Po pełnej przygód podróży polskim PKPem i bialskim MPK dotarłem wreszcie szczęśliwie do miejsca zamieszkania. Po zażyciu zbawiennych dwunastu godzin snu i równie zbawiennych paru minut golenia naskrobię parę słów o moich wrażeniach.
Organizacja
Zacznę niestety od sporej dozy ględzenia. Strona organizacjna, delikatnie mówiąc, nie była dopracowana. Straszne pierwsze wrażenie robiła kolejka, w której przyszło mi odstać jakieś półtorej godziny (Urthona zna ten ból ). Z początku przypuszczałem, że stoją w niej fani bez akredytacji (po coś w końcu zrobiłem organizatorom uprzejmość i wpłaciłem należność te parę miesięcy wcześniej). Potem poinformowano mnie (oczywiście gdy już sam się tym zainteresowałem), że to właśnie kolejka dla wpłatowiczów! W końcu z autopsji okazało się, że w kolejce stoją wszyscy, tylko że dwa stanowiska skomputeryzowane są oblegane non-stop, a te dla płacących na miejscu chwilami świecą pustkami. Niewielkim pocieszeniem była tu całkiem bogato wyposażona torba, w której znalazłem m.in. kupon na gratisową grę karcianą Lis Pustyni od Kuźwy Gier i mikroskopijną kostkę od Q-Workshopu.
Droga do sali wspólnej była całkowicie nieoznaczona, a sama sala sprytnie schowana za innym budynkiem (zresztą błądząc po kampusie spotkałem Utapau szukające... akredytacji ). Notabene po zamknięciu tej bardziej oczywistej drogi (zapewne w wyniku ingerencji zirytowanego niezamykaniem drzwi pana na recepcji) szlak prowadzący do noclegów trzeba było odkryć na nowo, kierując sie ułożonymi z desek na ziemi strzałkami. Ja wiem, że larpy są w modzie, ale bez przegięć...
Sama sala jak to sala, in plus trzeba zapisać podzielenie na części dające jakieś tam minimum prywatności (gdy się przebierasz nie widzi cię cała sala, a tylko jedna trzecia ), in minus gasnące/przygaszane w nieregularnych porach światło (pierwszej nocy sam musiałem się kopnąć do obsługi, żeby o trzeciej w nocy w oczy przestał mi walić jakiś halogen).
Program
O ile organizacyjnie konwent nie był majstersztykiem (ale spójrzmy prawdzie w oczy, nie przypominam sobie takiego, po którym absolutnie nie miałbym na co narzekać), to od strony programowej spisał się świetnie. Na tym gruncie zdecydowanie nie zgadzam się z Nestorem. Osobiście nie natrafiłem na żadną prelekcję, która nie odbyłaby się z powodu zmiany w programie (na jedną spóźnił się prelegent, ale to inna sprawa). Zmiany powstałe między wydrukowaniem informatora (bardzo zresztą ładnego), a rozpoczęciem konwentu pieczołowicie nanoszono naklejając dodrukowane nalepki na tabelę (ogromny respekt dla orgów za takie rozwiązanie, pierwszy raz widzę coś takiego).
Najpierw trochę o blokach ogólnofantastycznych. Masa świetnych prelekcji, w zasadzie ani jednej, która była kiepsko prowadzona (czasami nie zgadzałem się ze zdaniem np. Witolda Jabłońskiego, ale to inna sprawa). Żeby nie być gołosłownym: tradycyjnie bardzo ciekawa prelekcja Cholewów o dziwnych broniach, świetne wystąpienie o RPGowych patologiach, trochę zbytnio odbiegający od tematu, ale interesujący wykład o grach komputerowych jako rodzaju sztuki, wyśmienicie prowadzone spotkanie z przezajebistym Johnem Wickiem (teraz żałuję, że nie byłem na jego pierwszym punkcie), porady pań z Runy na temat wydawania książek, miodne filmy SF (Staszek jak zwykle ściągał uwagę, ale ogromny podziw dla Tomka za niesamowitą pracę włożoną w wynajdywanie błędów i kopiowanie pojedynczych klatek - przy tym tempie przygotowanych materiałów starczy na dobre parę konwentów bez powtórek ), wreszcie znakomita prelekcja Ćwieka o autostopowiczach. Każdy ten punkt programu mógłbym z czystym sercem polecić praktycznie każdemu. Poza tym udało mi się zdobyć autografy Dukaja i Kosika, za co obu panom serdecznie dziękuję.
