Seria Legacy of the Force przekroczyła już półmetek i już bliżej jej do końca niż początku. „Inferno” napisane przez Troya Denninga jest szóstym tomem serii. Teraz już każdy z autorów ma na koncie po dwa tomy i pozostaje nam czekać na ostatnie trzy części – po jednej stworzonej przez każdego z nich.
Do „Inferno” podchodziłem z obawą, jako, że Troy Denning nie jest nawet jak na świat Gwiezdnych Wojen pisarzem wybitnym. Widać było to również podczas pracy nad jego poprzednią ksiązką z tej serii – Legacy of the Force: Tempest - gdzie pomimo wyznaczonych przez serię kierunków potrafił tak bardzo pójść swoim szlakiem, że poziom książki był niższy od pozostałych w serii. Tu tez się obawiałem zbytniej ekspozycji ulubionych przez niego postaci i wątków. Jak się okazało dzięki tym obawom, mogłem przeżyć całkiem miłe zaskoczenie, bo otrzymaliśmy książkę na niezłym poziomie.
Do tej pory w książkach serii Legacy mieliśmy wyraźny podział na kilka wątków. W tej książce to wszystko zanika, dostajemy akcję dosyć spójnie łączącą większość z nich – nie wszystkie co prawda, bo wątek Mandalorian został całkowicie pominięty (ale zapewne powróci w ósmym tomie wraz z powrotem Karen Traviss). Jeśli byśmy chcieli na siłę wydzielić wątki to moglibyśmy znaleźć dwa lub trzy. Mianowicie watek główny wojny i Jacena (które to są w tej pozycji wyraźnie jednością) oraz wątek związany z Alemą Rar. Nie jest jednak ten podział tak wyraźny jak dotychczas.
Jeśli już udało mi się wymienić te wątki (choć na siłę) to parę słów o nich trzeba rzec. Wątek związany z wojną służy w całości pokazaniu tylko i wyłącznie tego, jak daleko Jacen zaszedł i do czego to doprowadza. Rozgrywające się bitwy sprawiają, ze galaktyka zamiast się jednoczyć jest coraz bardziej podzielona. A każdy kolejny podział następuje po dalszych tragediach związanych z wojną. Nie zbliża się ona ku końcowi, wręcz ze stadium pojedynków związanych z polityką przeradza się w pełny konflikt zbrojny. Coraz mniej jest miejsca na zastanawianie się gdzie to wszystko dąży, coraz szybciej należy podejmować radykalne decyzje. Z uwagi na to, część bohaterów zamiast zastanawiać się nad tym co robić - jak to miało miejsce w poprzednich tomach – przechodzi do działania.
Drugi wątek poświęcony Alemie Rar jest zdecydowanie wątkiem poboczny, na który nie poświęcono zbyt wiele stron. Jednak właśnie dzięki niemu mamy po raz pierwszy dosyć wyraźne nawiązania do komiksowej serii Legacy. W jakiś sposób przepaść, która dzieli te dwie serie zaczyna się skracać. Nie zmienia to faktu jednak, ze sposób rozwiązania tego może się wydawać naciągany i pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie, że autor zamiast starać się połączyć tylko serię książkową z komiksami zaczął również grzebać przy znanych nam już wcześniej postaciach, przez co okazuje się, że po galaktyce biegało o wiele więcej Sithów. Sposób rozwiązania tego wątku jest chyba największym minusem tej książki.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem biorąc pod uwagę tego autora ale dosyć mocną stroną książki jest sposób przedstawienia bohaterów. Jacen Solo, który w poprzednim tomie swoim zachowaniem przekroczył granice zza której nie ma powrotu, zachowuje się tak jak powinien w tym momencie. Tu w większości przypadków już nie ma zastanawiania się – wykorzystuje wszystko co się da na swoją korzyść, często brutalnością swoich decyzji dorównując swojemu dziadkowi. Po Benie widać jak bardzo go Jacen zmienił i pomimo uwolnienia się spod jego wpływów chłopak często dalej wykorzystuje metody, które przyswoił Rozwój tych obu postaci w tym kierunku, był jednak do przewidzenia. To co pozytywnie zaskakuje to postać Luka oraz znanej trójki: Jainy, Zekka i Jaga. Jeśli chodzi o Luka to niejednokrotnie w różnych książkach mieliśmy okazję dostrzec jak ten bardzo potężny przecież człowiek zachowuje się jakby był uczniakiem. W „Inferno” mamy pogrzeb, który jest symbolicznym momentem otrząśnięcia się z tego marazmu i delikatności, którymi zachowanie Luka w ostatnich latach było nacechowane. Jego działania są szybsze, jest w stanie podjąć decyzje, które są bardzo ciężkie i nie boi się ich konsekwencji. Przestał się wahać, a zaczął się zachowywać jak na Wielkiego Mistrza przystało. Przy okazji udowadniając, że pomimo lat wciąż dzierży tytuł najpotężniejszego użytkownika Mocy. Co do wspomnianej natomiast przeze mnie trójki to po pierwsze nie było ich zbyt dużo – co jest dosyć dziwne jak na Denninga. Co jednak najważniejsze to to, że Jaina zdaje się wreszcie dorastać i zachowywać tak jakby miała więcej niż 15 lat. W związku z tym zachowanie ich nie jest irytujące tak jak to bywało do tej pory, a to już olbrzymi plus.
„Inferno” Troya Denninga to spore pozytywne zaskoczenie. Książkę się czyta dosyć przyjemnie i szybko, lecz co najważniejsze pozbawiona jest wielu irytujących elementów, które Denning lubi wplatać w swoje powieści. Możliwe, że taki sposób napisania jej wymusiła na nim ścisła współpraca z Traviss i Allstonem nad tą serią, a może po prostu fakt, że była to najkrótsza powieść z serii Legacy sprawił, że nie zdążył umieścić tam rzeczy, które irytowały mnie jako czytelnika. Jakikolwiek to był powód, mogę śmiało powiedzieć, że ta pozycja jest wartościową częścią serii i moje obawy o dziewiąty tom pisany przez tego autora są teraz mniejsze.
Kończąc należałoby ocenić pozycję. Zastanawiałem się nad oceną i w końcu postanowiłem przemóc niechęć do autora i dać 9/10.