Tyle napisałem w opinii pod "recenzją" (swoją drogą przydałoby się wstawić porządne recki do starych banthamów zamiast hejtu Jetha...)
Najgorsza, dno? Z pewnością NIE. Nie jest to nic wybitnego, może znudzić, ale pod względem fabularnym plasuje się może odrobinę poniżej średniej SW.
W "Dzieciach Jedi" mieliśmy jeden bardzo mocny punkt-cudownie wykreowane lokacje. Tutaj mamy właściwie jedynie opisane Nam Chorios i jakieś planety Meridiana, których nawet już nazw nie pamiętam, co nie najlepiej o nich świadczy. Niestety nawet jedna Nam Chorion do Belsavis się nie umywa. Pierwszy rozdział bardzo mi się podobał. Na okręcie łatwo stworzyć klimat. Po wylądowaniu wszystko to jednak pryska. Niby jest wielka tajemnica Tsilów i pozornie nieszkodliwe drochy, ale wszystko sprawia wrażenie niepozornego. Ot kolejna pustynna planeta, pełna, błyszczących się jak naoliwiony tyłek niemowlaka, kryształów i niegroźne pasożyty. Nie jest to klimat, którego oczekiwałem po Basi.
Podobnie konflikt Theran z Przybyszami. Czytelnik sobie pomyśli "Rozwalić działa w cholerę i tyle".
Oczywiście wszystko ma głębszy sens, który jednak zaczynamy rozumieć po przebrnięciu przez 300 stron. Pewnie ponad połowa z 50 oceniających to na 1-3 nie dobrnęła do tego etapu.
Zanim przejdę do konkretów, kilka drobnych szczegółów, które dla zapamiętałem jako ogromne plusy.
-Powrót Noghrich. Nawet jeśli Ręka Thrawna była już zakontraktowana, dobrze że to Basia sprząta po DE/JAT, a nie sam Timmy, który pewnie by to olał. Długo nie pożyły, ale miło je widzieć i zobaczyć wytłumaczenie ich nieobecności. A na Anoth by się przydały i to bardzo...
-Wspomnienie o akademii wojskowej NR. We flocie służą głównie weterani GCW, ale miło wiedzieć, że coś takiego istniało chociaż w świadomości jednej autorki.
-Coś, co kocha każdy technomaniak. Wymienione typy kilkudziesięciu maszyn. Luke używa makrolornetki - wiemy jakiej. Kradnie śmigacz - wiemy jakiej firmy. Nawet pan Syrzycki znośnie to przetłumaczył, co jest chyba cudem.
Pora na poszczególne watki.
Leia.
Nie było tragicznie, ale w "Dzieciach Jedi" lepiej wypadła. Problemy z samoakceptacją? Czy ona przypadkiem nie pokonała już tego z "Pakcie na Bakurze"? Pół książki leży naćpana. Myślałem, że motyw narkotyków będzie tu czymś w stylu droidów z CotJ. Dziwnym trafem, po dwóch retrospekcjach, został zapomniany, jak tylko księżniczka odzyskała jasność rozumowania.
Miłośnikom Jedi może się spodobać, że Leia jest tutaj przede wszystkim rycerzem. Nikt nie musi ratować jej z opresji, choć wszyscy próbują, to ona sama daje sobie radę.
Trening z Callistą słabo zapamiętałem. Takie uroki przydługiego czytania książki, głównie na kolanie, Wydaje mi się jednak, że była to raczej kontynuacja samoakceptacji, przypieczętowana pokonaniem ucieleśnienia swoich lęków - Beldoriana. Tego kompletnie nie załapałem. Hutt wypełza zza rogu, księżniczka łapie miecz i rozkrawa mięczaka bez słowa. Dobry Jedi, nie ma co.
Luke.
Basia uparcie musi znaleźć sposób na utemperowanie jego zdolności. Tym razem muszą to być podświadomie wywoływane burze Mocy. Nie mogła napisać książki o samej Leii? Za Banthama by nie przeszło? Pewnie tak... Książka cierpi na tym w prawie równym stopniu, co "Kryzys Czarnej Floty".
Co robi nasz wieśniak przez większość książki? Poznaje lokalnych, dorabia jako mechanik i powolutku uświadamia sobie całą intrygę, równolegle do siostry. W miedzy czasie ma jakieś tam przygody ze stetryczałą Mroczną Jedi. Na koniec porywa Headhuntera, daje się zestrzelić, gada sobie ze Tsilami i odpływa. Po co on tam właściwie przyleciał? Znaleźć Callistę? Ej no, trzeba się jej pozbyć, bo Timmy ma kontrakt na rudą. Lepiej niech się miną w drodze i ostygną przez te 400 stron.
Han, Lando i Chewie.
Byli. Tyle o nich pamiętam. Gdzieś tam sobie polatali, pofałszowali hologramy, minęli się z droidami i wpadli na Daalę... Jak to już u Basi bywa, nie potrafi prowadzić tych postaci i unika ich jak tylko się da.
Droidy.
