Cztery dni konwentu to jednak odrobinę zadługo. Zwłaszcza, że dla mnie konwent przeciągnął się w sześciodniowy . No, ale wróciłem do domu, wyspałem się, ogoliłem (jaka to ulga) i mogę naskrobać kilka słów.
Dojazd i organizacja
Generalnie rzecz biorąc, to mieszkam w Białej Podlaskiej, ok. 600 km od Zielonej Góry. Żeby trafić na konwent o czasie, po w miarę rozsądnej cenie i bez wielu ryzykownych przesiadek wyjechałem z domu już w środę. PKP zrobiło nam dość przykry psikus, bo pociąg TLK, który miał być bezpośredni, zatrzymał się w Zbąszynku, skąd trzema autobusami (wypełnionymi głównie konwentowiczami) powieziono ludzi dalej. Swoją drogą, spróbujcie kiedyś przewieźć cały pociąg trzema autobusami .
Po dotarciu do docelowej miejscowości (a Zielona Góra okazała się miastem znacznie mniejszym i bardziej kameralnym, niż oczekiwałem) można juz było podążyć za znakomitym przewodnikiem przygotowanym przez twórców konwentu (opatrzonym nawet licznymi zdjęciami), albo po prostu za wydrukowaną pośpiesznie mapka z drogą na konwent. Kolejka przy akredytacji była spora, ale orgom udało się dość szybko ją rozładować. Tu ciekawostka, zaraz po przybyciu podszedł do nas Piotr Cholewa (tłumacz Świata Dysku, jakby ktoś nie wiedział) i począł witać się z kolejką .
Sam budynek konwentowy był świetny. Duży, czysty, przestronny, o łatwym do ogarnięcia rozplanowaniu (kto był na tegorocznej Avie? ). Z wyposażeniem sal było różnie (Nestor coś o tym wie ), ale generalnie nie najgorzej. Tak różowo nie było już przy wspólnej hali, ale po (prawie) darmowych noclegach nie oczekuje się zwykle zbyt wiele. Uwaga do orgów - na przyszłość zadbajcie o dostosowanie pryszniców do potrzeb konwentu, bo wspólne mycie sprawdza się może po WFie, ale na spotkaniu fanowskim już niekoniecznie. A wystarczyłoby zwyczajnie powiesić zasłony w obu wejściach do ciągu natrysków, zamiast zmuszać uczestnikow do ewolucji z drzwiami od kibelka/ stróżujacym kumplem.
Uwagę zwracał niestety bardzo brzydki i niezbyt konsekwentnie kontrolowany identyfikator. W ogóle oprawa graficzna materiałów konwentowych wołała miejscami o pomstę do nieba (chocby plakat - polecam spojrzenie na polconowe plakaty z Lublina i Warszawy). Sytuacje pogarszał jeszcze fatalnie, koszmarnie wręcz ułożony rozkład tabelki w otrzymanym programie. Żeby sprawdzić, co odbywa się o danej porze trzeba było nieraz przerzucić po trzy, cztery strony (ponownie polecam rzut oka na zeszłoroczny układ).
Program
Niektórzy zwykli olewać go sikiem prostym, dla mnie to jednak zazwyczaj główny zapełniacz czasu. I tutaj nieco się zawiodłem. Na ostatnich warszawskich konwentach praktycznie cały czas miałem do wyboru dwie, trzy interesujące mnie prelekcje. Tutaj zdarzały się godziny przestojów. Żeby nie było, że się czepiam, dało się odnaleźć perełki w stylu wystąpień wspominanego już Piotra Cholewy i jego syna Michała, często razem z Jakubem Ćwiekiem (zdecydowanie polecam). Bardzo interesująca była dyskusja o fandomie prowadzona przez Szamana i Paszkę. Paru punktów programu zabrakło, ale o tym za chwilę.
Osobną sprawą jest blok SW, niestety bardzo krótki (oj, nieładnie panie i panowie ze zgniłego zachodu, nieładnie ). Tym niemniej ludzie z 501-szego na czele z Sizarem (jak zresztą również Sizar osobiście) stanęli na wysokości zadania, naprawdę świetna była prelekcja Nestora o komiksach. No i oczywiście to, bez czego rozważałbym rezygnację z wyjazdu, czyli Richard LeParmentier - wspaniały gość z cudownym akcentem, z którym można było pogadać chwilę przy stoisku, a słuchanie jego opowieści na spotkaniu to już w ogóle punkt kulminacyjny konwentu. Autograf oczywiście mam, szkoda że nie wziąłem aparatu .
Marcin, Long Live the Empire!
Pozostałe atrakcje
Polcon to z założenia konwent literacki i jako taki niestety niezbyt dobrze spełnił swoją rolę. Dzień przed konwentem organizatorzy wyskoczyli z informacją, że nie będzie Andrzeja Sapkowskiego i Jacka Komudy, na których punkty programu wybrałbym się z całą pewnością. Autorów Fabryki Słów policzyć możnaby na palcach jednej ręki (a tak na pierwszy rzut oka, to na jednym palcu), a SuperNowa gra jednak na rynku drugie skrzypce (po ofensywie Runy może nawet trzecie). Poza tym jakoś tak ciężko było ich spotkać poza punktami programu (tu patrz moja relacja z zeszłego roku).
Dużym plusem konwentu był GamesRoom, prowadzony przez znaną ekipę i dobrze wyposażony. Sal na niego przeznaczonych nie było szokująco dużo, ale też nigdy nie były przepełnione. Szkoda że wracam z konwentu (pomijając autograf) z pustymi rękami, ale na turnieju HEXa zabrakło mi jedengo punktu życia do finału, a na konkurs wiedźmiński się spóźniłem. Peszek . Zresztą słyszałem, że sklepik z nagrodami wydał cały kupiony stuff pierwszego dnia, a potem zostały głównie odrzuty z magazynów.
Gala końcowa poprowadzona była bez zbytniego rozmachu, ale i bez dłużyzn. Zajdla za powieść dostał zasłużenie Jacek Dukaj za "Lód", za opowiadanie zaś Wit Szostak za "Miasto grobów. Uwertura". Co do opowiadania się nie wypowiem, bo nie czytałem i zapewne nie przeczytam, jako że antologie dostały tylko osoby z ID poniżej 400. Gdyby ktoś miał mimo wszystko do odsprzedania tą, albo zeszłoroczną, to proszę o kontakt.
Całkiem nieźle wypalił za to pożegnalny pokaz fajerwerków, choć muzyka skończyła się w trzech czwartych i jakoś nikt nie kwapił się, żeby włączyć nową.
Podsumowanie
Patrząc ze strony fantasty tegoroczny Polcon był konwentem nie najlepszym. W porównaniu do zeszłorocznego (a w zasadzie i tego sprzed dwóch lat) Polconu albo tegorocznej Avangardy to nawet słabym. Cienkawy program, średnio interesujący goście honorowi i autorzy. Tym niemniej dla admirała Mottiego warto było przyjechać. Do zobaczenia za rok w Łodzi .
Tak na zakończenie - Nestor, bardzo fajnie był cię poznać, szkoda, że tak krótko. Pozdrowienia dla całej ekipy z Wielkopolskich Spotkań.