...miałem rację.
Jest kolosalna - chociaż jak widać nie do końca uchwytna przez wszystkich - różnica między śmiercią na papierze (czyli w fikcji literackiej/filmowej/bajkowej/jakiejkolwiek innej) a śmiercią prawdziwą. Żeby nie infantylizować powiem tylko, że w naszych ukochanych i wyczekiwanych przez wszystkich z kisielem w majtkach Wojnach klonów śmierć jest tak niepoważnie traktowana, jak to tylko możliwe. Zacznę od tego, że najpewniej wcale jej wiele nie zobaczymy, więcej: doświadczymy cudownych ocaleń, jakich masa w SW, mnóstwa ultrajajcarskich gagów, a patos będzie przedstawiony w postaci paru poważnych min, kilku podniosłych słów i flagi albo godła, powiewającego w tle. Śmierć w Wojnach klonów będzie przypominać spalanie bloczku kartek samoprzylepnych. Albo papierosa. Mówisz że co? Że powaga, patos, inteligentne odniesienie do naszej rzeczywistości, krytyka zapędów imperialnych Ameryki/Rosji/Europy/Szwajcarii/Republiki Palau i kogo tam chcesz jeszcze... litości. Dostaniemy wojnę i śmierć potraktowaną nawet nie z przymrużeniem, ale z zamknięciem oka. Na wieki.
I jeśli nadal uważasz, że to ma cokolwiek wspólnego z wojną w Gruzji, to winszuję wyobraźni.
Jeszcze sobie poużywam, a co. Określenie SW mianem kina z najwyższej półki przemilczę bo o ile o Sadze można jeszcze się tak wyrażać (a i to będzie kontrowersyjne), to Wojny klonów - których rzecz jasna, podobnie zresztą jak Ty, jeszcze nie widziałem, więc nie wiem nic o ich jakości - nigdy obok filmu z najwyższej półki nie leżały, przynajmniej według autora recenzji przetłumaczonej i wklejonej przez Jaro. Ten cały zbiorowy multiorgazm wywołany tą premierą jest po mojemu zresztą trochę sztuczny... ale miałem przemilczeć tę kwestię.
To pojadę jeszcze sobie po aktualności Wojen klonów. Odkąd istnieje kino nie było na świecie dnia bez konfliktu zbrojnego (przynajmniej lokalnego), więc idąc tokiem Twojego rozumowania KAŻDY film o wojnie, od Narodzin narodu Griffitha po powiedzmy The Punisher: War Zone, jest filmem aktualnym, więc - cały czas podążam Twoim tokiem myślenia - z wyższej półki. Założę optymistycznie, że dostrzegasz kuriozalność tego zdania.
Wojny klonów są mniej więcej tak aktualne, jak moja dzisiejsza bielizna. Dzisiaj ją noszę z niejakim zadowoleniem, ale jutro z rana wrzucę do pralki, bo zacznie cuchnąć, tylko po to, żeby wyprać i założyć ponownie za kilka dni. Na tym zresztą polega (mniej więcej) recycling popkultury, i tym są Wojny klonów. A w takim praniu koncepcji i motywów nie uświadczysz wzniosłych idei "z najwyższej półki", bo po prostu nie o to w tym chodzi. I Wojny klonów nawet nie próbują udawać, że chodzi o coś więcej. To będzie bajka rozrywkowa na dużym ekranie. I tyle.
No. To chyba na razie wszystko.