To co lubię najbardziej. Wyszły świetnie jako para. Najlepiej ze wszystkich książek jakie pamiętam. Threepio jest gderliwy i naiwny, Artoo usiłuje ratować świat, ale jest tylko mały astromechem (tu często bez nóg). Krzątają się, wpadają w tarapaty i mają różnorakie trywialne i jednocześnie zabawne przygody. Miłośnicy serialu będą zadowoleni. Najbardziej w pamięć mi zapadły dywagacje złotej sztaby o zwyczajach pogrzebowych i o tym, że w zjadaniu ciał poległych żołnierzy NR nie ma właściwie nic złego.
Jak już jesteśmy przy humorze, Basia nie mogła sobie darować Gammorean i taśmy klejącej. W CotJ było to fajne. Tutaj zaczyna śmierdzieć odgrzewaną myszką.
Seti Ashgad i Loronar.
Rywal Palpiego, korzystający z wampirycznych praktyk dla zachowania młodości. Jeden lepszy od drugiego.
Mamy jakieś wzmianki o partiach w senacie NR. Ktoś się kiedyś pytał i żadna odpowiedź nie padła. Tutaj ją znaleźć można.
Ani Ashgada, ani Loronara wiele właściwie w książce nie ma, choć to oni pociągają za część sznurków.
Loronar robi za złą korporację i jak taka korporacja kończy. Nie spotykają jej właściwie żadne represje. Dlaczego Loronar? Pewnie Basia otworzyła EGtV&V na losowej stronie i wypadło...
A jak Loronar, to dochodzimy do superbroni tej książki, czyli droidów-myśliwców "Igieł". Jako technomaniaka boli mnie to i jest właściwie jedynym absurdem całości. Małe, zwrotne, zdolne zaszkodzić tarczom krążownika i zdolne do lotów w nadprzestrzeni? I to yevethański D-type jest niby przedobrzony jeśli chodzi o statystyki?
Taselda i Beldorian.
najbardziej zmarnowani upadli Jedi w EU? Byli tam chyba tylko dla zmylenia czytelnika. Przylecieli w czasach Starej Republiki, zwabieni aurą Tsilów i wpadli w łapska Dzyma. Nikt się nimi nie interesuje. Luke daje się spić i wykorzystać Teseldzie, po czym o niej zapominają. Beldorian coś tam kombinuje, ale w końcu ma być tylko przeciwnikiem dla Leii, żeby trochę rozruszać książkę. Co z Teseldą? Musze dobrnąć aż do FotJ, żeby poczytać o happyendzie?
Dzym, drochy i posiew śmierci.
Dziwne, ale dobrze wytłumaczone. Trochę minęło, zanim domyśliłem się, czym Dzym właściwie jest. Dość oryginalny motyw. Z pewnością lepszy od rebornów z JK2-3...
Czym jednak właściwie żywiły się małe drochy? Nie energią tsilów, bo te je zabijały. Nie większymi organizmami, bo te je pochłaniały. A jakoś sporo ich było i każdy jakąś Moc posiadał.
Tu najbardziej nie podobała mi się zdolność Dzyma do przekazywania swojej energii innym istotom.
Tsile.
Z tym, to mnie Basia zaskoczyła. Mamy żelaznych rycerzy, więc dlaczego nie Tsile? Łykam to. Ich wykorzystanie ładnie wpasowuje się w całą intrygę. Lepiej, niż Fallanasi w BFC. Ponoć można się tu dopatrywać nawiązań do "Kryształowej Gwiazdy". Przeczytamy - zobaczymy.
Co zostało? Callista.
Dzięki Timmiemu i jego układom, ta trylogia cierpi właściwie od pierwszego tomu. Nie wiem, co tam Basia początkowo planowała, ale wykopywanie głównej bohaterki zaszkodziło jej niezaprzeczalnie. I znów trzeba czekać do FotJ na zakończenie wątku. Marne swoją drogą. Dlaczego nejka musiała niszczyć dobrą historię Ismarenów, jak tu zostało tyle postaci do urżnięcia?
A, jeszcze Daala. Po kiego ją tu? Po kiego ją wybielać i swatać z jakimś dziadkiem? Co lepsze ponoć któraś chronologia to zniszczyła, robiąc z niej podrygującego wojaka w dalszych latach.
Strasznie chaotycznie i niepełnie wyszło. Trudno, nie umiem pisać bloków tekstu. Książka nie jest tragiczna. Ma dziwne pomysły, ale wszystkie zostają dobrze wytłumaczone. Niekiedy się ciągnie. Niektóre rzeczy nie są najlepiej opisane. Basia jest ambitna, nie jest jednak Mattem. Doprowadziło to do tego, że się nieco zakrztusiła.
Jeśli chodzi o trylogię:
Dzieci Jedi>Planeta Zmierzchu>Miecz Ciemności
6/10
+Intryga.
+Opis sektora; Galaktyka jest duża i to czuć.
+Bogate opisy lokacji i technikaliów.
+Pomysły są dziwne, ale nie absurdalne.
-Niewykorzystana połowa bohaterów.
-Brak akcji może wielu zanudzić.
Opinie o poprzednich tomach trylogii w odpowiednich miejscach. Jestem dziwnym indywiduum, któremu podobały się 2/3 BFC, więc moje oceny są zbyt nieobiektywne, ale może znajdzie się ktoś, chcący podyskutować z obrońcą Basi H. i hejterem KJA?