Konwent oceniam pozytywnie. Przede wszystkim bawiłam się bardzo dobrze, a to jest najważniejsze. Owszem, bardzo duża w tym zasługa rzeszowskiej ekipy, z którą pojechałam do Lublina, ale impreza też się do tego przyczyniła Nawet bardzo.
Program był dobry. Znalazłam sporo atrakcji, które mnie zainteresowały i co ważniejsze, gdy już się na nie wybrałam w większości spełniały moje oczekiwania. Jedyny problem, ale tu już organizatorzy nie są winni, to pokrywanie się interesujących mnie punktów.
Największym minusem konwentu był całkowity brak pryszniców! To była masakra. Atmosfera na imprezie gęstniała z biegiem czasu. Widać wiele osób stwierdziło, że w takim wypadku myć się nie musi:/ Pomijając już kwestie zapachu, wyraźnie było widać, że na Falkonie jest dużo uczestników. W salach sypialnych panował ścisk. Nie był on taki straszny (pomijając smród), zwłaszcza jeśli zajęło się dobre miejsca, ale niektórzy nie wiedzieli jak się zachować:/ Ale to już nie kwestia konwentu co kultury.
Odnosiłam momentami wrażenie, że gdzieniegdzie panuje mały chaos. Sklepy, stoliki, ludzie, sale noclegowe, sale prelekcyjne. Nie wiem czy nie można było troszkę lepiej logistycznie rozplanować wszystkiego na terenie, tej w końcu dużej, szkoły. Ale wierzę, że organizatorzy mieli powody, dla których urządzili to tak, a nie inaczej.
Obsługa. No niby OK. W łazienkach (damskich) było raczej czysto, papier i mydło były. Ale ogólnie wydaje mi się, że obsługa nie dała z siebie wszystkiego. Nie było ich za bardzo widać. A to sprawdzanie identyfikatorów w bardzo napastliwy sposób było mało profesjonalne. Chyba panowie dostali ochrzan z góry i odreagowywali na uczestnikach.
Czasami sprzęt przybywał do sal prelekcyjnych za późno, przez co robiły się niepotrzebne opóźnienia. Co do poślizgów, to tam gdzie ja bywałam, raczej nie przekraczały 15 minut, więc mieściły się w konwentowej, niegroźnej normie. Wyjątkiem był pokaz mody:/ Prawie 40 minutowa obsuwa to katastrofa:/ Zwłaszcza, że nikt nie pofatygował się by powiedzieć co i jak.
Dobrze, że był spory, czynny barek na terenie szkoły i sklepy, w których zostawiłam trochę kasy I jeszcze jedno. Byłam zaskoczona ilością nagród. Było ich naprawdę sporo. Potem nie mogliśmy ich w bagażach upchnąć
A teraz program:
Piątek
- Prelekcja Celta o Fandomie SW była ciekawa i zgrabnie poprowadzona. Zdecydowanie mi się podobała, a na moją ocenę nie ma wpływu to, co prelegent mówił na temat Bastionu
- Konkurs komiksowy był dawką dobrej zabawy. Fajnie się bawiłam, choć nie udało mi się wywalczyć podium mimo dogrywki. Jak dla mnie był może troszkę za wąski zakres tytułów, ale i tak było świetnie. Plus bardzo sympatyczna prowadząca A nie ma nic gorszego niż zły prowadzący, taki może położyć nawet najlepszy konkurs.
- Konkurs konstruktorsko-kulinarny. Tak, wiem, poszliśmy po najmniejszej linii oporu Ale niektórzy to naprawdę stworzyli małe dzieła sztuki. Byłam pewna podziwu i myślę, że jury miało ciężki orzech do zgryzienia. Sama nie wiem, co bym wybrała.
Sobota
- Prelekcja o muzyce SW. Temat ciekawy, prelekcja również, zwłaszcza, że została poszerzona od ostatniego razu
- Potem było śniadanko, z którego trafiliśmy na samą końcówkę prelekcji o RPG. Nie byłam na całej, więc może nie powinnam się wypowiadać, ale to co zobaczyłam nie przedstawiało się jako zbyt ciekawa prelekcja. Wydaje mi się, że autor potraktował ją zbyt „geekowato”, przez co nie była interesująca.
