Spoilery są. Odrobinkę. No.
Taki tam przeciętny nibyhorror. Czytając odnosiłem wrażenie, jakbym grał w Galactic Battlegrounds - Age of Empires z nałożonym gwiezdno-wojennym skinem. Przyznacie, że niewiele trzeba, żeby ów opowiadanko (bo do nazwania tego powieścią skory nie jestem) zupełnie odseparować od świata SW, tak, by zachować cały sens. Ot, usunąć Hana, Chewiego i Imperium - i mamy podrzędne sci-fi a`la Obcy. Usunąć jeszcze kosmos - mamy zwykłą książkę o `jakichś-tam zombi`.
Niektóre rozdziały czytałem na jednym wdechu. W tym przypadku to minus. Akcja jest za szybka, pełno przeskoków między bohaterami, miejscami akcji, wydarzeniami - zupełnie jakby czytało się scenariusz filmu.
Klimat grozy... wróć. Klimat czego? Ano, wiadomo, było odrobinę strasznie, lecz ogólnie rój żywych trupów był nie tyle przerażający, co irytujący. Trochę opisów gore, o jejku, skaczę z radości - tjaa. Oczywiście, wierzę, iż tłumacz zrobił wszystko co mógł, by uchować nastroik grozki.
Nie znam twórczości Schreibera, "Szturmowcy Śmierci" była pierwszą (i wydaje mi się, że ostatnią) pozycją, jaką miałem okazję czytać. Nawiązań do kanonu brak - równie dobrze książka mogłaby być niekanoniczna (zresztą, mam wrażenie że Solo i Chewbacca w czasie trwania akcji powieści byli zajęci zgoła czym innym, ale nie będę się zagłębiał w ten aspekt, bo Trylogię Hana Solo czytałem dość dawno temu).
Zalety? Pokazanie, że Imperialni mają sumienie. Przynajmniej niektórzy. I... co jeszcze? Hmm. No niech już wam będzie - krótkie (tytułowane!) rozdziały sprawiały, że książkę czytało się w miarę szybko, co maskowało nieco jej słabości i przede wszystkim nie dawało zbyt wiele czasu do refleksji nad jej średniością.
Zakończenie jest kuriozalne. Jeden z bardziej straszniejszych momentów, pokazujących zagrożenie rozprzestrzenienia się zombiaków na całą galaktykę, po czym... No właśnie. Po prostu zaczęły zdychać. Idiotyzm. Kiedy czytałem ten fragment, gotów byłem przysiąc, że nasi żywi bohaterowie po prostu wybiją ich w kosmicznej mini-bitwie. Takie rozwiązanie pozwoliłoby rozwinąć temat wirusa, stworzyć jakieś (fanowskie, bo mam nadzieję że nikt od Lucasa nie będzie się już za to zabierał) prequele. Schreiber sam sobie podciął (nie tak znowu czarne :P ) skrzydła. Traurig.
Ogólnie dałem ocenę 7, ale teraz w sumie żałuję pochopności swego wyboru, gdyż książka zasługuje na taką słabiutką szósteczkę, ewentualnie mocną piątkę. No, ale była to bodaj pierwsza SW-owa książka, którą przeczytałem po blisko trzyletniej przerwie, więc początkowo mogłem być nieco nadgorliwy ;).