przeczytałam jej kilka fragmentów.
Z jednej strony trochę zrozumiałam dlaczego ta książka zdobyła taką popularność, ale z drugiej nadal nie mieści mi się to w głowie. Szczerze przyznam, że myślałam (albo raczej liczyłam na to), że będzie jeszcze gorsza. Tymczasem okazała się takim literackim fast foodem, łatwo wchodziła, szybko przerzucało się kolejne strony. Mogła przypaść do gustu rzeszy niewymagających czytelniczek, bo nie wymagała myślenia, była banalnie skonstruowana i napisana prostym językiem. Ale kiedy teraz próbuję przypomnieć sobie pewne szczegóły, kolejność wydarzeń, to okazuje się, że pamiętam głównie te idiotyzmy, a reszta zlewa się w jedną masę.
Sam pomysł na historię jest banalny i nieoryginalny. Ot, kolejna historia o na pozór niemożliwej miłości, która przetrwa wszystko. Nie oznacza to, że sam pomysł jest jakiś zły. Tu złe jest wykonanie. Przez większość czasu prawie nic się nie dzieje, gdzieś przeczytałam, że to jest książkowy reality show I dużo w tym prawdy, ilość opisów co Bella zrobiła z włosami była oszałamiająca. A kiedy pod koniec pojawiła się zapowiedź jakiejś akcji nie związanej z miłosnymi gierkami, to na dobrą sprawę wszystko się skończyło nim się zaczęło.
Żałosne jest to, że dwójka głównych bohaterów jest taka nijaka, irytująca i nieciekawa. Niektóre ich rozmowy sprawiały, że non stop wywracałam oczami do góry (chyba jeszcze nigdy nie reagowałam tak na książkę ). Ich uczucie jest nieprzekonywujące, jakieś takie odrealnione, nie ma tam żadnej chemii. A na dodatek odnosiłam momentami wrażenie jakbym nagle przeoczyła kilka rozdziałów, takie były dziwaczne przeskoki i zmiany w postępowaniu i uczuciach bohaterów. Jak teraz myślę, to nie bardzo wiem, jak, kiedy i dlaczego oni się w sobie zakochali Postacie z trzeciego planu wydają się o wiele bardziej interesujące.
Biedna Bella sprawia wrażenie ciężko chorej osoby, wiecznie ma palpitacje, zawroty głowy i zapiera jej dech w piersiach. Ilość opisów jaki wspaniały, doskonały, anielski, niczym grecki posąg jest nasz mieniący się w słońcu wampir była zatrważająca. I do tego autorka nieustannie się powtarza. W kółko to samo, te same wyrażenia, frazy. Stężenie głupotek i harlekinowych zagrań było baaardzo wysokie. Kurcze, ja nigdy nie zemdlałam na skutek pocałunku, nie wspominając już o zatrzymaniu serca (jak sobie to przypomnę, to od razu mam banana na twarzy ).
Naprawdę mi szkoda fanek tej sagi, gdzie one znajdą coś takiego w prawdziwym życiu? I biedni ci chłopcy, którzy będą musieli znosić porównania do Edwarda. W tej książce najlepiej mieli ci, którzy byli bosko piękni (czyli wampiry), reszta była w ogóle mało ważnymi postaciami.
Mogłabym pisać jeszcze dłużej, ale chyba nie ma sensu. Mogłabym też zrecenzować tę książkę znacznie krócej: LOL
Teraz tylko czekam, żeby ktoś to porównał przy mnie do Harry’ego ;P Bo to istne bluźnierstwo.
PS. Po przeczytaniu tej książki dialogi z Ataku klonów nie brzmią tak źle
"Spuścił na moment oczy, a potem rzucił mi niby to błagalne spojrzenie zza wachlarza czarnych rzęs.
- Proszę – szepnął, pochylając się nad stołem.
Zamrugałam nerwowo. Z wrażenia zapomniałam, o czym tak właściwie rozmawialiśmy. Dobry Boże, pomyślałam, jak on to robi?" :’D
"- A poza tym jazda po pijanemu to przestępstwo.
- Po pijanemu? – obruszyłam się.
- Sama moja obecność działa na ciebie upajająco – powiedział po raz kolejny uśmiechając się kpiarsko.
- Cóż mogę powiedzieć – westchnęłam. Byłam bezsilna, nie umiałam mu niczego odmówić."
Strasznie dużo tu emotek, ale to naprawdę oddaje mój nastrój podczas czytania Zmierzchu ;P