- Dzieje Komiksu SW w Polsce. Miło spędziłam tą godzinę, głównie dzięki dyskusji, która się co chwilkę wywiązywała. Niestety muszę stwierdzić, że Kilm nie do końca się przygotował. Mógł przekazać więcej informacji o komiksie SW w Polsce.
- Byłam na początku prelekcji o wpływie SF na badania naukowe. Ciekawie, choć ja się za mało orientuję (co nie przeszkodziło mi zabrać głosu). Zostałam porwana stamtąd na obiad, więc nie wysłuchałam całości.
- Hardcore’owy konkurs SW był zdecydowanie hardcore’owy. Zresztą zacytuję jednego z prowadzących po odczytaniu któregoś pytania: „To było faktycznie chamskie” To mówi samo za siebie Pytania były trudne, ale ciekawe i urozmaicone. Bardzo dobrze się podczas tego konkursu bawiłam. I te emocje, kiedy się kłóciliśmy w obrębie drużyny o to kto ma rację Walka była zacięta, dogrywka emocjonująca, a drugie miejsce też dobre
- Później była moja prelekcja o wpływie SW na mały i duży ekran. Publika dopisała, dorzucała swoje spostrzeżenia i była nawet pomocna (filmik bez głosu został kapitalnie zdubbingowany). W takich warunkach aż chce się mówić
- Niestety wysłuchałam tylko fragment prelekcji „Sith a Jedi”, a szkoda bo ten fragment był bardzo ciekawy. Od razu widać, że Celt jest jednym z tych prelegentów, których zawsze warto posłuchać.
- Później byłam na Gali Nagrody im. Żuławskiego. Orbitowski to przekozak, muszę go poczytać
- Z pokazywanek zrezygnowaliśmy. Przegapiliśmy zapisy, a jak ujrzeliśmy ten tłok i eliminacje, to sobie podarowaliśmy. I z tego, co czytałam na innych forach, to widzę, że dobrze zrobiliśmy. Za to postanowiliśmy obejrzeć pokaz mody gotyckiej I tu wielki zgrzyt – prawie 40 minut poślizgu:/ Dobrze, że publika sama potrafiła się zabawić Sam pokaz był dość przeciętny. O ile niektóre kostiumy były fajne, to jednak wykonaniu show trochę zabrakło. I całujące się dziewczyny tego nie uratowały
- A potem do nocy byliśmy zajęci Jengą i Wiochmenem 2 Z taką drużyną był ubaw po pachy.
Niedziela
- Konkurs bajkowy był fajną zabawą. Nawet jeśli okazał się czymś innym niż sądziliśmy Tylko pytania szczegółowe były naprawdę szczegółowe. Walka była zażarta, ale koniec końców wylądowaliśmy po dogrywce na czwartym miejscu.
- Dyskusja o TCW bardzo mnie ucieszyła. Ostatnio nie mam czasu brać udział we wszystkich dyskusjach na forum (nad czym boleję), więc przynajmniej na żywo mogłam pogadać. I jedynie żałowałam, że było mało czasu i skończyliśmy nim wszystkie tematy zostały poruszone. Końcowy konkurs, który przygotował Spider był naprawdę trudny I cieszę się, że udało mi się wygrać Talesy.
- Pokazywanki były oczywiście dobrą i bardzo emocjonującą zabawą. Jak zwykle uatrakcyjniły je osoby Gwiezdnych Wojen nie znające wcale. Naprawdę było zabawnie. No i miło było pokonać Lublin na ich terenie
Fajnie było być znów uczestnikiem. To taka miła odmiana, gdy się o nic nie martwisz i za niczym nie latasz. Cieszę się, że znów spotkałam wielu konwentowych znajomych, choć trochę za mało sobie z większością pogadałam. No i te atrakcje w podróży w jedną i drugą stronę. Nasza siedmioosobowa ekipa dostarczyła wiele radości mi, a nawet obcym ludziom (bus).
Podsumowując, dobrze się bawiłam i cieszę się, że pojechałam do Lublina, ale kiedy porównuję takie duże imprezy jak Falkon czy Dni Fantastyki do rzeszowskich, to stwierdzam, że jednak wolę te nasze, mniejsze i bardziej kameralne. Mają jedyny w swoim rodzaju klimat
Więc korzystając z okazji, już zapraszam na R-kon w marcu 2009