Trzeci story-arc cyklu "Dark Times/Mroczne czasy" dobiegł końca. Czy warto było czekać tak długo na jego finał (co wymuszone było długotrwałym procesem tworzenia, jak wiadomo rysunki Wheatleya są dopracowane do ostatniego szczegółu tła, ale przez ich powstawanie trwa długo)? Bliższy jest bardzo wysokiemu poziomowi "Ścieżki donikąd" (która moim zdaniem ociera się arcydzieło komiksu SW), czy też zbliża się raczej do wcale niezłych, ale nieporywających "Podobieństw" (dwu komiksów Vectorowych nie biorę tu pod uwagę)?
W komiksie tym roi się od nawiązań do świata kultury. Fabuła, w której to ukrywający się przed Imperium ex-Jedi Dass Jennir zostaje wplątany w wojnę rywalizujących między sobą grup przywodzi na myśl "Straż przyboczną" Kurosawy (albo jej amerykański remake "Ostatni sprawiedliwy" z Bruce`em Sobieskim eee....Willisem). Sam tytuł to nie tylko aluzja do słynnego tytułu roboczego "Powrotu Jedi", ale też do powieści Dashiella Hammetta "Krwawe żniwo" ("Red Harvest", która miała być inspiracją dla Kurosawy), a biorąc pod uwagę fakt, iż Jennir rzeza w tej opowieści wielu Chagrianów i T`surrów o kolorze skóry wiadomo jakim, nawiązanie to jest dodatkowo żartobliwe.
Bieg wydarzeń nie jest tu tak prędki, jak miało to miejsce w przypadku "Ścieżki...", akcja długo się rozkręca, aby nabrać właściwego tempa w zasadzie dopiero w zeszycie numer trzy. Pozwala to jednak scenarzyście umiejętnie budować napięcie i ukazać zasady, które rządzą miejscem akcji. Otóż na planecie Telerath zakazane jest tam używanie broni palnej i energetycznej, przez co wszelkie wyrównywanie rachunków załatwiane za pomocą wibromieczy. Tworzy to w tym komiksie charakterystyczną samurajską atmosferę. Sam Jennir to w istocie ronin, który stracił pana - swój Zakon i Republikę, więc teraz staje się gun-for-hire. Historią wciąga, jest zajmująca, ale opowiada o tzw. małych wielkich wydarzeń. Nie są to zdarzenia wagi galaktycznej, ale osobiście istotne dla Jennira, który dzięki nim początek spoilera ponownie dobywa miecza świetlnego i postanawia rozbudzić w sobie ideały Jedi, to opowieść o ponownych narodzinach Jennira jako rycerza koniec spoilera. Harrison przetkał materiał fabularny złotą nitką pojedynków na miecze i słowa, zdradami etc, ale mam nieodparte wrażenie, że w tej historii krył się potencjał na coś o wiele bardziej spektakularnego, ale zabrakło czasu i/lub na tego rozwinięcie. Aha, miłośników Greenbarka ucieszy zapewne fakt, iż początek spoilera Bomo i reszta załogi pojawiają się zeszycie piątym w towarzystwie nowego Jedi rasy Verpine koniec spoilera. Z postaci drugoplanowych w pamięci zapada rybak-taksówkarz Fish, pocieszny staruszek, będący dosyć specyficznym sidekickiem.
Rysunki autorstwa Douga W. są w zasadzie jedynym elementem tego produktu, którego nie trzeba szerzej komentować. Są dokładnie na takim poziomie, do którego Wheatley nas przyzwyczaił - bardzo wysokim. Fotograficzne oddane twarzy postaci, malarskie tła, wiele pieczołowicie oddanych detali. Nie ulega wątpliwości, iż - przynajmniej dla mnie - jest on najlepszym z obecnie działających w Dark Horse starwarsowych komiksiarzy. Jestem ciekaw czy Scalf (który bardzo dobrze rokuje po "Purge"#3) okaże się od niego rysownikiem lepszym? I chociaż długi czas oczekiwania niewątpliwie źle wpływa na odbiór kolejnych zeszytów ("Kurde, o czym był poprzedni?"), to za tak wysoką jakość komiksów warto zapłacić tę niewielką cenę i uzbrajać się każdorazowo w cierpliwość.
Jak wypada więc ta pozycja? Bardzo dobrze. Mimo nieśpiesznie budowanej akcji i pewnego pojawiającemu się podczas lektury wrażeniu, iż można było z tej opowieści wykrzesać więcej jest to naprawdę udany komiks. Dass Jennir to bez wątpienia szalenie intrygująca postać, toteż z niecierpliwością czekać będę na jego (i załogi "Uhumele") kolejne przygody. Niestety, oczekiwanie potrwa aż do 2011 roku.
Star Wars Dark Times: Blue Harvest - 8,5/10