Idąc tym tropem widać, że niestety niezbyt wiele czasu zostało mi na blok SW. Tym niemniej parę wystąpień widziałem. Dwa razy byłem na spotkaniu z autorami, udało mi się szczęśliwie zdobyć autograf Jeremy`ego Bullocha, czwartego gwiezdnowojennego aktora w mojej kolekcji. Prelekcje BotSu robiły dobre wrażenie, pomimo chwilowych problemów technicznych, prelekcja o WARze była nieźle zrobiona, ale czytana bez polotu, świetnie za to spisali się Thingol i Duran w niedzielne popołudnie. Tym czego mi brakowało na większości SWowych wystąpień to dodanie jakiś osobistych przemyśleń, zamiast klepania faktów z Wookie, jako że to zawsze robi lepsze wrażenie, przynajmniej na mnie. Ah, były też dwa konkursy - falkonowy znakomicie (jak zawsze) prowadzony przez Spidera (gratulacje dla ekipy BotS+Urthona , shame on me za IV miejsce) oraz łódzki, z którego muszę przyznać, że wyszedłem, zażenowany jego poziomem (pytania w stylu Kiedy Luke był niemiły dla Lei?, Do jakiej planety Układu Słonecznego jest podobne Mustafar?, grupka Łodzian robiąca harmider na tyłach, jeden walący w stół w dziwnej próbie zaprowadzenia spokoju). Gdzieś w przejściu mignęli mi Łedż, Issu, Yako, Death, na spotkaniu przemknęła mi ekipa Mando-poznańska. W sumie to tylko z Urthoną i Thingolem zdążyłem zamienić po pare słów.
Atrakcje okołoprogramowe
Nie samymi prelekcjami człowiek żyje, także było też nieco odmiennych atrakcji.
Jak być może niektórzy wiedzą, Polcon 2011 odbędzie się w Poznaniu. Sam wybór został dokonany w trochę dziwnych okolicznościach (Wrocław wygrał głosowanie, ale bez większości bezwzględnej, przegrał za to dwoma głosami głosowanie stowarzyszeń), ale tak głosi statut ZSFP, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Osobiście miałem zamiar głosować na Poznań, ale koniec końców wstrzymałem się, zdegustowany nieco zachowaniem Poznaniaków (jak przynajmniej przypuszczam) z sali, a prezentacja Wrocławian nie przekonała mnie na tyle, żebym mógł z czystym sercem za nimi stanąć.
Sklepik konwentowy był niestety raczej słabo zaopatrzony, głównie widziało się jakieś odrzuty z wydawnictw i książki o których w życiu nie słyszałem. Na Avangardzie szukać trzeba było okazji do zdobycia nagród, na Polconie trzeba było szukać okazji do wydania waluty. Sad but true.
W hali MOSiru odbywały się tzw. Targi Fantastyki. Co tu dużo mówić, obłędnych okazji nie było, ale dało się kupić różne rzeczy odrobinę taniej (np. nowy tom Dziedzictwa plus ostatni SWK za trzy dyszki z kawałkiem). Niestety, Tarcza Kłamstw na stoisku antykwariatu była sprzedawana tylko w komplecie z dwoma pozostałymi tomami . Były stoły karciankowe oraz bitewniakowe (gdzie podobno odbył się największy turniej WFB na świecie), które mnie zasadniczo nie interesowały, było wreszcie stoisko sw.com.pl, na którego dłuższe zwiedzanie nie starczyło mi czasu, ale które było chyba oblegane o wiele chętniej, niż na warszawskiej Avie. No i pod czujnym okiem Haarta dało się tam pobrać gratisowy dmuchany miecz świetlny.
W tym samym budynku mieścił się bogato wyposażony GejsRoom czynny całodobowo. Nauczyłem się grać Rice Wars (odradzam stanowczo, nudy straszliwe), pograłem w parę znanych mi już gier zająłem drugie miejsce w turnieju Hexa, także nie jest źle. Poza za plus imprezy można uznać kilka barków oraz parasole przed Lodexem, gdzie dało się względnie tanio i smacznie pożywić ciało.
Podsumowanie
Reasumując (fajne słowo, nie?), patrząc okiem miłośnika fantastyki konwent był bardzo udany. Kiedy przymknąć oko na drobne wpadki organizacyjne, dało się naprawdę dobrze bawić. Polcon 2009 wskoczył na zaszczytne trzecie miejsce na liście najmilej wspominanych przez mnie konwentów. A co do oka fana SW? Ostatnio odkryłem, że już nie potrafię za bardzo oddzielić tego aspektu mojego fanostwa, także w tej sprawie pytajcie Nestora .
Pozdrawiam tych, którzy byli, na pochybel tym, którzy nie byli i do zobaczenia w przyszłości .